Nasze projekty
Fot. Cathopic

Człowiek roku „TIME”. Przywódca. „Wujek”. Przytulony do krzyża. Podobny do Mistrza

Wielu z nas pamięta dobrze tamten Wielki Piątek 2005 roku. Ciężko chory papież po raz pierwszy w historii pontyfikatu nie pojechał do Koloseum na Drogę Krzyżową, lecz obserwował ją w swojej kaplicy za pośrednictwem transmisji telewizyjnej.

Reklama

Człowiek roku TIME

„Ludzie, którzy go widzą – a widzą go niezliczone miliony – nie zapominają go. Jego pojawienie się wzbudza napięcie, którego nie może wywołać nikt inny na kuli ziemskiej (…) Gdy mówi, zwraca się nie tylko do swojego stada liczącego prawie miliard ludzi; spodziewa się, że cały świat będzie go słuchał. A stado i świat słuchają go, choć nie zawsze podoba im się to, co mówi.” To fragment artykułu wybitnego amerykańskiego dziennikarza, Paula Graya, który w ten sposób charakteryzował Jana Pawła II w opublikowanym na łamach magazynu TIME artykule „Imperium ducha”. W tym samym, ostatnim w roku 1994 numerze pisma ukazało się jeszcze kilka innych materiałów dotyczących papieża z Polski. „W roku, w którym tak wielu ludzi opłakiwało upadek wartości moralnych i usprawiedliwiało złe postępowanie papież Jan Paweł II z wielką siłą pokazał światu jego wizję dobrego życia i zachęcił świat do podążania za nią. Za taką  prawość – lub zuchwałość – jak powiedzieliby jego przeciwnicy – został on Człowiekiem Roku tygodnika TIME.” 

Pontyfikat Jana Pawła II przekroczył już wtedy półmetek. Polak z Wadowic i Krakowa od 15 z górą lat przewodził największej globalnej organizacji na świecie.

Co ciekawe, na tytuł Człowieka Roku papież zasłużył sobie nie wtedy, gdy jego działania cieszyły się jednoznacznym poparciem tzw. „wolnego świata”. Bo przecież od wyboru (1978) aż do przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych w Janie Pawle II upatrywano sojusznika w walce z komunizmem. Jednak, gdy upadł mur berliński i rozpadł się Związek Radziecki okazało się, że ten sam „wolny świat” widzi papieża zupełnie inaczej i poddaje go ostrej krytyce za jego stanowisko w sprawach etycznych (aborcja, antykoncepcja, rozwody). I właśnie wtedy prestiżowe amerykańskie pismo dokonuje owego zaskakującego wyboru.

Reklama

Wśród przywódców świata

Gdy nieco ponad dziesięć lat później trumna z doczesnymi szczątkami Jana Pawła II spocznie na Placu Świętego Piotra, stanie się to w obecności największej w historii liczby przywódców światowych, głów koronowanych, prezydentów (byłych i aktualnych) i premierów z całego świata. Trudno o bardziej wymowne przyznanie, że Jan Paweł II był jednym spośród nich.

Jak do tego doszło? Jak to się stało, że absolwent wadowickiego gimnazjum im. Marcina Wadowity, student polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, ksiądz i wykładowca akademicki wszedł na drogę przywództwa zarówno w życiu „prywatnym” jak i „służbowym”? Zazwyczaj, odpowiadając na to pytanie wskazujemy na działanie nadprzyrodzone, na co najmniej niezwykłe wydarzenia, których w życiu tego człowieka było niemało. Być może jednak zapominamy przy tej okazji, że łaska buduje na naturze i zbyt szybko wskazujemy na niebo, gdy trzeba nam przyjrzeć się uważnie temu, co otrzymaliśmy (i wciąż otrzymujemy) dzięki człowieczeństwu Karola Wojtyły, który mógłby stać się bohaterem niejednej książki na temat przywództwa.

Wpływy przekraczające granicę życia

Prywatnie prowadził on duchowo wiele osób które pragnęły rozwijać się pod jego kierunkiem, służbowo stał się biskupem, arcybiskupem i kardynałem – głową jednej z najważniejszych polskich diecezji i prawą ręką wybitnego lidera Kościoła w Polsce jakim był Prymas Stefan Wyszyński. Dwadzieścia lat pracy w Polsce i w Kościele powszechnym zaowocowało przełomową i niezwykle odważną decyzją konklawe w 1978 roku. Była ona doniosła w skutkach, które znacznie przekroczyły ramy czasowe tego pontyfikatu. Od 16 października 1978 roku w Kościele odbyły się jeszcze dwa konklawe. Żadne z nich nie wybrało już Włocha (co było tradycją w Kościele przez poprzednie cztery i pół wieku) – na tronie Piotrowym każdorazowo zasiada kardynał z innego kraju. Najpierw był to Polak, potem Niemiec. Obecnie jest nim Argentyńczyk. Trwają także i wciąż wielkie owoce przynoszą Światowe Dni Młodzieży zainicjowane przez Jana Pawła II, potwierdzana jest rola i godność kobiety (także poprzez nominacje na ważne stanowiska w Stolicy Apostolskiej), kontynuowane są rozpoczęte przez papieża z Polski działania na rzecz oczyszczenia szeregów kapłańskich z ludzi, którzy dopuścili się gorszących czynów. 

Reklama

Jednocześnie widać wyraźnie, że dziś, szesnaście lat po jego odejściu, ma on nadal gorliwych krytyków, co może oznaczać tylko jedno – człowiek ten i jego przesłanie wciąż nie pozostają obojętne, budzą reakcje, nawet wrogość. 

Choć zjawisko to jest bolesne dla osób związanych emocjonalnie z Janem Pawłem II, to jednak wskazuje, że postrzegany jest on wciąż jako ktoś niebezpieczny. Może to oznaczać, że jego wpływ przekracza granice jego życia, a to z punktu widzenia teorii przywództwa jest zjawiskiem nader rzadkim.

Przyjrzyjmy się kilku ważnym etapom na drodze Karola Wojtyły, zaczynając od historii pozornie  niezwiązanej z jego rolą globalnego przywódcy.

Reklama

Wujek Karol

Lata stalinowskie. Środek nocy w przenośni i dosłownie. W przenośni – bo naród i Kościół doznają prześladowania. Dosłownie – bo w nocy na krakowskim dworcu PKP pewien ksiądz umówił się z grupą studentów i studentek. Mieli pojechać pociągiem do Zakopanego, aby … obejrzeć kwitnące na Gubałówce krokusy. Studentki opuściły prowadzony przez nazaretanki akademik tuż przed godz. 22, czyli przed zamknięciem bramy, która nie otworzy się już do szóstej rano. Było ich pięć. Na dworcu, po chwili oczekiwania pojawił się człowiek, którego w pierwszej chwili nie poznały, bo zawsze widziały go w sutannie. Teraz Karol Wojtyła był ubrany jak turysta. Wkrótce przyszedł też jeden ze studentów. Jeden, a nie pięciu, bowiem miał do przekazania hiobową dla panien wieść – oni jechać nie mogą, bo mają w poniedziałek ważny egzamin, do którego muszą się przygotować. Konsternacja. Dziewczyny do domu wrócić już nie mogą, nie uśmiecha im się spędzić całej nocy na dworcu. Wtedy ksiądz decyduje: pojadę z wami. Sytuacja była nader niezręczna: ksiądz i pięć dziewcząt, lata stalinowskie, gdy UB tylko czekało, aby znaleźć haka na kapłana, no i nocna wspólna wycieczka. 

Dziś wspólne wyprawy duszpasterza z młodzieżą są czymś oczywistym, ale w tamtych czasach dla władz kościelnych to było nie do pomyślenia. Wojtyła ryzykował zatem wiele i to ryzyko podjął. Właśnie w czasie tamtej wycieczki narodził się „Wujek Karol” – rodzaj pseudonimu, który po dotarciu do Zakopanego zaproponowały księdzu uczestniczki tej wyprawy.

W środku wędrówki zostałem biskupem

Sześć lat później, tym razem latem, dawna młodzież, która już pozakładała rodziny i nazywała się „Środowiskiem” spędzała z Wujkiem Karolem wakacje na spływie kajakowym. Tam dotarła do nich wiadomość, że ksiądz Wojtyła ma się stawić u Prymasa Polski, kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

„Zostałem wezwany, ażeby być biskupem, w czasie, kiedy byłem na kajakach, można by powiedzieć – na łodziach – wspominał na Skałce, 8 czerwca 1979. – I wcale nie było łatwe to wezwanie, bo wypadało w samym środku wędrówki po bardzo trudnej trasie. No, ale musiałem pojechać do Księdza Prymasa i skoro już się stało tak jak się stało, zawsze oskarżony ma prawo do jakiegoś ostatniego głosu, powiedziałem: ‘Czy ja jeszcze o coś mogę poprosić? ‘No o co, no o co?’ [zapytał Prymas]. No, żebym tam mógł wrócić na tę wędrówkę.”

Prymas zgodził się, prosząc by biskup nominat pojechał najpierw do Krakowa, aby przekazać wiadomość o przyjęciu godności arcybiskupowi Eugeniuszowi Baziakowi. I tu Wujka Karola spotkała nieprzyjemna niespodzianka. Gdy poprosił o pozwolenie powrotu na Mazury, arcybiskup Baziak zakomunikował mu, że „to już chyba nie wypada”.

„Dosyć tym zmartwiony – pisał Jan Paweł II w książce „Wstańcie, chodźmy!” –  poszedłem do kościoła franciszkanów i odprawiłem Drogę krzyżową przy stacjach malowanych przez Józefa Mehoffera. Chętnie tam chodziłem na Drogę krzyżową, bo te stacje są oryginalne, nowoczesne. Potem jeszcze raz wróciłem do arcybiskupa Baziaka ponawiając swoją prośbę. Powiedziałem: ‘Proszę jednak pozwolić mi, abym mógł wrócić na Mazury’.

Tym razem odpowiedział: ‘Bardzo proszę; bardzo proszę. Ale proszę – dorzucił z uśmiechem – wrócić na konsekrację’.”

Tak zaczęła się droga, która jednego z tysięcy polskich księży doprowadziła do nominacji na biskupa Rzymu.

W tych dwóch pozornie banalnych historiach znajdujemy kilka istotnych cech Wojtyły, które zadecydowały o tym, że stał się on tak skutecznym przywódcą: odwaga, elastyczność, posłuszeństwo, wierność i poczucie odpowiedzialności za ludzi. Przywódca musi być odważny, to znaczy posiadać umiejętność wychodzenia ze swojej strefy komfortu i podejmowania ryzyka dla wartości, którą rozpoznaje jako ważną. Przywódca musi być też elastyczny, aby reagować na rzeczywistość w jakiej się znajduje, nie kwestionować jej, lecz starać się ją kształtować. W ciekawy sposób objawiło się posłuszeństwo Wojtyły (doświadczeni przywódcy mówią, że warunkiem sukcesu na odpowiedzialnym stanowisku jest posłuszeństwo – czyli umiejętność słuchania i rozpoznawania kierunku, w którym należy pójść). Choć swoje wspomnienie ubierał w dobry humor, to jednak rzeczywiście „nie było mu w smak” i rzeczywiście był „zmartwiony”. Zazwyczaj w takich sytuacjach usiłuje przekonać się drugą osobę do zmiany stanowiska. Jednak on nie naciskał. Zostawił sobie i przełożonemu czas, powrócił i tym samym pokazał jak jest to dla niego ważne. Uzyskał zgodę okazując posłuszeństwo – nie ślepe, lecz świadome. Wreszcie wierność i poczucie odpowiedzialności. Nie każdy w sytuacji awansu reaguje w ten sposób. Stanowisko zmienia ludzi, którzy nagle zapominają o swoich dawnych przyjaźniach. O Wojtyle, nawet wiele lat po nominacji mówiono, że nie „zbiskupiał”. Prawdziwy lider, za którym pójdą inni to ktoś, kto czuje się odpowiedzialny za ludzi, którzy mu zaufali – czy to będzie Środowisko Wujka Karola, czy miliard katolików w Kościele powszechnym.

Nikt, tylko Wojtyła

Minęło zaledwie kilka lat, gdy zupełnie nieoczekiwanie na Wojtyłę spadły nowe obowiązki. W 1962 roku nagle zmarł arcybiskup Baziak, a jego biskup pomocniczy został wybrany przez kapitułę krakowską na tymczasowego zarządcę diecezji. Niedługo potem musiał się zmierzyć z poważnym wyzwaniem. Komuniści postanowili przejąć budynek Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie. Pisma protestacyjne wysyłane z Kurii nie przynosiły rezultatu, więc młody biskup postanowił udać się osobiście do Lucjana Motyki, I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Krakowie. Znowu ryzykował wiele. Władze komunistyczne potrafiły rozgrywać księży i biskupów, w otwarty sposób toczyły walkę z kardynałem Wyszyńskim i na pewno wykorzystanie w tej walce młodego krakowskiego biskupa (nawet bez jego przyzwolenia) było bardzo możliwe. Gra toczyła się o wysoką stawkę – przegrana oznaczała nie tylko utratę budynku, ale i zaufania u wiernych, kleryków i księży krakowskiej diecezji, którzy uważali, że komuniści to samo zło, od którego trzeba trzymać się z daleka i walczyć z nim jak się da. Wojtyła miał też kilka kart, którymi mógł rozegrać tę partię. Po pierwsze, w seminarium była kaplica, a to oznaczało, że komuniści zajęliby i zdesakralizowali miejsce kultu. Co innego zabrać Kościołowi jakąkolwiek nieruchomość, co innego wkroczyć w obszar, który większość mieszkańców Krakowa uważała za święty. Po drugie (rzecz rozgrywała się latem) ściągnięto w trybie pilnym do seminarium kleryków, którzy porozjeżdżali się na wakacje. Wyrzucanie gromady seminarzystów z budynku w centrum Krakowa mogło skończyć się tak jak skończyła się kilka lat wcześniej próba usunięcia krzyża z Nowej Huty. Doszło tam wtedy do ostrych zamieszek.

Wizyta człowieka w sutannie w gmachu Komitetu Wojewódzkiego Partii była swoistą sensacją. Drugą sensacją był kompromis: Wojtyła zgodził się, aby trzecie piętro budynku zajęła Wyższa Szkoła Pedagogiczna w zamian za pozostawienie pierwszych dwóch pięter dla seminarium i kaplicy. Ten kompromis tak pobudził wyobraźnię komunistów, że zaczęli dążyć do mianowania Wojtyły arcybiskupem krakowskim. Mieli nadzieję – jak się okazało płonną – że takiego „człowieka dialogu” uda się w przyszłości przeciwstawić Prymasowi Wyszyńskiemu. Cel mianowania Wojtyły arcybiskupem krakowskim osiągnęli i … pożałowali.

Ksiądz proboszcz 

Mianować agenta na proboszcza w Nowej Hucie? ta wiadomość zbulwersowała krakowskich kurialistów, gdy dowiedzieli się, że Wojtyła myśli o księdzu Józefie Gorzelanym, sprawnym budowniczym kościoła w Filipowicach (o czym wszyscy wiedzieli) i informatorze UB o pseudonimie Turysta (czego się domyślali).

Starania o wzniesienie tej świątyni trwały już od lat i nic nie wskazywało na to, by miały zakończyć się sukcesem. Nowa Huta została zaprojektowana jako wzorcowe socjalistyczne osiedle bez Boga, czyli bez świątyń i komuniści trzymali się kurczowo tego przyczółku bitwy o Polskę jaką toczyli od dwóch dekad.

Wojtyła uważnie przypatrywał się księdzu Gorzelanemu. Zdawał sobie sprawę, że nominacja wywoła zdumienie w konserwatywnym i antykomunistycznym duchowieństwie krakowskim, a jednocześnie nie widział innego sposobu, aby wyprowadzić z impasu sprawę budowy świątyni, na którą czekały dziesiątki tysięcy wiernych. Wiedział, że Gorzelany da sobie radę nie tylko jako budowniczy, lecz także, że ma wydeptane różne ścieżki i komuniści darzą go pewnym zaufaniem. I tak, pierwszego marca 1965 został on proboszczem parafii, na terenie której stoi dziś Arka Pana – chyba najsłynniejszy kościół w Polsce. W tym samym 1965 roku Gorzelany zerwał współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa, a po dwunastu niełatwych latach uczestniczył w konsekracji świątyni, czego dokonał – wówczas już kardynał –  Karol Wojtyła. Śmiała decyzja krakowskiego arcybiskupa nie tylko przyniosła oczekiwany owoc dla stutysięcznej parafii, ale i dla tego jednego człowieka, który z tzw. „księdza patrioty” stał się gorliwym duszpasterzem, a w czasie stanu wojennego organizatorem pomocy dla internowanych oraz Mszy Św. za Ojczyznę.

Kościół w Nowej Hucie został konsekrowany 15 maja 1977 roku. 16 października 1978 roku zdumiony świat usłyszał:

Habemus papam

Jan Paweł II został wybrany 16 października 1978 roku, zaś uroczysta inauguracja jego pontyfikatu (czyli oficjalne objęcie urzędu) miała miejsce 22 października. Spójrzmy na trzy decyzje, które podjął korzystając z tego, że – mówiąc językiem świeckim – otrzymał to stanowisko.

Jedna z nich wzbudziła w samym Watykanie zdumienie graniczące z niedowierzaniem. Wielowiekowa tradycja nakazywała bowiem, że papież do momentu inauguracji niejako był „ukryty”, to znaczy nie zwracał się publicznie do wiernych i już na pewno nie opuszczał murów Stolicy Apostolskiej. Tymczasem Jan Paweł II – jak wielu starszych pamięta – zabrał publicznie głos już  po wyborze, gdy ukazał się w loggi Bazyliki św. Piotra wzbudzając zresztą entuzjazm wiernych. Druga decyzja zaszokowała jeszcze bardziej jego nowych współpracowników. Tuż przed konklawe doznał wylewu jego serdeczny przyjaciel, biskup (później kardynał), Andrzej Deskur. Został hospitalizowany w Poliklinice Gemelli. Karol Wojtyła odwiedził go przed konklawe ( przez to o mało nie spóźnił się na „zamknięcie drzwi”) Po decyzji konklawe już jako Jan Paweł II postanowił pojechać do niego powtórnie. Mimo oporów nowego otoczenia dopiął celu i udał się do chorego przyjaciela.

Oba te wydarzenia były dla świata znakami, że ten papież wysoce ceni bezpośrednią relację z drugim człowiekiem.

Wreszcie trzecia decyzja, najmniej znana i najbardziej zaskakująca. Otóż nowy papież zapragnął, aby inauguracja jego pontyfikatu odbyła się nie na Placu św. Piotra lecz … w Bazylice Narodzenia w Betlejem. Dla niego było to logiczne. Odczytywał bowiem swoją nową misję jako wprowadzenie świata i Kościoła w trzecie tysiąclecie po Narodzeniu Chrystusa. Ze względów dyplomacji i bezpieczeństwa tego zamiaru nie udało się zrealizować w roku 1978. Stało się to możliwe – jak wyznał papież w roku 2000 na Placu Żłóbka w Betlejem – dopiero po 22 latach, niemniej pokazuje to niezwykle ważną (oprócz odwagi) cechę przywódcy – patrzenie daleko w przód. Jak to się mówi w poradnikach: „Zaczynaj z wizją celu”

Pięć poziomów przywództwa 

Istnieje wiele teorii przywództwa, wiele szkół kształcenia szefów. Jedną z nich jest „Pięć poziomów przywództwa” opisanych przez Johna Maxwella w książce pod tym samym tytułem.

Maxwell wskazuje, że droga przywódcy to droga nieustannego rozwoju, wspinania się nie tyle po drabinie awansu zawodowego, co rozwijania w sobie zdolności lidera, a zatem kogoś za kim ludzie pójdą nie dlatego, że muszą, lecz dlatego, że chcą. W związku z tym samo stanowisko to pierwszy – najniższy – poziom, ponieważ przewodzi się ludźmi tylko na podstawie uprawnień i nominacji. Wyzwaniem jest już wspiąć się na drugi poziom czyli przyzwolenie. Chodzi mianowicie o pracę nad osobistymi relacjami z podwładnymi (czy powierzonymi swojej trosce ludźmi), co sprawia, że ludzie idą za tobą z własnej woli. Trzeci poziom to skuteczność. Wówczas ludzie idą za tobą, bo robisz coś dla organizacji, w której są, bo twoje działania przynoszą konkretne rezultaty, w których oni też chcieliby uczestniczyć. Mało który z przywódców wspina się na czwarty poziom. To rozwój podwładnych, gdzie przywódcy chodzi o to, by uczyć innych jak przewodzić ludziom.

Dlaczego mało który przywódca osiąga czwarty poziom? Przeważnie dlatego, że boi się o swoje stanowisko, obawia się, że ktoś może okazać się lepszy od niego i „wysadzi” go z siodła. Więc konsekwentnie nie dopuszcza do rozkwitu najbardziej utalentowanych i chętnych osób. Jednak ten, który postępuje odwrotnie, dba o rozwój innych liderów może liczyć na to, że pójdą za nim, ponieważ robi coś dla nich. Wreszcie piąty – najwyższy – poziom. To autorytet oparty na osobistej reputacji. Ludzie idą za tobą, bo cenią kim jesteś, co sobą reprezentujesz.

Zestawienie życia Jana Pawła II z tym modelem pokazuje, że nigdy nie pozostawał on na poziomie pierwszym. Wchodził w relacje (poziom 2) i był skuteczny (poziom 3). Nawet przeciwnicy Kościoła nie mogą nie uznać ogromnych zasług papieża z Polski w zjednoczeniu Europy, upadku komunizmu, otwarcia młodzieży na szlachetne wartości, ekumenii czy pracy na rzecz pokoju. Poziom czwarty? No cóż, wymieńmy tylko zabiegi Wojtyły o pozyskanie kard. Józefa Ratzingera na prefekta Kongregacji Nauki Wiary, co zaowocowało nie tylko wzmocnieniem pontyfikatu Polaka, ale i kolejnym pontyfikatem Niemca. A poziom piąty? Ludzie cenią cię za to, co sobą reprezentujesz – jeśli tak nie było, to dlaczego najważniejsze stacje telewizyjne świata na długo przed śmiercią papieża zabiegały o miejsca w pobliżu Watykanu, a najlepszy serwis informacyjny na zachodzie dostarczała w okresie jego odchodzenia mało sprzyjająca Kościołowi stacja CNN?

Ktoś jednak mógłby powiedzieć – było tak, ponieważ go nie znali do końca, teraz okazało się coś, co zmienia ten stan rzeczy, a nawet uprawnia do mówienia o dekanonizacji Jana Pawła II.

Czy mamy podstawy do tego, aby uznać Jana Pawła II może nie za człowieka o podwójnym obliczu, jak chcieliby tego jego otwarci wrogowie, ale przynajmniej za oszukanego (czytaj niesprawnego na swoim stanowisku) człowieka, który z powodu wieku, choroby i uporu spowodował pośrednio wielkie szkody w Kościele?

Cena przywództwa

W praktyce zarządzania nierzadko spotyka się ludzi, którzy nie dochodzą do wyższych poziomów przywództwa. Nie tylko dlatego, że nie umieją. Bywa, że po prostu nie chcą. Zdają sobie bowiem sprawę z ryzyka, które podejmują, gdy zaczną coś zmieniać w swoim sposobie zarządzania. Wejście na poziom relacji zakłada bowiem zaufanie. Oczywiście, przynosi to wymierny efekt. Człowiek, któremu się ufa a nie rozkazuje jest bardziej kreatywny, czuje się odpowiedzialny za powierzony sobie obszar, wyzwalają się w nim siły, które ścisła kontrola i podawczy system wydawania dyspozycji bardzo ogranicza.

Z drugiej strony istnieje niebezpieczeństwo, że to zaufanie zostanie wykorzystane, nadużyte, że ktoś bezwzględnie dbający tylko o swoje własne interesy posłuży się ufnością przełożonego, by zrealizować swoje własne zamiary.

Czy Jan Paweł II brał pod uwagę taki scenariusz?

Wydaje się, że był świadom niebezpieczeństwa. W książce „Dlatego święty” ks. Sławomira Odera (postulatora procesu kanonizacyjnego Jana Pawła II) i Saverio Gaety przytoczony jest opis nominacji biskupich, za które ponosi odpowiedzialność papież.  Wiadomo, że kandydatury są mu proponowane wraz z opiniami odpowiednich osób. Po jednej z nominacji do Ojca Świętego dotarł głos, który stawiał jej zasadność pod znakiem zapytania. Jan Paweł II w tym momencie uznał, że mógł zostać oszukany. Odwrotu jednak nie było, nominacja została już zatwierdzona. Papież powiedział: „jeśli myślą, że mnie oszukali to się mylą, bo Kościołem rządzi Duch Święty”.

Co mogą oznaczać te słowa? Wydaje się, że kluczem do ich zrozumienia będzie przyjrzenie się organizacji, której przewodzi papież we wczesnej fazie jej rozwoju. Jest lider – Jezus Chrystus, są współpracownicy (czyli apostołowie), są entuzjaści (tłumy chodzące za Jezusem). Lecz jest też jeden bardzo bliski współpracownik dzielący wszystko czym żyła ta wspólnota ludzi w okresie publicznej działalności Jezusa. On sam nazwie go „przyjacielem”. Do Judasza Jezus zwraca się bowiem: „Przyjacielu, pocałunkiem zdradzasz syna człowieczego?”.

Charakterystyczne, że dwóch spośród Dwunastu znajduje się na skrajnych pozycjach: jeden, który zdradził i drugi, który pod krzyżem wytrwał do końca (św. Jan). Reszta uciekła, Piotr nawet zaparł się swojego Mistrza. Przez wieki ten suwak wierności papieży przesuwa się – szczęśliwie często w stronę Jana, ale też czasem w stronę Judasza. A gdybyśmy mieli zmierzyć nim Jana Pawła II?

Papież sam wyznaje, że rządzenie w posłudze pasterskiej nie należało do  jego mocnych stron. Na pewno nie był managerem Kościoła. Właściwie w tej roli nigdy nie wystąpił, bo od pierwszego dnia stał się od razu liderem. Ufał ludziom, choć nie był bezkrytyczny. Zyskiwał przez to bardzo wiele. Osoby, z którymi miał kontakt rozwijały się, wykorzystywały cenny dar wolności, by wzrastać osobiście i służyć innym. Dowodem na to jest fakt, że nie brakuje obecnie procesów beatyfikacyjnych (rozpoczętych a czasem i zakończonych) ludzi, którzy byli związani z Karolem Wojtyłą i Janem Pawłem II i którym on powierzał różne zadania – zarówno w Krakowie jak i w Rzymie. W Krakowie to m.in. Jerzy Ciesielski (kandydat na ołtarze) i Hanna Chrzanowska (dziś już błogosławiona), w Rzymie na przykład św. Matka Teresa z Kalkuty i Jérôme Lejeune (którego beatyfikacja jest coraz bliżej), francuski genetyk i bliski współpracownik papieża z Polski.

Jest wiele osób, które zaufanie Jana Pawła II wykorzystały bardzo dobrze. Wystarczy wymienić kard. Josepha Ratzingera, papieża seniora Benedykta XVI.

Niestety byli też inni.

Wujek Teddy

Wśród tych „innych” na czoło wysuwa się ks. Marcial Maciel, założyciel Legionistów Chrystusa oraz kard. Theodore McCarrick. Ani jeden, ani drugi nie mieli problemu z okłamaniem papieża w żywe oczy. O tym jaki „talent” miał McCarrick świadczy historia Jamesa Greina, na podstawie którego zeznań pozbawiono kardynała zarówno piastowanej funkcji, jak i usunięto do stanu świeckiego.

McCarrick był bardzo bliskim przyjacielem rodziny Jamesa Greina. Został on wprowadzony do niej przez wujka Jamesa, Warnera Edelmanna (brata matki Jamesa), z którym McCarrick chodził do szkoły średniej, a później do college’u. McCarrick i Warner przyjaźnili się. Dziadek Jamesa Greina (z pochodzenia Szwajcar, z Sankt Gallen ), przyjął McCarricka do rodziny; niejako go zaadoptował – traktował jak własnego syna, jako że McCarrick wcześnie stracił swojego ojca. Dziadek Jamesa Greina był majętnym człowiekiem – zaproponował McCarrickowi, że sfinansuje jego edukację; kupił mu pierwszy samochód. McCarrick wyjeżdżał z rodziną Jamesa Greina na wakacje.

Rodzina Jamesa Greina była bardzo katolicka. Sam James ma sześcioro rodzeństwa, które było posyłane do katolickich szkół. McCarrick, po tym jak został księdzem, był traktowany w tej rodzinie z dużą estymą; odnosili się do niego niemal jak do osoby świętej. Cieszyli się, że „mają księdza w rodzinie”.

James Grein urodził się na 3 dni przed święceniami kapłańskimi McCarricka i James był pierwszym ochrzczonym przez niego dzieckiem. Później McCarrick uczestniczył we wszystkich uroczystościach rodzinnych, chrzcił wszystkie dzieci. Ojciec Jamesa powiedział synowi, że McCarricka należy szanować i mu ufać. Słowa te wypowiedziane przez tatę, którego James nazywał świętym człowiekiem miały ogromne znaczenie dla chłopca. On sam i jego rodzeństwo mówili do McCarricka „wujek Teddy”.

Wykorzystywanie trwało 18 lat – zaczęło się, gdy James miał 11 lat. McCarrick całkowicie uzależnił Jamesa od siebie, całkowicie go kontrolował, zrobił mu pranie mózgu. James miał spowiadać się tylko u niego, mówić mu o wszystkim, o swoich najskrytszych myślach. McCarrick mówił wręcz Jamesowi, że jest jego drogą do Chrystusa.

W wieku 13 lat James zaczął pić alkohol i wyszedł z tego uzależnienia dopiero w wieku 33 lat, po próbie samobójczej, z której cudem został odratowany. Pił, żeby uwolnić się od dręczących myśli. W wyniku wykorzystywania zmienił się: zamknął się w sobie, jak mówi – przestał być radosnym dzieckiem, odwrócił się od Boga.

Molestowanie skończyło się, gdy James miał 29 lat i stał się „za stary” dla McCarricka. Gdy James Grein poszedł na odwyk, zaczął powoli zdawać sobie sprawę ze swojej sytuacji. McCarrick straszył go, że jeśli komukolwiek powie o tym, co się działo, zostanie zniszczony, pożałuje.

W 2012 r. po pogrzebie matki Jamesa Greina McCarrick powiedział Jamesowi: „Nie wiesz, kim jestem? Jestem najpotężniejszym człowiekiem w USA. Nikt nie może mnie ruszyć. Jeśli cokolwiek powiesz, pójdziesz na dno”.

McCarrick był osobą dwulicową, z wybujałym ego. Lubił skupiać na sobie całą uwagę. Miał (ma) liberalne poglądy. Za cel postawił sobie dojście do najwyższych szczebli w Kościele Katolickim. Był nastawiony na nawiązywanie relacji – znał bardzo wiele osób ze świata polityki i biznesu. Nieustannie był w podróży. 

Tak, jak Judasz, nie od razu stał się zdrajcą, lecz powoli zmierzał do tego pogrążając się w złu (czytamy w ewangelii, że podkradał pieniądze przeznaczone dla ubogich), tak i obaj ci kapłani pogrążali się coraz bardziej w złu. I doskonalili się w oszustwie. Wojtyła – w zetknięciu z nimi – nie okazał się nieomylny. Zaufał ich słowu, szczególnie, że nie miał w ręku twardych dowodów. Miał wybór. Dokonał go na rzecz zaufania, lecz nie na rzecz naiwności. Dziś są tacy, którzy chcą go za to umieścić między łotrami.

To również nie dziwi, gdy weźmiemy pod uwagę początki Kościoła, który rodził się w agonii jego Założyciela umieszczonego pomiędzy dwoma złoczyńcami. Pierwszorzędnym celem Karola Wojtyły przez całe jego świadome życie było jak najbardziej upodobnić się do Mistrza – tym właśnie jest świętość. Możemy powiedzieć, że to marzenie spełniło się w zaskakujący i bulwersujący sposób.

2 kwietnia 2021

Tak się składa, że w tym roku rocznica śmierci Jana Pawła II wypada w Wielki Piątek. Wielu z nas pamięta dobrze tamten Wielki Piątek 2005 roku. Ciężko chory papież po raz pierwszy w historii pontyfikatu nie pojechał do Koloseum na Drogę Krzyżową, lecz obserwował ją w swojej kaplicy za pośrednictwem transmisji telewizyjnej. Rozważania do tej Drogi Krzyżowej napisał ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, kard. Joseph Ratzinger. Uwagę obserwatorów zwróciło szczególnie rozważanie przy Stacji IX (Jezus po raz trzeci upada pod krzyżem):

Czy jednak nie powinniśmy myśleć także o tym,

ile Chrystus musi wycierpieć w swoim Kościele?

Ileż razy nadużywa się sakramentu Jego obecności,

jak często wchodzi On w puste i niegodziwe serca!

Ileż razy czcimy samych siebie,

nie biorąc Go nawet pod uwagę!

Ileż razy Jego słowo

jest wypaczane i nadużywane!

Jak mało wiary jest w licznych teoriach,

ileż pustych słów!

Ile brudu jest w Kościele,

i to właśnie wśród tych,

którzy poprzez kapłaństwo

powinni należeć całkowicie do Niego!

Przy stacji XIV Jan Paweł II poprosił o podanie mu krucyfiksu. Drewniany krzyż przyniósł ks. Mieczysław Mokrzycki. Zobaczyliśmy jak papież przytula się do Ukrzyżowanego. Dziś ten gest jest jeszcze bardziej wymowny niż wówczas. 

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę