Zastanawiałem się przez kilka ostatnich dni, co by było gdybyśmy połowę tej pary jaką puszczamy w tępienie durnego Halloween puścili w opowiadanie o pięknie Wszystkich Świętych. Wiem jednak, dlaczego tego nie robimy. Dlaczego łatwiej przychodzi nam pomstowanie na dynie niż zachwycanie świata braćmi i siostrami, którzy stali się Ludźmi przez duże L (bo świętość to człowieczeństwo na maksa, a nie frustrujące wysiłki na rzecz stania się półaniołem).
Taki tytuł miał tekst opublikowany w „Gazecie Wyborczej” w 1997 roku, w dziesiątą rocznicę katastrofy samolotu „Kościuszko” w Lesie Kabackim. W tym popularnym dziś miejscu spacerów warszawiaków zginęły sto osiemdziesiąt trzy osoby. Dziś, gdy kraj tonie w oparach innego lotniczego nieszczęścia, genialny tekst Wojtka Tochmana mógłby służyć za wzór, jak można czcić pamięć tych, co odeszli w strasznych okolicznościach.
Papież Franciszek – jak twierdzą niektórzy – wcale nie zrezygnował z mówienia o moralności, przypomniał jednak także (z impetem) o czymś, co w Europie zeszło ostatnio na plan pięćdziesiąty drugi: polecił zreanimować wiedzę o nauce społecznej Kościoła (KNS).
Cztery najbardziej frapujące współczesne legendy (tak zwane mity miejskie) o tematyce religijnej, o jakich słyszałem.
To, że o Kościele mówi się współcześnie tyle głupot, wywołuje poirytowanie (zwykle nie tym, że ktoś mówi, ale jak mówi: bez metodologii, bez danych, bez sensu), gdy jednak spojrzy się na to z dystansu dwudziestu wieków – nie dzieje się nic specjalnego. Kościołowi od samego jego początku wiernie towarzyszyła cała masa ludzi, którzy stawali na rzęsach by powstającej wspólnocie utrudnić życie, zrobić z niej zgraję oszustów, dziwaków, zadufanych w sobie wrogów ludzkości.
Załóż się dziś ze mną. Do końca dnia powiedz komuś coś o Jezusie Chrystusie. Odważysz się? A jeśli tak, to czy przyjmiesz kolejne wyzwanie?
Może temat i nie bardzo „wakacyjny“, ale w końcu czy wakacje to jednak też nie czas na poznawanie świata, którego w codziennym biegu nie mamy jak poznać?
Tuż za murem klasztoru, który często odwiedzam jest ubojnia. Trudno mi jest wyobrazić sobie większy kontrast: niebo od piekła dzieli sto pięćdziesiąt metrów. Krzyk zwierząt wyciąganych z samochodów i zarzynanych (nie wiem, czy legalnie czy nie) wdziera się czasem w najgłębsze rozmowy o Bogu. Zastygamy, jakby ktoś nie te konie, ale nas raził prądem.
Czy wszystkie zagrożone kobiety powinny więc teraz biec do chirurgów i dokonywać mastektomii?
Wielu wrażliwych, dobrych ludzi, słysząc o biedzie, samotności, chorobach, wpada w paraliż: nie wiedzą co i jak mogliby zrobić, żeby sumę tego cierpienia zmniejszyć. A zresztą: czy to ma sens, skoro nieszczęście to hydra – odcinasz jej głowę, a ona natychmiast odrasta w innym miejscu?
Od dwóch tysięcy lat potrzeba nam w Kościele tego samego – namaszczonego Duchem człowieka, który ogłosi nam Chrystusa tak, że chorzy będą zdrowieć, złe duchy uciekać gdzie pieprz rośnie, który będzie mówił tak, że każdy zdumiony odkryje, że mówi w jego własnym języku. Idealizm?