Nasze projekty
fot. prt scr Kino Helios/YouTube.com

Koniec cierpiącego Bonda

Agent 007 stał się cierpiącym, czującym mężczyzną, który miewa problem z opanowaniem drżenia rąk na strzelnicy, ma łzy w oczach myśląc o nieżyjącej ukochanej i podejmuje decyzje, kierując się miłością do kobiety.

Reklama

Stało się. „No time to die” kończy erę Daniela Craiga jako agenta 007. Niestety, chociaż po tym, co zobaczyłam na ekranie kilka dni temu, nie wiem, czy zniosłabym więcej. Bo to był najbardziej dramatyczny Bond w historii. Agent 007 stał się cierpiącym, czującym mężczyzną, który miewa problem z opanowaniem drżenia rąk na strzelnicy, ma łzy w oczach myśląc o nieżyjącej ukochanej i podejmuje decyzje kierując się miłością do kobiety. 

Czy to jeszcze Bond? Ile jest w kreacji Craiga klasycznego Bonda? 

Moim zdaniem całkiem dużo. Agent Jej Królewskiej Mości w książkach Iana Fleminga wcale nie jest „płaski” emocjonalnie. Ale na pewno ma w sobie więcej nonszalancji niż James Bond w „No time to die”.

Craig w wywiadzie, którego udzielił Łukaszowi Adamskiemu dla Interii, powiedział, że nie może być Bondem z przeszłości, że musi mieć szansę bycia sobą na ekranie. I niezależnie od tego, czy Craiga się uwielbia, czy nie znosi, trzeba przyznać, że stworzył tę postać na nowo. Po nijakim Brosnanie (być może to kwestia czasów, w których powstawały filmy z jego udziałem) surowa, przeszywająca twarz Craiga zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Ale dopiero na ekranie. 

Reklama

Pamiętam moment ogłoszenia nowego 007. Nie wyobrażałam sobie, że wyjdzie z tego coś dobrego. A wyszło! Bond na którego czekałam i filmy, które musiałam obejrzeć w kinie kilka razy. Co do często stawianego zarzutu, że postać straciła wiele ze swoich charakterystycznych cech, zgadzam się z nim. I dodam: na szczęście. Potrzebowałam Bonda z głębszym życiem wewnętrznym i Craig mi to dał. Szczególnie w „Skyfall”, gdzie najpełniej ujawniły się jego rozterki, chwilowa niemoc i brak poczucia sprawczości. Ludzki James Bond. Bond z przeszłością, która wpływa na to, jaki jest teraz, nawet jeśli nie chce o tym mówić.

Kobiety przestały być dodatkiem do mężczyzny 

Filmy z Craigiem zmieniły też rolę kobiet u boku 007. Nie mogło być inaczej. Na to również zwracał uwagę aktor w rozmowie z Łukaszem Adamskim mówiąc, że taki wymiar kobieciarza, jaki znamy z przeszłości Bonda, jest dziś nieakceptowalny. Kobiety przestały być dodatkiem do mężczyzny, stawały się coraz bardziej niezależne, silne, ważne i wpływające na decyzje agenta. W „Skyfall” główna rola kobieca to M grana przez Judi Dench. Jest punktem odniesienia dla Bonda i obsesją Silvy. To ona decyduje o ich życiu i śmierci, jest chroniona przez Bonda i ścigana przez Silvę. Najważniejszą kobietą filmu nie jest długonoga piękność ubrana w wieczorową suknię, ale twarda, starsza i często nieprzyjemna w obyciu szefowa wywiadu. Dr Madeleine Swann, miłość Bonda w „Spectre” i „No time to die”, jest wykształconą kobietą, psychiatrą, która namawia go do przepracowania traum z przeszłości, aby mógł ruszyć dalej. Zdaję sobie sprawę, że dla fanów klasycznego ujęcia powieści Fleminga może to być gorzką pigułką do przełknięcia.

W najnowszym filmie pojawia się genialna rola kobieca – Paloma grana przez Anę de Armas. Dziewczęca, łobuzerska, tworząca z Bondem relację pozbawioną podtekstu seksualnego. Taka dziewczyna z sąsiedztwa, którą chce się mieć w swoim otoczeniu. Żałowałam, że pojawiła się na ekranie tak krótko.

Reklama

Walka dobra ze złem

Bond przestał być tylko licencjonowanym zabójcą, po którym spływa to, co pozostawia po sobie ratując świat. W kolejnych filmach i dialogach z głównymi przeciwnikami pojawiają się wątki walki dobra ze złem, poświęcenia, demaskowania fałszywych motywów, które mają usprawiedliwić zniszczenie ludzkości. Nauczył się też walczyć o tych, których kocha. I nie mam na myśli wyłącznie kobiet, przyjacielska relacja Felixem Leiterem (i jej zakończenie), jest tego najlepszym dowodem. 

James Bond stał się bohaterem naszych czasów – bardziej wrażliwym, pokazującym ból, niezależnym, ale jednak w najtrudniejszych momentach potrzebującym wsparcia. Zmienia się tak, jak zmieniają się ci, którzy oglądają go na ekranach kin.

Co dalej?

Craig pożegnał się z rolą w brawurowy sposób. Zagrał świetnie. Zastanawiałam się, czy jego słowa, że jest na Bonda za stary i za mało sprawny, nie były tylko kokieterią. Kończy się era Bonda cierpiącego. Trudno mi sobie wyobrazić, co będzie dalej. Czy Bond będzie jeszcze Bondem? Może na Craigu zakończy się cykl filmów o agencie 007, a kolejne będą już tylko luźnym nawiązaniem? Pamiętając, co pomyślałam po ogłoszeniu nazwiska Craiga, dam nowemu Bondowi szansę. A tymczasem pozostaję pod wrażeniem tego, który odkrył przede mną duszę agenta 007.

Reklama

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę