Nasze projekty
Foto. Archiwum dominikanów w Krakowie

Bóg wyrywał go z clubbingu. Droga nawrócenia o. Joachima Badeniego

W swoim życiu kawalerskim, rok przed wybuchem drugiej wojny światowej, Kazimierz Badeni bywał we Lwowie, gdzie – podobnie jak w Krakowie – odwiedzał nocne lokale. Do czasu.

Reklama

„Kochany, w twoim wieku clubbing uprawiałem”

Kazimierz Badeni imię Joachim przyjął w zakonie – wstąpił do dominikanów dopiero w wieku trzydziestu dwóch lat. Wcześniej studiował prawo. 16 sierpnia 1945 w dniu imienin Joachima (stąd przyjęte przez niego imię zakonne) złożył pierwszą profesję.

Kiedy już na emeryturze zamieszkał w krakowskim klasztorze, miał zwyczaj wychodzić z celi, by na klasztornych korytarzach sprawdzać poziom poczucia humoru dominikańskich kleryków oraz ich inteligencję. Zaczepiał pierwszego napotkanego brata złośliwie i czekał na reakcję, jeżeli była natychmiastowa i na tym samym poziomie uszczypliwości, wracał usatysfakcjonowany z uśmiechem do siebie. Pewnych krakowskich kleryków nazywał punkami. Kiedy jeden ze współbraci, wtedy kleryk Krzysztof Pałys, zapytał go: „A skąd ojciec ma taką wiedzę na temat subkultur?”, odpowiedział: „Kochany, w twoim wieku clubbing uprawiałem”. I to była prawda. W swoim życiu kawalerskim, rok przed wybuchem drugiej wojny światowej, Kazimierz Badeni bywał we Lwowie, gdzie – podobnie jak w Krakowie – odwiedzał nocne lokale. Do czasu:

20 czerwca 1938 roku, nie myślałem wtedy o żadnym powołaniu, stryj był prałatem, na jedno pokolenie wystarczy – myślałem. Szedłem na tak zwaną balangę wieczorem, było może po ósmej, znużony – typowy przykład młodego człowieka, który nie ma nic do roboty i ma dużo pieniędzy. Studia skończyłem. Życie nie ma sensu, żadne idee nie mają sensu… Idę. Minąłem dość obojętnie figurę Matki Boskiej z Lourdes. To była duża figura, stała przy źródle – w czasie wojny zlikwidowali ją bolszewicy, dzisiaj znowu stoi odrestaurowana. Idę spokojnie i nagle czuję, że ktoś łagodnie położył mi rękę na plecach, dokładnie w okolicach łopatki – napisano kiedyś w jednej publikacji na mój temat, że na ramieniu, a to nie jest to samo. Na plecach kładzie się rękę po to, żeby pokazać kierunek. Doskonale pamiętam ten dotyk. To było bardzo macierzyńskie, stanowcze i bardzo delikatne. Odwróciłem się. Za mną nie było nikogo…

Reklama

Dominikanie?

Tę historię ojciec Joachim powtarzał chyba najczęściej w swoim życiu. Niektórzy słuchali jej z przejęciem, inni z wiarą. On zaś wracał do niej z uporem i powagą. To było jego pierwsze mistyczne doświadczenie i początek nowej drogi życiowej. Następujące później wydarzenia i decyzje wprowadziły go w zupełnie inny świat – nieznany wcześniej.

Czułem, że mam gdzieś iść. Nie wiedziałem, gdzie, ale ogólnie poczułem, że mam iść do jakiegoś kościoła. Idę, szukam, jest kościół – zamknięty. Poszedłem do drugiego, tak samo. Następnego dnia wracam do tego pierwszego. Kościół otwarty. Wchodzę, patrzę: siedzą księża w białych koszulach. Co to może być takiego? – zastanowiłem się. Służba zdrowia? Nie znałem dominikanów. Przynajmniej w moim środowisku nie byli znani. Jezuici owszem – mój stryj cioteczny był przecież jezuitą, miał czarną porządną sutannę – ale dominikanie?…

Reklama
Kazimierz Badeni (pierwszy od lewej) Kraków, lata 30. | Fot. Beldoneck/CC BY-SA 4.0/Wikipedia

„On mówi, ja się zastanawiam, a w przeciwnym rogu widzę… stoi Chrystus”

W czasie pierwszej wizyty w kościele Dominikanów we Lwowie Badeni poszedł się wyspowiadać. Spowiedź była długa. To był kolejny krok w procesie jego całkowitej przemiany życiowej. Zaczął czytać klasyków duchowości i regularnie chodził do swojego spowiednika – ówczesnego administratora wydawnictw lwowskich ojca Sylwestra Palucha. Pod wpływem fascynacji habitem dominikańskim – z czasem zaczął
uważać, że ten strój jest bardzo twarzowy – wpadł na pomysł, że zostanie tercjarzem, czyli członkiem opartego na regule świętego Dominika stowarzyszenia, do którego mogą należeć świeccy i duchowni diecezjalni. Poszedł do administratora na rozmowę, ale zapał szybko zgasł, bo okazało się, że tercjarz dostaje habit dopiero do trumny. Ojciec Paluch nie chciał jednak odprawić Badeniego z niczym i zasugerował mu, że
może by tak został zakonnikiem. Podczas tej rozmowy miała miejsce kolejna mistyczna wizja.

Świetnie ją pamiętam, ojciec Sylwester siedzi i pyta:
– A może by pan chciał być w zakonie pierwszym?
On mówi, ja się zastanawiam, a w przeciwnym rogu widzę… stoi Chrystus – bardzo różny od tego z obrazu „Jezu ufam Tobie”. Stoi monarcha wschodni, wspaniały, z brodą, twarz smagła – nie taki słodkawy młodzieniec. To są oczywiście widzenia,
które zawsze mogą być wieloznaczne. Dominikanie słusznie są podejrzliwi wobec takich wizji. Ale ciekawe jest to, co działo się później. Poczułem niesamowitą siłę przyciągania – nigdy w życiu coś takiego mi się nie przytrafiło – a zaraz po tym zupełną wolność. Tego człowiek nie zrozumie… „Pójdź za mną!” – Bóg przyciąga i wydawałoby się, że to jest nieodparte, a w tym nie ma cienia manipulacji.

Po tym wszystkim zacząłem chodzić do kościoła codziennie ku wielkiemu zdziwieniu i zbudowaniu rodziny – zawsze byłem śpioch wielki, budziłem się około jedenastej, a tu nagle na ósmą rano do kościoła idę. Powstał we mnie głód Eucharystii. Skąd się wziął? Przed tą rozmową i widzeniem byłem na wieczornym nabożeństwie u dominikanów. Ksiądz wyszedł z zakrystii, wszedł na stopnie ołtarza – dla mnie to były nowości, bo w życiu nie chodziłem na nabożeństwa, na msze niedzielne zawsze, ale na Różaniec, to tylko babcia chodziła. Ksiądz wystawił w monstrancji Hostię, okadził i zaczął mówić „Zdrowaśki” – ten fragment przedrzemałem, bo ciągle jeszcze byłem obojętny. Ksiądz skończył się modlić i znowu wszedł po stopniach ołtarza – zdjął monstrancję i pobłogosławił wiernych trzy razy. Patrzę na monstrancję, widzę białe kółko w środku. Nagle zobaczyłem: Ciało, Krew, Dusza, Bóstwo, Chrystus – jasne, okazałe, bez egzaltacji. Od razu do spowiedzi poszedłem. Dość długo trwało, zanim się wyspowiadałem. Mówię: „Ja nie tylko wierzę w to, ale ja to widzę”.

Reklama

„Ten francuski zakonnik sięgnął do źródła powołania”

Kazimierz Badeni zaczął rozważać poważnie powołanie kapłańskie. W końcu postanowił znaleźć jakiegoś dominikanina, pójść do spowiedzi i opowiedzieć o wszystkim:

Bardzo podobali mi się dominikanie, a teraz nagle poznałem Maricicę… Co mam zrobić? On chwilę się zastanowił i do dziś pamiętam jego słowa:
– Pan Bóg czegoś od pana na pewno żąda. Niech pan się modli słowami: „Mów, Panie, bo sługa Twój słucha”.
Poczułem, jakby piorun we mnie strzelił. To było niesamowite! Był 1943 rok, Boże Narodzenie. Do dzisiaj pamiętam, jakby to było kilka dni temu. Ten francuski zakonnik sięgnął do źródła powołania. To jest powołanie właśnie – trzeba słuchać Powołującego. Czasem może przez spowiednika, przez przewodnika duchowego – w moim życiu byli różni pośrednicy. Ale musi być ostatecznie odkrycie, odnalezienie albo przebudzenie się do tego pierwotnego, wołającego Pana.

Po tej spowiedzi Badeni miał już pewność powołania, wiedział, że chce zostać dominikaninem. Badeni w swoim powołaniu trzymał się przede wszystkim trzech rzeczy: Pisma Świętego, Sumy teologicznej św. Tomasza z Akwinu i Różańca. Na tych trzech – pozornie nudnych i żmudnych podstawach – budował i umacniał swoje powołanie.


Fragment książki Judyty Syrek i o. Joachima Badeniego „Siła nadziei. Uwierzcie w koniec świata”

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę