Nasze projekty
Reklama
Fot. jcomp/Freepik

Synod nie jest badaniem nastrojów, ani sondażem. Po co jest Synod?

Czy ludzie ochrzczeni wiedzą w co wierzą? Czy bardziej cenią „fajnych” ludzi Kościoła od tych, którzy wymagają? Gdzie są wierzące matki i ojcowie? Czy młodych da się przyciągnąć do Kościoła bez świadectwa życia rodziców? Dlaczego wspólnota wiernych nie jest dla nich atrakcyjna i jak sprawić, by była, ale bez rozwadniania sensu Ewangelii? Czy synod będzie szansą? Czy wykorzystamy ją dobrze? - zastanawia się Anna Czytowska.

Czego się najbardziej obawiam, kiedy myślę o Synodzie? Że będzie spotkaniem tych co zawsze, dyskusją w dobrze znanej grupie, z oczywistymi wnioskami, z których nic nie wyniknie. Że zabraknie ludzi o innej wrażliwości, wątpiących, że nie wykorzystamy szansy, którą Synod o synodalności nam daje. Nam, którzy jesteśmy w Kościele, chcemy jego dobra i szukamy odpowiedzi na pytania dlaczego kościelne ławki pustoszeją, ochrzczeni obojętnieją religijnie i tę obojętność przekazują swoim dzieciom?

Po co Synod?

To najważniejsze pytanie, a mam pewien problem z odpowiedzią. Synod nie jest badaniem nastrojów wśród wiernych, nie jest sondażem. Papież Franciszek mówi, że powinien być czasem „pokornego i wspólnego uczenia się, w jaki sposób Bóg wzywa nas do bycia Kościołem w trzecim tysiącleciu”. A jednak trochę brakuje mi konkretów. Mamy we wspólnocie zdiagnozować rzeczywistość? Mówić o obawach, troskach, problemach? Mamy na nowo rozbudzić pobożność? Wyjść z bezpiecznego, podjąć wysiłek zmiany? Włączyć się w życie wspólnoty? 

Brzmi dobrze, jednocześnie rozumiem podnoszone głosy i obawy, że otwarcie na nowe niesie pewne niebezpieczeństwo. Najczęściej słyszę pytania czy otwarcie nie będzie rozmywaniem doktryny. Kard. Willem Eijk, w książce „Bóg żyje w Holandii” (Wydawnictwo Esprit), w której opisuje powody dechrystianizacji Niderlandów zwraca uwagę, że księża i katechiści, już w latach pięćdziesiątych chcąc utrzymać odchodzącą młodzież, przerabiali i łagodzili przesłanie ewangeliczne. I powinniśmy mieć to z tyłu głowy, kiedy będziemy szukali sposobów na odnalezienie się Kościoła w nowoczesnym świecie. Nie chcę przez to napisać, że tak się stanie, ale obserwuję coraz częściej chęć sprostania potrzebie „duchowych fajerwerków”. Tak jakby ofiara Jezusa Chrystusa nie była czymś wystarczającym. Trzeba, więcej, wyżej, głośniej, mocniej, także w kościele. Sama Eucharystia już nie wystarcza, trzeba odpowiedniej oprawy, żeby nie było nudno i zwyczajnie. Niestety, od ekscytacji i coraz mocniejszych doznań można się łatwo uzależnić. Podobnie z pokusą coraz bardziej medialnych, „klikalnych” interpretacji Ewangelii, które mogą wprowadzać zamęt w głowach wierzących.

Reklama

Obserwuję coraz częściej chęć sprostania potrzebie „duchowych fajerwerków”. Tak jakby ofiara Jezusa Chrystusa nie była czymś wystarczającym

Niebezpieczeństwo ekskluzywizmu

Spotkają się ci, co zawsze, w tym samym gronie, w tym samym miejscu, porozmawiają mając taką samą perspektywę i rozejdą do domów w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku – mam nadzieję, że tak się nie stanie. Synod będzie miał sens, kiedy połączy ludzi o różnych wrażliwościach. Wspólnoty męskie (jak chociażby Wojownicy Maryi), wierni tradycji łacińskiej, ruchy młodych, wspólnoty małżonków i osób rozwiedzionych, ludzie wątpiący i pytający, upominający się o oczyszczenie Kościoła i rozliczenie nadużyć seksualnych z udziałem księży – wszyscy powinni poczuć się wysłuchani, dla wszystkich powinno być miejsce podczas Synodu. Do tego osoby, które po prostu chodzą do kościoła w niedzielę, ale nie są członkami żadnych ruchów czy stowarzyszeń, chciałabym, żeby też zostali zapytani o przyszłość wspólnoty, którą tworzą. Co z tymi odwiedzającymi kościół tylko w święta i podczas uroczystości rodzinnych? Dlaczego rezygnują z Eucharystii? Czy da się tego dowiedzieć siedząc w salce w znanej grupie lub zamieszczając informację o Synodzie na stronie internetowej? 

CZYTAJ: Jak postrzegamy dzisiaj Kościół? Jakie widzimy jego mocne i słabe strony? Ruszyły prace synodalne. „Każdy może wziąć w nich udział”

Reklama

Jeśli nie będziemy chcieli ich słyszeć, być może nie pojawią się w kościele podczas kolejnych świąt. Jeśli poszukujący poczują, że nie ma dla nich miejsca, a w tej chwili trzymają rękę na klamce nie mogąc się zdecydować, w którą stronę chcą iść, wybiorą odwrócenie się od ołtarza. Kiedyś obserwując pewną akcję, która miała pobudzić wiarę w większej grupie ochrzczonych zaobserwowałam niebezpieczne zjawisko połączone z tonem wyższości. W skrócie: to wy potrzebujecie ewangelizowania, nie my. My będziemy was ewangelizować. Jeśli Synod ma przynieść dobre owoce, musimy zaczynać od siebie i swojej postawy.

Jeśli poszukujący poczują, że nie ma dla nich miejsca, a w tej chwili trzymają rękę na klamce nie mogąc się zdecydować, w którą stronę chcą iść, wybiorą odwrócenie się od ołtarza.

Aktywizm bez wiary

Ponownie nawiążę do książki kard. Willema Eijka, którą powinniśmy w Polsce uważnie przeczytać. Pod koniec lat czterdziestych grupa świeckich i duchownych zwróciła uwagę na niepokojące zmiany, jakie zaobserwowano wśród katolików. Relacja między wiernymi a Kościołem nie opierała się już na wierze, ale była jedynie społeczna. Chodziło się do katolickich szkół, było członkiem katolickich stowarzyszeń, ale nie traktowano wiary jako sposobu życia. Jeden z członków napisał  o „potężnej armii szykującej w niedalekiej przyszłości wielką apostazję”. Karol Wojtyła odwiedził wtedy Holandię i napisał, że dostrzega duchowe ubóstwo ludzi, brak życia modlitewnego, nacisk na działanie i aktywność. Nie chciałabym, żeby efektem Synodu była taka właśnie aktywność. Pusta, bez Boga i wiary, którą żyje się na co dzień.

Reklama

Wykorzystać szansę

Czy Synod ma więc sens? Oczywiście! Jeśli zostanie jasno określone i wyjaśnione jaki jest jego cel, a księża i wierni przyjmą postawę otwartości. Ważne wydają mi się też rzeczywiste, a nie pozorowane działania i spotkanie. Kościół musi sobie odpowiedzieć na wiele ważnych pytań. Nie tylko o młodych, którzy odrzucają Ewangelie, ale też o ich rodziców. Dlaczego czterdziestolatkowie uważają, że ważniejsza dla ich dziecka od przekazania prawd wiary jest kolejna lekcja angielskiego i następne zajęcia dodatkowe? Gdzie są wierzące matki i ojcowie? Czy ludzie ochrzczeni wiedzą w co wierzą? Czy potrafią o tym opowiedzieć? Co z etyką chrześcijańską? Czy wybierają sobie zasady, które akceptują, bez problemu odrzucając inne? Czy bardziej cenią „fajnych” ludzi Kościoła od tych, którzy wymagają? Czy młodych da się przyciągnąć do Kościoła bez świadectwa życia ich rodziców? Dlaczego wspólnota wiernych nie jest dla nich atrakcyjna i jak sprawić by była, ale bez rozwadniania sensu Ewangelii? 

W „Vademecum Synodu o Synodalności” czytam o pokusie, by widzieć tylko problemy, co może prowadzić do poczucia przytłoczenia i zniechęcenia. Na koniec więc będzie o nadziei. Widzę w Synodzie szansę na przemodlenie i przemyślenie mojego miejsca w Kościele. Na wzięcie odpowiedzialności za wspólnotę, której jestem częścią. Zamiast narzekać na hierarchię kościelną, weźmy przyszłość w swoje ręce. Dla tych, którzy siedzą w ostatnich ławkach, Synod jest zaproszeniem do odwagi. Chodźcie bliżej, chcemy was usłyszeć. Wykorzystajmy tę szansę dobrze.

Reklama

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Zatrudnij nas - StacjaKreacja