Nasze projekty
Fot. Bob Wilson/Cathopic

„Franciszek przybywa, by prostym ludziom przywrócić nadzieję”. O wizycie papieża w Sudanie Południowym pisze br. Robert Wieczorek

"W kraju jest niewesoło. Na taką sytuację przybywa Franciszek. Nie po to, by pochwalić niegdyś całowanych po nogach polityków za to, że się dobrze spisali, bo raczej nie ma za co. Przybywa, by ludziom, tym prostym, przywrócić nadzieję. Jak? Nie wiem. On sam pewnie dokładnie tego nie wie. Ale jest Ktoś kto to wie. To Duch Święty. On jest i działa, nawet pośród tej zapomnianej i zdawałoby się przeklętej ziemi" - z Sudanu Południowego pisze misjonarz, br. Robert Wieczorek OFMCap.

Reklama

W kraju jest niewesoło. Po ludzku rzecz biorąc – nie ma raczej z czego się cieszyć.

Terapia szokowa jaką, przed blisko czterema laty zaaplikował przywódcom Sudanu Południowego papież Franciszek, gdy to na zakończenie spotkania w Rzymie całował ich po nogach w błaganiu, by zaprzestali bratobójczych walk w kraju i dali ludziom oddech pokoju, zdaje się wraz z upływem czasu nie skutkować. W ostatnim liście duszpasterskim sprzed Świąt, Biskupi Sudanu Południowego jasno wyrazili niezadowolenie panujące w społeczeństwie z powodu niemrawych zmian, ciągłego braku stabilizacji politycznej, kolejnego przesunięcia daty wyborów na późniejszy czas, panującego bezkrólewia na prowincji i zastoju ekonomicznego.

Wystarczy wspomnieć to, co wszyscy widzą, że tylko przez ostatni rok oficjalny pieniądz kraju funt RSS uległ blisko 80% inflacji (z 420 za 1$ w marcu do 700 na dziś). I ta tendencja zdaje się być nie do powstrzymania (a jeszcze w 2015 za 1$ płacono tu 8 funtów RSS!). Nie trzeba chyba tłumaczyć, że ten galopujący spadek wartości lokalnej waluty jest m. in. rykoszetem wojny na Ukrainie a umacniania się dolara USA. Ekonomia Najmłodszego Kraju Świata jest więc w regresie.

Reklama

Miliony ludzi wciąż mieszka w obozach dla uchodźców (za granicą lub wewnątrz terytorium kraju) obawiając się z braku bezpieczeństwa powrotu do swych sadyb, a z oficjalnych szacunków agencji ONZ-owskich i humanitarnych zajmujących się pomocą im wynika, że ponad 9 mln (z 13 mln) populacji kraju wymaga asystencji żywnościowej.

Podskórnie wyczuwalne napięcie

Podczas „zastępczej” wizyty Kardynała Parolin w Sudanie Południowym w lipcu ubiegłego roku, czyli w terminie kiedy miała się odbyć pierwotnie planowana pielgrzymka Franciszka, Prezydent RSS Salva Kiir zapewniał solennie, że już nie podniesie ręki na innych (należy do plemienia Dinka dominującego nad krajem, jest też nominalnym katolikiem, więc nie wypada mu „stawiać się” Papieżowi), ale już jego głównego opozycjonistę Rieka Machara zdaje się to nie wiązać. Ten natomiast jest anglikaninem – może przybywający z Papieżem Arcybiskup Canterbury, jako prymas anglikańskiej wspólnoty światowej wpłynie nań pozytywnie? Póki co, to ten Wice-Prezydent i zarazem lider drugiego co do wielkości plemienia Nuer, zdaje się być spirytus movens ostatnich niepokojów.

Przykro mi o tym mówić, bo sam pracuję pośród Nuerów, w Bentiu, na zachodzie terytorium ich występowania, ale oni są między sobą podzieleni na wzajemnie zwalczające się frakcje. Podskórnie wyczuwalne napięcie istnieje. Ciągle coś się kotłuje.

Reklama

Brutalne zabójstwa

W kwietniu ubiegłego roku nastąpił atak jednej zwaśnionej frakcji na drugą na południe od nas, w Leer leżącym w tym samym Unity State. Tuż po niosącej radość i nadzieję lipcowej wizycie kard. Parolin w naszym obozie uchodźców w Bentiu, został najpierw tu w mieście zamordowany pewien oficer, a potem w sąsiedztwie, w Mayom na zachód od nas, doszło do bestialskiego ataku na komisjonera (czyli starostę tamtejszego powiatu). Osaczony we własnym domu wraz członkami swej rodziny i ochroniarzami, został zabity, a potem spalony.

CZYTAJ: Niespodziewana wizyta kard. Parolina w Sudanie Południowym. Przejmujące spotkanie relacjonuje brat Robert Wieczorek

Do zabójstwa przyznał się gen. Stephen Bouy, szef jednej z frakcji, popularny niegdyś ze względu na swą dynamikę i dyscyplinę jaką wzbudzał wśród żołnierzy. Ale cóż z tego: niedowartościowany i zmarginalizowany „upomniał się” w ten sposób o swoją urażoną dumę. W efekcie militarnej akcji pacyfikacyjnej rządu schronił się ze swoimi za pobliską granicą Sudanu (co tu jest stałą praktyką – kłopotliwy sąsiad z północy skwapliwie wykorzystuje każdy incydent mogący zdezintegrować sytuację w RSS).

Reklama

Na tym nie koniec. Na przedłużenie łańcucha zemsty nie trzeba było długo czekać. Paru oficerów ze „zbójeckiej” frakcji odpowiedzialnej za mord w Mayom wróciło do kraju licząc na amnestię. Zostali zaraz zatrzymani i bez sądu rozstrzelani – jedynie na podstawie arbitralnej decyzji naszego Gubernatora Unity State. Ten lekarz z wykształcenia, który przeorientował się na karierę polityczną, zyskał w ten sposób przydomek „silent killer”. To się podziało we wrześniu.

„Biała armia” Nuerów

Październik przyniósł jeszcze gorsze. Wciąż na terenie naszej diecezji Malakal, tym razem na wschód od nas, wybuchły walki wzdłuż Nilu. Tradycyjnie mieszkają tam Shilukowie, kuzyni Nuerów. Mają swe dumne wielowiekowe królestwo po zachodniej stronie rzeki, aż do granicy z Sudanem, ale mieszkają też po drugiej stronie Nilu (bo w Afryce tak jest, że rzeka nie jest naturalną barierą-granicą, ale raczej wewnętrzną drogą). I ci Shilukowie znad wschodniego brzegu Nilu zostali zaatakowani przez żyjących w sąsiedztwie Nuerów (ich wschodnia gałąź – oni to głównie zasiedlają głównie centrum rozległego stanu Jonglei State, rozciągającego się między Nilem a Etiopią).

„Biała armia” Nuerów, bo tak nazywają siebie młodzi ludzie z tych paramilitarnych grup plemiennych (które zresztą posiada każde plemię) w okolicy Tonga i Lel (najstarsze misje katolickie założone tu jeszcze na początku XX-wieku), zaatakowała Shiluków z intencją, by wyprzeć ich na drugą stronę rzeki. Na tym nie poprzestali. Miesiąc później „biali wojownicy” przedostali się na zachodni brzeg, jeszcze bardziej na północ, i tam spalili kilka miejscowości, zagrażając bezpośrednio siedzibie Króla Shiluków w Kodok. Dziesiątki zabitych, setki rannych, fala tysięcy uchodźców szukających schronienia w obozie w Malakal. Dramatu dopełnia fakt, że działo się to w okresie, gdy Nil jest najbardziej wezbrany, wiele terenów podtopionych, co ogromnie utrudnia ucieczkę cywilom, a później wegetację w buszu. Sam Król musiał być ewakuowany do Juba.

Ekscesy zostały utopione, tym razem we krwi napastników. Posłane ostatecznie z interwencją oddziały armii narodowej (czytaj: zdominowanej przez Dinka) nie patyczkowali się atakując z powietrza każdą podejrzaną grupę na lądzie czy wodzie. Taka „pacyfikacja” nie rozróżnia między agresorami i ofiarami. Ale „spokój”, najważniejsze, został zaprowadzony…

Nie długo przyszło czekać, by doszło do walk, tym razem na południu Jonglei State. „Biała armia” zaatakowała Pibor w pobliżu granicy z Etiopią. Tam żyją ich zaciekli rywale, Murle. Miała to być akcja odwetowa za niekończące się wycieczki tych drugich na terytorium Nuerów, by uprowadzać stada krów i porywać dzieci. To już osobny rozdział niekończącej się historii łańcucha ataków i odwetów za nie. Konglomerat głęboko zakorzenionej mentalności pasterzy-wojowników, hołdowanej nadal przez kolejne młode pokolenia tyle, że w ostatnich dekadach uzbrojonych już nie w dzidy i łuki, ale karabiny maszynowe. Stąd każdy taki atak to jatka wśród ludzi i zwierząt – jest coś demonicznego w tej łatwości zabijania u młodych…

Na taką sytuację przybywa Franciszek

To co opisałem, przypomina jakby taką „społeczną” grzybicę. Ta choroba skóry pojawia się i znika, by się na nowo uaktywnić w innym jeszcze miejscu. Wymaga leczenia nie tylko lokalnego i doraźnego maścią, ale dogłębnej, długotrwałej terapii serią tabletek. Tu podobnie, manifestujące się na zewnątrz kolejne incydenty, są jedynie odsłoną wiekowego procederu mającego swe korzenie tak w ekonomii, jak również w pogańskiej religijności, czy w końcu w manipulacjach polityków – o czym już wspomniałem na początku.

Można się załamać po tym, co napisałem. Wiem. Ale to tylko ludzka strona.

Na taką sytuację przybywa Franciszek. Nie po to, by pochwalić niegdyś całowanych po nogach polityków za to, że się dobrze spisali, bo raczej nie ma za co. Przybywa, by ludziom, tym prostym, przywrócić nadzieję. Jak? Nie wiem. On sam pewnie dokładnie tego nie wie. Ale jest Ktoś kto to wie. To Duch Święty. On jest i działa, nawet pośród tej zapomnianej i zdawałoby się przeklętej ziemi.

„Z nadzieją wbrew nadziei” chrześcijanie modlą się o owocność trzydniowej papieskiej wizyty

Ostatnio mój amerykański współbrat zakonny, emerytowany arcybiskup Denver i Filadelfii, Charles Chaput, uświadomił mi mocno, że optymizm i nadzieja to nie to samo. To rozróżnienia jakoś nie bardzo dotąd do mnie nie docierało, a przecież to jaskrawo widać na przykładzie Sudanu Południowego. O optymizmie nie może być tu mowy. Po ludzku rzecz biorąc, nie da się spostrzec przesłanek na pogodne patrzenie w przyszłość. Raczej przysłowiowy „węzeł gordyjski”. Ale nadzieja – jest. Ta chrześcijańska cnota zakorzeniana w Bogu i w wierze, że On może odmienić najbardziej nawet zawikłane ludzkie losy.

Stąd też „z nadzieją wbrew nadziei” chrześcijanie (nie tylko katolicy, bo to pielgrzymka ekumeniczna) modlą się o owocność tej trzydniowej papieskiej wizyty. I w czasie tej wizyty ta modlitwa dojdzie do swego zenitu. Oby była też manifestacją działania Ducha Świętego i „odmieniła oblicze ziemi, tej ziemi” – poczynając od serc polityków.

CZYTAJ: Papież jedzie z misją pokojową do serca Afryki

Chrześcijaństwo ma tu rolę soli

Jesteśmy mniejszością – nie ma się co łudzić. Choć w wypadku moich miejscowości Rubkona i Bentiu misja istnieje tu prawie sto lat i większość ludzi określa się być katolikami, to tak bynajmniej nie jest po drugiej stronie Nilu. To był teren powierzony za czasów kolonii protestantom, ale nie bardzo im się tam ewangelizacja udała. W praktyce większość tamtejszych Nuerów pozostała poganami. Dopiero teraz jest pierwsze pokolenie, które otwarło się na Ewangelię (ale to inny pasjonujący rozdział).

Nasi chrześcijańscy Nuerowie odcinają się od zbrojnych poczynań ich współplemieńców zrzucając ich postępowanie na barki ich ignorancji. Oby więc coraz szerzej przyjmowane tam chrześcijaństwo i propagowana równolegle oświata przyczyniły się do zwrotu w tamtejszej mentalności plemienno-zaczepnej

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę