Nasze projekty

Aniołowie na Moście do Nieba

Położyła 3 złote przy tabernakulum i powiedziała: “To ode mnie, a reszta w Twoich rękach”. Tak zaczęła się budowa pierwszego na Litwie hospicjum.

Reklama

Osobą, która tak zawierzyła w pracy Jezusowi była s. Michaela Rak. Przyjęła zadanie zbudowania pierwszego na Litwie hospicjum, do którego dziś dobudowuje dziecięcy oddział. Wspiera ją w tym dziele Fundacja Aniołów Miłosierdzia i jej akcja Most do Nieba. Rozmawiamy z Grzegorzem Kicińskim, dyrektorem zarządzającym Fundacji.

Skąd się wzięła Fundacja Aniołów Miłosierdzia?

Reklama

Powstała na prośbę s. Michaeli Rak, której wcześniej pomagaliśmy od czasu do czasu przy sprawach związanych z budową i prowadzeniem pierwszego na Litwie hospicjum. Chodziło o ułatwienie prowadzenia kwesty na ten cel również w Polsce, dokąd wielokrotnie przyjeżdżała po wsparcie. Widzieliśmy to jej zaangażowanie i chcieliśmy też ją jakoś odciążyć, by mogła częściej zajmować się pomocą ludziom umierającym. Przejęliśmy też jako fundacja sprawę koordynowania zbiórki funduszy.

A czemu pan osobiście zaangażował się w pracę Fundacji?

Reklama

To jest łańcuszek przyjaźni. Z siostrą Michaelą zapoznał mnie fundator Fundacji Aniołów Miłosierdzia, który wiedział, że od lat pracowałam przy organizacji zbiórek funduszy na różne chrześcijańskie cele. Czułem w tym Boże prowadzenie, bo sam w życiu też już potrzebowałem jakiegoś nowego zaangażowania. Jednak to nie ja jestem osobą prowadzącą Fundację. Jest nią Maryja, której oddajemy to dzieło. Ja jestem tylko małym osłem, by móc posługiwać najpierw przy budowie tego hospicjum, potem przy jego utrzymaniu. Tego rodzaju zaangażowanie jest bowiem jak odpowiedzialność za rodzinę, za własny dom. Wiemy, że musimy zapewnić pacjentom stale to wszystko, czego potrzebują. Jak własnym dzieciom.

Zacznijmy więc od podstawowego pytania: dlaczego Polacy budują na Litwie hospicjum? Jak to możliwe, że w kraju takim jak Litwa – zestawianym często obok Polski pod względem rozwoju – nie było do tej pory ani jednego miejsca opiekującego się terminalnie chorymi?

Reklama

Więcej, nie było w ogóle opieki paliatywnej w naszym rozumieniu! Nie było nawet litewskiego słowa, którym można by określać miejsce takie jak hospicjum. Niestety Litwa o wiele wolniej wychodzi z pozostałości po świecie dawnej republiki radzieckiej niż Polska z dziedzictwa PRL. Tam naprawdę żyje się biedniej. Wieloletnie zaniedbania i styl działania państwa totalitarnego – odrzucającego wszystkich słabych i chorych – ciągną się do dzisiaj. Do czasu przyjazdu siostry Michaeli na Litwę nikt o opiece nad umierającymi po prostu nie myślał. A już zwłaszcza o opiece nad umierającymi dziećmi. A umiera ich na Litwie, z powodu nieuleczalnych chorób, ponad 120 w ciągu roku.

Jedno z nich spotkała na swojej drodze s. Michaela Rak…

Tak, i to spotkanie opowiadamy teraz niemal jak przypowieść. Do hospicjum prowadzonego przez nią przyszła pewnego razu mama, która za rękę trzymała słabiutkiego chłopczyka…

…”Patrząc mi w oczy powiedział: Mam raka. Pomożesz mi?, i zaczął płakać. Wzięłam go na kolana, przytuliłam i też płakałam. Obiecałam: „Pomogę ci”. To opowieść samej siostry.

To jej “tak, pomogę” przypomina mi Maryjne “Fiat”, niech mi się stanie. Powiedziała “pomogę”, choć nie miała żadnych warunków, by tę prośbę spełnić. To hospicjum jest budowane na tym jednym słowie, na jednej zgodzie. Na zgodzie, by uczestniczyć w dziele Boga.

Na to dzieło wskazuje kilka znaczących zbiegów okoliczności, prawda?

Hospicjum dla dorosłych, które siostra otworzyła w 2006 r. powstało rzut beretem od Ostrej Bramy w Wilnie. To nie wszystko. Siostry z Polski wraz z zadaniem stworzenia takiego miejsca dostały zabytkową plebanię bł. ks. Michała Sopoćki! Tę samą, na której mieszkał malarz, malujący pierwszy wizerunek Jezusa Miłosiernego! Tę samą, do której przychodziła św. Faustyna, aby opowiadać swoje spotkania z Jezusem. W tym “zbiegu okoliczności” siostra znalazła znak dla swojej posługi: ukazywania oblicza Jezusa Miłosiernego w twarzach najsłabszych, umierających, wykluczonych. Poprzez dostęp do dobrej opieki na ostatniej prostej ich życia przywraca im godność.

Czy to jej działanie zainspirowało już innych na Litwie?

Zdecydowanie. Siostra jest tam osobą bardzo rozpoznawalną, jak i sama idea budowy hospicjum też. Przyczyniła się nawet do zaprzestania prac nad ustawą legalizującą na Litwie eutanazję. Zrobiła wielki szum medialny, zaprosiła dziennikarzy, polityków do hospicjum, żeby sami porozmawiali o temacie eutanazji z tymi, którzy umierają na nieuleczalne i pełne cierpienia choroby. W związku z tym, że temat był gorący, dziennikarze rzeczywiście przyjechali. To był dla wszystkich pierwszy raz, gdy zobaczyli na żywo jakieś hospicjum, opiekę paliatywną. Do tego zetknęli się z wszystkim, co hospicjum towarzyszy: resocjalizacją więźniów, którzy pracują przy chorych, młodymi wolontariuszami i darmowością.

I co ci umierający powiedzieli im na temat eutanazji?

Oczywiście, że nie chcą umierać. Że nie chcieliby z takiej możliwości skorzystać! Nie było nikogo wśród nich, kto by taką możliwość w ogóle rozważał!

Poskutkowało…

Tak, tamten projekt upadł, ale nadal powstają kolejne tego rodzaju pomysły. Siostra jednak czuwa, robi swoje. Upowszechnia pomysł opieki paliatywnej w całym kraju przez różne akcje, do których włączają się ludzie z całej Litwy, jak np. sadzenie żonkili. Akcji jest dużo, ale najważniejsza jest opowieść przekazywana z ust do ust: jest miejsce, w którym śmierć nie ma ostatniego słowa.

Robi więc trochę taką robotę, jaką u nas podjął ks. Jan Kaczkowski?

Tak, oni się zresztą bardzo przyjaźnili, a wiem, że przyjaźnią się nadal. Siostra przecież często z duszami rozmawia. Ma z kim, bo odprowadziła już do Pana ponad 8 tys. ludzi! Rozmawia więc też na pewno z ks. Kaczkowskim. Rzeczywiście mają podobne zadanie: przypominać nam o temacie śmierci, oswajać go w sposób chrześcijański. Cywilizacja liberalna temat śmierci usuwa albo z niego kpi, ale my przecież od czasu Zmartwychwstania Jezusa i zesłania Ducha świętego żyjemy w czasie zbawionym! Nie musimy patrzeć na temat śmierci z lękiem. Jasne, że się boimy, ale nie musimy na tym się zatrzymywać. Siostra podchodzi do momentu umierania bardzo poważnie, jak do sakramentu, rzeczy najważniejszej.

“Most do nieba”…

Właśnie dlatego tak nazwaliśmy akcję. Chodzi o most, po którym umierający łatwiej, spokojniej przejdą do nieba. S. Michaela biega po tym moście tam i z powrotem. Pragnie by ludzie nie wchodzili do nieba jako niewolnicy, tylko jako pogodzeni, bez ciężaru. Żeby po śmierci umieli Chrystusa rozpoznać przez podobieństwo do miłości, jakiej doznali w tym hospicjum. Nawet jeśli Go nie znali w ciągu całego życia, bo nikt im Go nie przepowiadał, to jest szansa, że rozpoznają Go po miłości, której doznali tutaj. Siostra Michaela i wolontariusze robią jednak wszystko, aby w tym hospicjum nie było człowieka, który by nie rozpromienił się w miłości.

I słyszałam, że zdarzają się cuda…

Zdarzają się często. Historia pewnej pary narzeczonych, historie godzących się po latach członków rodziny… A ja cały czas mam przed oczami twarz pewnej osoby, która tam umierała. Wcześniej przeżyła bombardowania w Donbasie. Po ucieczce stamtąd dowiedziała się, że ma raka, umiera. Nigdy nie zapomnę jej łez wdzięczności w hospicjum. Po ludzku patrząc jej życie było bez sensu, wszystko w ruinie, ciągle na walizkach, a teraz na dodatek umiera. Ale to był człowiek wdzięczny. To wszystko zdziałała darmowa miłość, jaką został otoczony w tym hospicjum.

A tę darmową miłość dają tam wolontariusze. Kim oni są? Skąd się biorą?

Przychodzą z różnych kierunków. Częściowo to studenci medycyny, którzy chcieli zrobić praktykę i zostali na dłużej. Częściowo to też osoby, które zaczęły tu pracować “za karę”, w ramach jakiegoś wyroku za zachowanie – i też zostali, bo zakochali się w tym miejscu. Są więźniowie, byli i obecni, którzy pracując tutaj i służąc umierającym odkryli swoją godność, bo tu poczuli się nieoceniani i ważni. Są też wreszcie harcerze czy niezrzeszeni młodzi, którzy dowiedzieli się o tym miejscu od swoich przyjaciół. Źródeł ich napływu jest bardzo wiele.

I rozumiem, że rąk do pracy nie brakuje?

Pracy tam jest tak dużo, że ludzi do niej zawsze będzie za mało. Siostra ma ciągle mnóstwo pomysłów, co jeszcze dobrego można zrobić. Zwłaszcza teraz, gdy powstaje oddział dziecięcy hospicjum. Umierające dzieci to przecież zupełnie inny temat, niż umierający dorośli. Także pracy zawsze dla nowych ludzi będzie tam pod dostatkiem. Most do nieba nie jest tylko jeden – jest ich tyle, ile serc.

Każdego roku na Litwie z powodu nieuleczalnych chorób umiera ponad 120 dzieci. Do dziś nie ma dla nich odpowiedniego miejsca. Most do Nieba to pierwsze hospicjum dla dzieci na Litwie. Dzięki Fundacji Aniołów Miłosierdzia, dzięki Wam powstanie miejsce, w którym nieuleczalnie chore dzieci będą wstępować na drogę do nieba. Otoczone miłością rodziny i przyjaciół. Chcemy im służyć do końca.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę