Ku chwale ojczyzny
z Joanną Krupską, Prezesem Związku Dużych Rodzin 3 Plus rozmawia Patrycja Michońska.
Patrycja Michońska: Pani Joanno, jak u Pani obchodzi się Dzień Mamy?
Joanna Krupska: 26 maja jest blisko moich imienin, więc wszystko się miesza. Po prostu jest to święto imieninowo-mamowe. Dzieci pamiętają o mnie, a ja pamiętam też o swojej mamie, która mimo wieku, jest pełna energii. Ja też już jestem wiekowa (śmiech), prawie wszystkie moje dzieci są dorosłe.
Tak sobie myślę, że relacja z mamą to relacja wyjątkowa, na całe życie. Z czasem bardzo się zmienia: na początku ma ogromną siłę i intensywność. Potem słabnie, dziecko staje się dorosłe, oddala się, ale do mamy – mówiąc kolokwialnie – człowieka ciągnie przez całe życie.
Przeczytaj również
Pani też obserwuje, jak zmieniają się te relacje? Dzieciaki dorastają i wszystko się zmienia?
Jestem mamą siódemki dzieci: najstarszy syn ma już 27 lat, a najmłodsza córka, 14. Przeżywamy etap wyfruwania z gniazda, każde z dzieci staje na swoje nogi w inny sposób, w swoim tempie. Dzieci zmieniają się, dorośleją, ale i ja sama muszę zmieniać się jako mama.
Czy teraz, kiedy dzieci są już dorosłe, można mówić o przyjaźni? Czy to raczej jest relacja: dorosły – dziecko, mistrz i uczeń?
Myślę, że coś z tego na pewno zostaje, słowa mamy mają szczególną wagę. Ale częściej stajemy na jednej płaszczyźnie, na jednym poziomie. Okazuje się, że czasem to oni mają rację, wiedzą więcej. Myślę wtedy – jaki on jest dojrzały! Bywa też, że różni się ode mnie: swoimi opiniami czy postawami. Nie zawsze łatwo się z tym pogodzić, że dorosłe dziecko jest już całkiem odrębne i ma prawo do tego, żeby mieć inne niż ja poglądy, czy też podejmować wybory, których ja bym nie podjęła.
A jak Pani macierzyństwo zmieniało się przy kolejnych dzieciach? Przecież nie zawsze jest tak samo.
Nie pamiętam już trochę, jak było z tym pierwszym…. Zresztą, dosyć szybko pojawiły się kolejne dzieci. Na początku, przy pierwszym dziecku była we mnie ogromna niepewność, bałam się, że jakieś reakcje są niewłaściwe, że coś źle zrobię. Wszystko było nowe, nieznane. Z czasem, przy kolejnych dzieciach wszystko okazuje się normalne, naturalne, nie budzi już stresu i lęku. Kaszle? – a, to przejdzie, połknął guzik? – od tego się nie umiera.
Czy wciąż budzą Państwo zainteresowanie i sensację, jako duża rodzina z siedmiorgiem dzieci?
Swego czasu byliśmy najliczniejszą rodziną w szkołach, do których chodziły moje dzieci. Sądzę, że ta inność nie była łatwa – jak każda inność. Teraz już tego nie odczuwam, bo w Związku Dużych Rodzin „Trzy Plus” jestem otoczona wielodzietnymi (śmiech). Wczoraj na przykład była u mnie rodzina z ósemką dzieci. Rodzice chcieliby mieć jeszcze ze dwoje albo troje… W porównaniu z niektórymi członkami związku, jestem małodzietna. Są rodziny, w których jest na przykład czternaścioro dzieci – dwa razy tyle, co w mojej. Związek na pewno daje poczucie wsparcia, zrozumienia…
A czego rodzinie wielodzietnej potrzeba najbardziej?
Myślę, że życzliwości, uznania, szacunku. Każdemu jest to potrzebne. Dlatego tak bardzo nam nie po drodze ze stereotypem rodziny wielodzietnej jako patologicznej, nieodpowiedzialnej, zaniedbującej dzieci. Jeszcze w XX-leciu międzywojennym duża rodzina cieszyła się ogromnym szacunkiem. I dopiero w okresie powojennym, w czasach komunizmu, zaczął budować się taki wizerunek wielodzietności związanej z patologią, alkoholem, w jakiś sposób nieodpowiedzialnej. Potrzebujemy innego spojrzenia i staramy się je budować.
Wróćmy do potrzeb dużych rodzin: w jaki sposób powinno funkcjonować państwo, żeby was wspierać, żeby pomagać, a nie tylko ofiarować jałmużnę?
Ważne jest rozróżnienie między polityką rodzinną a socjalną. Polityka socjalna zawsze posługuje się kryterium dochodowym – żeby dostać jakąkolwiek pomoc, trzeba się długo tłumaczyć ze swoich zarobków, przynosić dziesiątki papierów i wykazać, że jest się ubogim. To bywa upokarzające.
Natomiast polityka rodzinna nie pyta o zarobki. Nie stawia żadnego kryterium dochodowego. Przyznaje świadczenie z powodu urodzenia trzeciego, czwartego, piątego i każdego kolejnego dziecka. Fakt wychowywania dziecka jest potraktowany jako praca. Zasiłek nie ma charakteru jałmużny, ale raczej stanowi wynagrodzenie, przywilej, jest wyrazem uznania dla tej dodatkowej pracy, jaką wykonuje rodzic. Taki charakter mają na przykład ulgi przyznawane w ramach Kart Dużych Rodzin. Są to zniżki dla rodzin mających trójkę lub więcej dzieci – w niektórych miastach czwórkę lub więcej dzieci – w dziedzinie kultury (do teatrów, kin), sportu, rozrywki a także w komunikacji miejskiej. Na razie wprowadziły je niektóre samorządy, a my chcielibyśmy, żeby została wprowadzona także Karta ogólnopolska. Dochody rodziców nie mają na otrzymanie Karty żadnego wpływu. Przyjmuje się, że skoro rodzic wychowuje dziecko, to znaczy, że pracuje.
Ależ Pani Joanno, kury domowe siedzą w domu, a nie pracują!
O tak! Znamy te opinie. Panuje przekonanie, że kobieta powinna znaleźć się na rynku pracy i zaradzić ubóstwu w rodzinie. Owszem, rynek powinien być otwarty i przystosowany, żeby przyjmować matki po urlopach macierzyńskich czy wychowawczych. Natomiast nie można zakładać, że rodzic przerywając okresowo pracę zawodową, zajmując się swoim dzieckiem, przestaje pracować w ogóle. Wręcz przeciwnie! Praca z dzieckiem jest bardzo potrzebna! Jeśli mama nie opiekuje się swoim dzieckiem, to tę pracę musi wykonać ktoś inny i trzeba mu za to dwa razy więcej zapłacić.
W obecnej sytuacji praca w domu w ogóle się nie liczy i dla mnie jest to dyskryminacja macierzyństwa. Dlaczego biologiczna więź matki z dzieckiem jest dyskryminowana? Dlaczego za posłanie dziecka do żłobka rodzic dostanie dopłatę? Tak samo powinna być dopłacona praca matki. Uważamy, że powinien zostać wprowadzony bon, który będzie szedł za dzieckiem: jeśli dziecko jest w żłobku czy przedszkolu, to bon dofinansowuje żłobek albo przedszkole, ale jeśli matka decyduje się sama opiekować dzieckiem, pieniądze powinny trafić do niej.
Wiele organizacji pozarządowych opracowuje i przedstawia propozycje, jak wspierać duże rodziny. Włączają się w to samorządy wprowadzając Karty Dużych Rodzin. Powoli zmienia się wizerunek rodziny wielodzietnej. Na szczęście coraz częściej zauważamy, że dużo dzieci to dużo szczęścia.
Duża rodzina to wielość i rozmaitość relacji – między rodzicami i dziećmi, ale także między samymi dziećmi. Więcej dzieci, to więcej szczęścia, życia, radości. Chociaż także więcej wysiłku, pracy, zwłaszcza, kiedy dzieci są małe. Życie staje się naprawdę intensywne i bogate. A kiedy dzieci są już duże, w sytuacjach życiowych trudnych doświadczeń duża rodzina stanowi wielkie wsparcie.
JOANNA PUZYNA – KRUPSKA:
Mama siedmiorga dzieci: Marysi, Tereski, Tomka, Łukasza, Piotra, Pawła i Janka. Wdowa po Januszu Krupskim, który zginął w katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010. Prezes Związku Dużych Rodzin 3 PLUS.
Rozmawiała Patrycja Michońska – Dynek, Radio Plus