Nasze projekty

„W życiu wszystko jest po coś” Jędrzej wyleczony z koronawirusa

"W życiu wszystko jest po coś. Przyjmuję zatem i tę lekcję. Mam poczucie drugiego życia, więc będę z niego korzystać jeszcze bardziej" - napisał w bardzo osobistym wpisie na Facebooku Jędrzej Majka - podróżnik, dziennikarz, vloger a od kilku dni także ozdrowieniec z koronawirusa.

Reklama

„Ozdrowieniec. Tak od dziś mogę o sobie mówić. Jak zawsze miałem dużo szczęścia i spotkałem dobrych ludzi na drodze. Po czterech tygodniach w szpitalu, gdzie mnie naprawiano, wygląda na to, że pokonałem COVID-19. Choć dwa testy ujemne pozwalają mi dziś opuścić szpitalne łóżko, to trochę szkód koronawirus pozostawił.”

Tymi słowami rozpoczynał się jego wpis na Facebooku, który w kilka godzin zdobył blisko 4 tysiące udostępnień i 1,1 tys. komentarzy. Wpis niezwykle emocjonalny, jak sam mówi – pisany na szybko i spontanicznie, do tego przez kogoś, kto kilka tygodni walczył z wyniszczającą chorobą COVID-19. Jędrzej Majka – vloger, podróżnik, dziennikarz i autor książek podróżniczych mówi o sobie przede wszystkim: szczęściarz. Mimo, że nieustannie dzwoniący dziś telefon od spragnionych jego historii dziennikarzy chciałby uczynić z niego „korona-celebrytę” – on uważa się za szczęściarza, który dostał drugą szansę. Na rozmowę ze Stacją7 decyduje się głównie z jednego powodu: aby opowiedzieć o heroizmie lekarzy i wyrazić im swoją wdzięczność.

Dziś, gdy mój wpis tak rozszedł się na Facebooku mam coraz więcej sygnałów podziękowania od lekarzy, na których podobno leje się teraz hejt. To nie fair. Oni zasługują na najwyższy szacunek. Uratowali mi życie – mówi. 

Reklama

Z Wietnamu wrócił 25 lutego – w czasach, gdy w Polsce koronawirus kojarzony był z odległymi Chinami i nikt nie przypuszczał, jak bardzo zmieni dziś Polskę. Nie bał się zachorowania, bo po pierwsze w Wietnamie było wówczas tylko kilka przypadków, w dodatku wyleczonych, po drugie – był zdrowy, odporny, bez chorób współistniejących. Żadnych niepokojących objawów. Nikt nie poddawał go kwarantannie, jeszcze wtedy nie było żadnych wytycznych o takim postępowaniu. Na lotniskach lądowały tysiące samolotów, galerie handlowe i restauracje pełne były gości a kościoły – wiernych. 

Pierwsze oznaki „przeziębienia” – jak interpretował swój stan – pojawiły się 20 dni po powrocie z Wietnamu. Już wtedy trwała „korona-panika”, szkoły były zamknięte, ulice opustoszałe. Gdy po 3 dniach stanu podgorączkowego temperatura zaczęła rosnąć osiągając poziom 40 stopni, próbował skontaktować się z polecanymi przez państwo służbami: Sanepidem, infolinią NFZ, były niestety problemy. Mimo niemal klasycznych objawów (wysoka, niezbijalna gorączka, duszności, kaszel) słyszał, że to nie koronawirus, że ma kontaktować się ze swoim lekarzem pierwszego kontaktu.

I to ten lekarz pierwszego kontaktu, ściślej: lekarka – jak mówi Jędrzej go uratowała. Od początku podejrzewała, że to koronawirus. Przez telefon doradzała i przepisywała kolejne leki, wreszcie zorganizowała przyjęcie go na Oddział Zakaźny Szpitala im. Żeromskiego w Krakowie, gdzie zrobiono mu niezbędne badania. Następnego dnia był wynik. Pozytywny. Pan Jędrzej zaś z pacjenta ze zwykłym przeziębieniem z miejsca stał się pacjentem z koronawirusem, którym zaopiekował się kolejny szpital – Uniwersytecki w Krakowie i oddział pulmunologii, przekształcony w zakaźny.

Reklama

Tu także zaczyna się jego litania podziękowań dla lekarzy, pielęgniarek i całego personelu, który się nim opiekował. 

„Profesjonalizm to nie wszystko. Przez ten miesiąc otoczony byłem wspaniałą opieką. BARDZO ZA WSZYSTKO DZIĘKUJĘ!!! Zawsze będę stał po Waszej stronie. Szkoda, że nie wiem jak wyglądacie. Każdego dnia spotykaliśmy się wielokrotnie, a Wy zawsze przychodziliście w tych kosmicznych strojach, albo zapakowani w pomarańczowe wory, w których ciężko było wam oddychać. Mimo ciężkich warunków, niebezpieczeństwa zarażenia się ode mnie śmiertelną chorobą, zawsze przychodziliście z pomocą i dobrym słowem. Dziękuję Wam za niezwykłą atmosferę w tych ciężkich czasach zarazy.”

Najczulej wspomina poranek Wielkanocny, kiedy pielęgniarka przyniosła jemu i pozostałym chorym zwykłe, poświęcone jajko i małego, wielkanocnego zajączka. „To była scena jak rodem z filmu Sci-fi. Zapakowana w kosmiczny kombinezon pani pielęgniarka, której nawet oczu z powodu gogli nie mogłem dostrzec, i ten maleńki prezent z życzeniami świątecznymi. Drobny gest. Czułe słowo. Coś bezcennego” – mówi Jędrzej. I dodaje: Przecież ci lekarze, te pielęgniarki mogliby wziąć L4, opiekę nad dzieckiem, cokolwiek – i nie opiekować się nim oraz innymi. Ale nie. Oni pakują się w te kosmiczne stroje na wiele godzin ciężkiej pracy, ryzykują życie swoje i swoich bliskich, aby być, aby nie zostawić tych, którzy najbardziej tego potrzebują. 

Reklama

Jędrzej jest również wdzięczny swoim znajomym, którzy powoli, jedni od drugich dowiadywali się o jego chorobie. Początkowo wiedzieli tylko niektórzy. Potem, z uwagi na zbliżające się Święta, wymiana SMSów się ożywiła i coraz więcej osób orientowało się dzięki niemu, że oto mają w swoim bliskim otoczeniu kogoś z koronawirusem. Okazywali wsparcie, pytali o samopoczucie, modlili się. Znajomi księża odprawiali Msze w jego intencji. 

„Kiedy w świąteczny poranek dostałem do łóżka wielką skrzynię ze świątecznymi pysznościami, łezka w oku się zakręciła. Nie wszyscy wiedzieli, że choruję, ale jak dowiadywały się o tym kolejne osoby, natychmiast zasypywały mnie wsparciem, modlitwami i chęcią pomocy. Od Gdańska do Zakopanego. Od Sydney do Nowego Jorku.”

Wtedy też, gdy tak leżał półprzytomny na szpitalnym łóżku, przychodziły myśli o sprawach najważniejszych. 

Rozmyślałem o życiu. A jeśli to koniec? Pomyślałem sobie wówczas, że miałem naprawdę dobre życie, poznałem wspaniałych ludzi, widziałem miejsca niezwykłe, jadłem wspaniałości i piłem dobre wino. W życiu wszystko jest po coś. Przyjmuję zatem i tę lekcję. Mam poczucie drugiego życia, więc będę z niego korzystać jeszcze bardziej. 

Do tego wyznania dopisał jeszcze jedno zdanie: „A że jestem teraz posiadaczem cennego osacza, będę się nim dzielić”. Chodzi o eksperymentalne badania prowadzone za granicą i dowodzące, że w osoczu osób, które przeszły COVID-19 i wyzdrowiały wytwarzają się substancje mogące leczyć innych chorych na tę chorobę, ale pozostające w ciężkim stanie. 

Jędrzej chce nie tylko dziękować, ale i dołożyć swoją część do walki z ciągle tak słabo rozpoznanym wrogiem. W swoim popularnym już wpisie żegna się optymistycznie:

„Do zobaczenia na lotniskach i dworcach, w bibliotekach i na uniwersytetach, zapewne w nieco „innym” już świecie. Oby lepszym. Jędrzej Majka”

Wysłuchała: Anna Druś/Stacja7

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę