Zabić chrześcijanina!
Rzym, rok 155 naszej ery. Do więziennej bramy zbliża się mężczyzna. Setnik stojący przy bramie rozpoznaje go od razu, bo przyjaźnią się od lat. Witają się. Przybysz patrzy wymownie na swojego przyjaciela i szepcze: „Ten Ptolemeusz, którego trzymacie w więzieniu jest chrześcijaninem...”
Przez donos na śmierć
Dziś, w czasach demokracji i religijnego pluralizmu, setnik odpowiedziałby pewnie: „Ale co mnie to obchodzi?!”. Jednak w pierwszych wiekach chrześcijaństwa krótka wiadomość od „życzliwego” informatora wystarczyła, aby skazać człowieka na śmierć. Wtedy chrześcijaństwo było karalne, a wspomniany Ptolemeusz – najprawdopodobniej jeden z katechetów rodzącego się Kościoła – był winny, bo pomógł pewnej kobiecie uwierzyć w Chrystusa. Nieszczęśliwie się dla niego złożyło, że była to żona owego przybysza. Przez niepokornego chrześcijanina Rzymianka przyjęła inną wiarę i porzuciła dotychczasowy styl życia. Przestała wspólnie z mężem podróżować, brać udział w ucztach, a nawet orgiach. Po powrocie z samotnej wyprawy do Aleksandrii mąż znalazł na stole list rozwodowy. Tego było już za wiele. Winien był Ptolemeusz – nauczyciel bredni, które wywróciły jego małżeńskie życie do góry nogami. Sposób ukarania go był niezwykle prosty – wystarczyło szepnąć setnikowi, że to chrześcijanin. Potem wszystko potoczyło się zgodnie ze schematem. Proces przed Urbicusem, który sprawował władzę w imieniu cesarza, ograniczał się do jednego pytania: „Czy jesteś chrześcijaninem?”. I prostej odpowiedzi: „Tak”.
W obronie Ptolomeusza stanął tylko pewien człowiek imieniem Lucjusz, który przyglądał się całemu zajściu: „Co za absurd, żeby wiara była jedynym powodem skazania na śmierć?!” – odezwał się, choć był tylko zwykłym gapiem i nie musiał bronić człowieka, którego nawet nie znał. Cichy bohater, o którym nie wiemy nic poza tym, że istniał i że popełnił to samo przestępstwo, co Ptolemeusz. Z tą różnicą, że na niego nikt już nie musiał donosić, bo sam przyznał się do „winy”. Obaj zostali zabici – Ptolemeusz i Lucjusz, chrześcijanie, męczennicy pierwszych wieków.
Przeczytaj również
Skąd znamy tę historię?
Ptolemeusz i Lucjusz nie są tak popularnymi męczennikami jak ojciec Maksymilian Kolbe czy ks. Jerzy Popiełuszko. Jednak historia pierwotnego Kościoła pełna jest takich anonimowych bohaterów, którzy pokazali, że chrześcijaństwo jest tą prawdą, za którą warto oddać życie.
O tych dwóch opowiedział nam Justyn Męczennik, grecki filozof i chrześcijanin, który oburzał się, że w Rzymie cesarza Antonina Pisa skazywało się niewinnych ludzi na śmierć wyłącznie na podstawie donosów. Na domiar złego nie były one dowodami winy, lecz zlepkiem ówczesnych antykościelnych sloganów.
Rewolucjoniści, kanibale, uczestnicy rytualnych orgii, zabójcy dzieci, specjaliści od czarnej magii – oto i sztandarowe pojęcia „czarnego PR”, który powstał wokół chrześcijan.
Żaden dowód nie był potrzebny. Justyn najwyraźniej także został przez kogoś wskazany jako „winny”, bo w 165 roku n.e. sam stał się ofiarą absurdu, z którym próbował walczyć. Walka z wiatrakami? Na to wygląda, bo przecież mordowano dalej, a prześladowania chrześcijan na terenie Imperium Rzymskiego wybuchały jeszcze wiele razy.
Lekceważenie prawa i donosicielstwo miały prowadzić do zlikwidowania jak największej liczby wyznawców Chrystusa. Udało się? Nie do końca, bo jak napisał inny mądry człowiek o imieniu Tertulian: „Jest nas coraz więcej, ilekroć kosicie nas: nasieniem jest krew chrześcijan”… Przewrotność losu czy może mądrość Pana Boga, który z każdego absurdu potrafi wyprowadzić dobro?