Surfer na ołtarzach
Surfer naprawdę nie musi rezygnować z brykania po falach, żeby zostać świętym
Kongregacja ds. Świętych dała zielone światło: w Archidiecezji Rio de Janeiro ruszają właśnie procedury, które mogą się skończyć wyniesieniem na ołtarze (chyba) pierwszego surfera w historii. 34 – letni Guido Schaffer pięć lat temu utonął podczas zmagań z falami w Barra da Tijuca. Kilka tygodni później miał przyjąć święcenia kapłańskie.
Wszyscy, którzy go znali nazywali go „anjo surfista“, anielskim surferem.
Jako kleryk intensywnie współpracował z Misjonarkami Miłości działającymi wśród najbiedniejszych rdzennych mieszkańców Brazylii.
Przeczytaj również
Był po prostu fantastycznym, kochającym Boga i ludzi człowiekiem.
I cóż w tym wielkiego: normalny chłopak, wierzący, wrażliwy na biednych, mający jakieś hobby. Czy to naprawdę wystarczy, żeby zostać świętym?
Gdyby to ode mnie zależało, rękami i nogami podpisywałbym się (oczywiście po wszystkich niezbędnych sprawdzeniach) pod wszystkimi dokumentami, które mogą doprowadzić do beatyfikacji Guido Schaffera. To okazja, by po raz kolejny przypomnieć ludziom, że świętość to nie nagroda za perfekcyjne odczłowieczenie.
Świętość to po prostu spełnione ludzkie życie. Jeden by dojść do tego punktu, w którym wydobywa z siebie to, co najczystsze i najlepsze, potrzebuje osiemdziesięciu lat, innemu wystarczy piętnaście. Księga Mądrości, czytana chętnie na pogrzebach młodych ludzi, mówi wyraźnie: „Starość jest czcigodna nie przez długowieczność i liczbą lat się jej nie mierzy: sędziwością u ludzi jest mądrość, a miarą starości życie nieskalane“. Zawsze, gdy słyszę ten fragment robi mi się ciut słabo: mam cztery dychy na karku, a przeganiają mnie smarkacze!
Do tej pory dyżurnym orędownikiem tej prawdy był wszak dla znacznej części katolików błogosławiony Pier Giorgio Frassati, 24 – latek, który choć nie surfował (ale np. jeździł na nartach), był zdaje się bardzo podobny do swojego in spe „kumpla po aureoli“, Guido Schaffera.
W spisach świętych sporo jest młodych ludzi, którzy do świętości szli drogą wyniszczającego ich od najmłodszych lat koszmarnego cierpienia. Frassati zmarł na polio, którym zaraził się od ubogiego chorego, to nie dlatego jednak został ogłoszony błogosławionym. On po prostu to życie, które dostał od Boga wycisnął „na maksa“. Ustawił je tak, że w jego centrum był Bóg i ludzie i wszystko podporządkowane było tej miłości. Nie rezygnował z radości, miał swoje słabości, otaczały go piękne kobiety, na jednym z obrazków (niezbyt popularnym) błogosławiony Pier Giorgio jest chyba na jakiejś górskiej wycieczce i trzyma w ręku papierosa. Dlaczego takie właśnie postaci wywołują w niektórych szok, ba – oburzenie? Bo oni wciąż nie rozumieją, że życie to nie rachunek tego co zrobiłeś (lub nie), w życiu znacznie bardziej chodzi o to, jakim człowiekiem jesteś.
Surfer naprawdę nie musi rezygnować z brykania po falach, żeby zostać świętym (poczytajcie sobie, co pisze ks. Donald Calloway, fathercalloway.com, praktykujący surfer, który stworzył nawet coś w rodzaju „teologii sufringu“). Modelarz może nadal sklejać swoje modele, piekarz wypiekać, reżyser – kręcić filmy. Nieważne co i jak długo robisz, ważne, czy robisz to z miłością. Jeśli asceza nie sprawia, że bardziej kochasz – to znaczy, że stałeś się duchowym „pakerem“ budującym mięśnie dokładnie po nic.
Recepta moich młodszych kolegów Guido i Pier Giorgio jest inna: zachwyt światem, który stworzył Bóg, a nie negowanie stworzenia by uciekać myślami do przyszłego świata. Tam gdzie jesteś. Nie czekając na święcenia, na to aż podrosną dzieci, aż spłaci się kredyt – już teraz!
Guido,
specjalisto od wyczuwania,
która fala poniesie nas najpiękniej w stronę domu
już teraz
pomódl się tam za nami.