Nasze projekty

Niepotrzebny poecie panteon

Nie wsłuchuję się w spory o miejsce pochówku z zasady. Po prostu nie mieszczą się one w moich kanonach estetycznych. Jest mi naprawdę wszystko jedno, czy ktoś wielki zostanie pogrzebany na Wawelu, Skałce, Powązkach czy w innym panteonie. A jeśli wyraził chęć spoczynku w rodzinnym grobie w Koziej Wólce, to również uważam, że należy mu się takie prawo.

Reklama

Byleby godnie, cicho, w zamyśleniu nad wiecznością. Bez zbędnych dyskusji, kłótni, jątrzenia. I to, że ktoś za życia był może nie do końca święty, również nie ma tu nic do rzeczy. Bo osądzi Bóg – my mamy tylko pożegnać.

 

Zawsze jednak, kiedy strzępy tych sporów docierają do moich uszu, nie mogę opanować rozbawienia jałowością argumentów padających w dyskusji. Warszawa – bo stolica. Kraków – bo kultura. Osobiście wolałbym być pochowany w Katowicach. Kocham to brudne miasto, w którym się urodziłem i przemieszkałem całe dotychczasowe życie. I tak jakoś naturalnie byłoby spocząć w tej ziemi, z którą czas mnie związał. Ale jeśli stanie się inaczej, nie będę płakał z nieba, gdzie mam nadzieję trafić.

Reklama

Katowice są na szczęście jeszcze wolne od snobizmów towarzyszących życiu w naszych największych metropoliach. U nas nadal je się obiady, a nie „lancze” jak w Warszawie. A jeśli ktoś pisze wiersze czy śpiewa piosenki, to nie musi od razu – jak w Krakowie – aspirować do bycia częścią bohemy, grzejącej się w swoim złudnym blasku. Na prowincji – bo z perspektywy tych dwóch ośrodków Katowice są prowincją – jesteśmy bardziej pojedynczy, ale też chyba bardziej prawdziwi. Nie potrzebujemy towarzyskich luster, by się w nich przeglądać.

 

Jeśli już jednak musiałbym wybierać między Warszawą a Krakowem, bez wahania wybrałbym Kraków. Zbyt dobrze pamiętam swoją młodzieńczą wyprawę do Warszawy, kiedy najpierw nie umiałem znaleźć właściwego wyjścia z Dworca Centralnego, a potem zakręciło mi się w głowie od patrzenia na otaczające mnie wieżowce. Dziś wspominam to z uśmiechem, ale coś z tamtego doświadczenia musiało we mnie pozostać, bo choć ostatecznie polubiłem to miasto, nadal czuję się w nim trochę nieswojo.

Reklama

Z Krakowem jest inaczej, bo Kraków to miasto z sercem, którym jest Rynek. O ile Warszawa na pierwszy rzut oka wydaje się chaotycznym zlepkiem nieprzystających do siebie rzeczywistości, o tyle w Krakowie wszystko zmierza do tego centralnego punktu, gdzie można się spotkać wśród oswojonych obrazów i dźwięków.

 

Niepotrzebny poecie panteon

Reklama

W Warszawie trudniej jest się spotkać, bo Warszawa rośnie w górę. Staje na baczność, pręży muskuły, poprawia make-up. To nowe oblicze miasta jest tworzone z myślą o tych, którzy chcą się pokazać, zaistnieć towarzysko i medialnie, złapać dobrze płatną pracę. W tym celu zrobiliby wiele, niektórzy może nawet wszystko. Nie czują się związani z miejscem, traktują je wyłącznie jako trampolinę do osobistego sukcesu. Dlatego żyją na pokaz, grają i szpanują.

 

Krakowianie są bardziej zakorzenieni w swoim mieście. Jasne, też szpanują, tyle że bardziej swojsko. Nie modnym ciuchem czy fryzurą, ale byciem w towarzystwie, obracaniem się w kręgach, piciem z tym czy z tamtym. Mimo wszystko wolę taki szpan, bo zakłada jakieś ludzkie relacje. Nawet jeśli są one w pewnym stopniu interesowne, to wierzę, że ze spotkania człowieka z człowiekiem zawsze może wyniknąć jakieś dobro – koleżeństwo, przyjaźń, miłość. Nie sądzę natomiast, by coś takiego mogło być owocem fotografowania się na tle ścianki z logami znanych firm.

 

Ktoś powie, że to, co tu piszę, to stereotypy. To prawda – każde uogólnienie jest krzywdzące. Trudno jednak budować w sobie obraz miasta bez takich uogólnień. Dopiero potem na te powierzchowne obserwacje nakładają się niuanse – prywatne zachwyty sprowokowane ciekawą historią, urokiem jakiegoś mało znanego miejsca czy rozmową z mądrym człowiekiem. Takie obrazy Warszawy i Krakowa również w sobie noszę. Żałuję tylko, że te sceny nie rozgrywają się na pierwszym planie.

 

Niepotrzebny poecie panteon

Co najbardziej rzuca się w oczy? Dwie ułudy. Pierwsze miasto, które ślepo wierzy w swoją nowoczesność, rozbawione, zadufane w sobie, gardzące anachronicznym „zaściankiem”. I drugie miasto, które tak uwierzyło w siłę swojej tradycji, że nie zauważyło, kiedy jego najwięksi odeszli. A następców nie widać.

Mniej więcej dziesięć lat temu moi rówieśnicy stworzyli antologię młodej literatury „Tekstylia”. Książka była gruba, wydarzenie szeroko komentowane w mediach jako gest niemal pokoleniowy. Tyle że teksty pomieszczone wewnątrz okazały się żenująco słabe. Dziś wiemy, że nie przetrwały próby czasu. Dlaczego tak się stało? Powodów jest wiele, ale jeden z najważniejszych to klucz doboru autorów. Redaktorzy antologii ulegli złudzeniu, że polska literatura to niemal wyłącznie Warszawa i Kraków. Tymczasem najlepsza poezja, proza i dramat powstają dziś na prowincji: w Milanówku, Matarni, Koronowie, Wołowcu, Pszowie i wielu innych miejscach, które czasami trudno nawet znaleźć na mapie. Niech chociaż ten fakt będzie dla mieszkańców wielkich metropolii lekcją pokory. Bo czasem obserwacja życia w przydomowym ogrodzie jest ciekawsza niż widok z panteonu.

 

Szymon Babuchowski – muzykujący poeta, dziennikarz „Gościa Niedzielnego”, miłośnik taniego podróżowania, mieszkaniec Katowic.

 

 

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę