Skończcie tę wojnę
Im więcej wokół doniesień o kolejnych odsłonach sporu ks. Lemańskiego z abp. Hoserem, tym większą mam ochotę odwrócić się, by nie patrzeć na to zawstydzające widowisko.
Znam paru księży z diecezji warszawsko – praskiej, wiem jak byli wkurzeni na ks. Lemańskiego. Kapłana, który zrobił mnóstwo dobrych rzeczy, ale wiele też popsuł ze względu na swój hiperemocjonalny i niezwykle wyczulony na punkcie własnej osoby charakter. Nie traktowali go jednak – co niepokojące – jak brata, który po prostu jest trudny, trzeba wziąć na niego poprawkę, uruchomić w sobie potencjał wielkoduszności, a czasem po prostu machnąć ręką, ustąpić. Oni widzieli w nim wroga. Takich głosów sporo wokół siebie miał pewnie abp Hoser, gdy podejmował zadziwiającą w swojej ostrości decyzję o emerytowaniu 52 – letniego jasienickiego proboszcza.
Zrobił to mimo wielu prób mediacji podejmowanych przez wybitnych przedstawicieli Kościoła, świeckich i duchownych. Wiem z pierwszej ręki, że szły one naprawdę dobrze, wszystko było na jak najlepszej drodze do polubownego rozwiązania sprawy. W pewnym momencie to abp Hoser zrezygnował jednak z rozmowy, wybrał broń atomową, dekret. Do czego miał formalne prawo, tylko po co z niego na tym etapie korzystał?
Przeczytaj również
Ilość szkód, jakie wywoła wybrane przezeń rozwiązanie będzie przecież znaczna. Po pierwsze (choć nie najważniejsze): Kościół będzie w tym ogórkowym okresie miesiącami na językach wszystkich lewaków, którzy z ks. Lemańskiego już czynią swój kolejny sztandar i armatę, będą nią teraz walić w nas jak popadnie i kreślić absurdalne obrazy rozłamu Kościoła. Po drugie (znacznie ważniejsze): wepchnie w jeszcze większe tarapaty człowieka, który zamiast kreować dobro, zajmie się teraz pielęgnowaniem własnych zranień i korespondencją z Watykanem.
Wszelkie sankcje wymierzane w Kościele są z natury „poprawcze“, mają być wyrazem troski o błądzącego człowieka. Od pasterza, ojca diecezji można było więc oczekiwać nie tyle zaspokajania gniewu współksięży czy ultrakonserwatywnych środowisk (których ks. Lemański nie wkurzał doktrynalnymi błędami, bo te trudno mu zarzucić, ale pokazywaniem się w miejscach uznanych za nieczyste), co troski o konkretnego człowieka. Ks. Lemański to przecież nie jakiś defraudant, czy molestator, to dobry, nieprzeciętny kapłan, który po prostu ma równie nieprzeciętny dar działania ludziom na nerwy, a którego główną wadą jest to, że gdy się nakręci zachowuje się jak pięcioletni Jaś i traci zdolność oceny kto jest wrogiem a kto przyjacielem (czego i ja padłem przecież ofiarą).
Stawiam tezę, że w tym sporze w znacznie większej mierze chodzi dziś już o psychologię, nie o teologię (bo obaj duchowni patrzyli w tym samym kierunku, choć z bardzo różnych stron). Arcybiskup mógł pokazać, jak się nie zacietrzewić, a mądrze ustąpić, nie dolewać oliwy do ognia, zamiast odstrzeliwania wybrać metodyczną pracę „w ludziach”. Zrobić wszystko by budować kapłaństwo ks. Lemańskiego, a nie wystawiać je na próbę.
Ks. Lemański też rzecz jasna mógłby zachować się inaczej. W swoim oświadczeniu wraca dziś refleksyjnie do momentu swoich święceń kapłańskich, wspomina jak wyraźnie odczuł wtedy, że ma służyć Kościołowi. Nie dostrzega drugiej, mniej romantycznej strony tego wydarzenia. Z własnej nieprzymuszonej woli zostając księdzem, świadomie zgodził się na to, że jako kapłan wchodzi w strukturę, w zależności, w Kościół nie księdza Lemańskiego, a Jezusa Chrystusa, który autonomiczną decyzją władzę na ziemi powierzył swoim – czasem genialnym, a czasem mniej udanym uczniom. Wiedziały gały, co brały.
Musiał też wiedzieć, że Kościół to nie korporacja ani klub piłkarski, gdzie rządzi żelazna logika, że kto wygrał, ten ma rację. Ksiądz Lemański znacznie więcej dobra (dla Kościoła, który kocha i dla obserwujących bliźnich) zrobiłby, gdyby zamiast biegać ze skargą po programach Moniki Olejnik i serwisach Tomasza Lisa oraz bawić się ze swoim szefem w formalne gierki, po prostu powiedział: nie zgadzam się z tą decyzją, ale w duchu posłuszeństwa ją przyjmuję. Zajmę się tym, do czego zostałem święcony, bo duszpasterstwo jest dla mnie ważniejsze od publicystyki (nawet słusznej), a dobro wspólne od mojego.
Korzystając z tego, że dziś jest newsem (jutro nie będzie), pochodzi po mediach, atakując abp Hosera opowieściami o tym, co stało się podczas ich prywatnej rozmowy parę lat temu.
Robi to znów strasznie niemądrze, w klimacie: „wiem, ale nie powiem”, pozwalając dziennikarzom na snucie absurdalnych sugestii, że może chodziło o jakieś zachowania seksualne.
Nie chodziło o nie. Trzeba apelować, do tych którzy wiedzą i mają moralne prawo ogłosić co się stało, żeby jak najszybciej przerwali ten obłęd krzywdzenia Kościoła i dorabiania mu kolejnej gęby! Ja nie mogę podawać detali, domyślam się jednak, że nie o czyny tu chodzi, a o słowa. I o gniew. O to, że arcybiskup Hoser, być może wyprowadzony z równowagi, odezwał się do ks. Lemańskiego bardzo niekulturalnie, poniżej wszelkich akceptowanych między dojrzałymi ludźmi standardów.
Staram się zrozumieć dwie strony sporu. Rozumiem ks. Lemańskiego, bo wiem co to znaczy czuć się ofiarą niezrozumienia. Widzę też, ile dobrego zrobił i ile może jeszcze zrobić swoją żarliwą wiarą i wrażliwością. Podobnie jak mnie, ciągnie go na peryferia, do ludzi do których Kościół rzadko dociera. Rozumiem też jednak abp Hosera, bo mnie też ks. Lemański potrafił wkurzyć swoim brnięciem w zaparte najmądrzejszego pierwszoklasisty, który będzie się skarżył wszystkim naokoło i odgryzał.
Wciąż nie widzę jednak powodu, dla którego dwóch dobrych, mądrych księży o silnych osobowościach miałoby się dalej boczyć. Dlaczego nie mogą pokazać całemu światu jak chrześcijanie rozwiązują spory? Strzelać fochy albo pisać dekrety (albo cytować Ewangelię, że już się przecież upomniało grzesznika) to potrafi każdy. Ks. Lemański zamiast żalić się teraz na prawo i lewo jak został obrażony, może by wreszcie wybaczył, abp. Hoser – okazał wielkoduszność i cierpliwość? Panowie, Drodzy Księża, czy wy naprawdę nie widzicie, jak daliście się wciągnąć w myślenie, które dziś zainfekowało wielu świeckich i duchownych Polaków, że mianowicie trwa teraz u nas jakaś wojna?
Jak skończyć ten obłęd?
Moja śp. babcia, która przeszła przez życie bez cienia konfliktu z kimkolwiek i dlatego została zapamiętana przez nas jako święta, miała w zwyczaju powtarzać: „ustąp głupiemu, a otrzymasz trzysta dni odpustu”. Ta formuła jest genialna, bo pozwala obu stronom nie zmieniać oceny drugiej strony, a jedynie wykonać pierwszy, otwierający a nie zamykający ruch.
Panowie, Drodzy Księża, na co jeszcze czekacie?