Nasze projekty

Małżeństwo daje szczęście

Nie jestem wśród polskich publicystów wyjątkiem: najbardziej lubię pisać o czymś, na czym się kompletnie nie znam. Napiszę więc o małżeństwie

Reklama

Nie każdy zagląda pewnie do „Tygodnika Powszechnego“, pozwolę więc sobie zreklamować bywalcom stacji7 tekst, jaki w ostatnim numerze ogłosił Zbigniew Nosowski. W naszym polskim Kościele, w którym na problematyce rodzinnej najlepiej znają się celibatariusze, Zbyszek od lat jest nie tylko przekonywującym teoretykiem ale i praktykiem prawdy, że małżeństwo jest fascynującą drogą do świętości. Że ludzie po to wiążą się ze sobą, po to by – jak głosi tytuł jednej z jego książek – iść „Parami do nieba“. Podczas gdy nasi zakoloratkowani bracia o rodzinie głównie niemiłosiernie nudzą, albo ją czymś straszą, mój mądrzejszy kolega, z benedyktyńską cierpliwością pokazuje, ile „poweru“ i zupełnie nowych mocy daje człowiekowi zanurzenie się w rzeczywistość, w której można wręcz poczuć (wiem, że upraszczam) to, co czuje Bóg.

 

Nosowski nie sugeruje (jak wielu), że pierwszą misją małżonków jest reprodukcyjny wyścig na maluchy, albo stałe wzbudzanie zdolności obronnych, pozwalających przetrwać moralną zagładę. Pokazuje, że małżeństwo to nie seria heroicznych zadań, a z czułością i uważnie przeżyta codzienność. To też nie zatracenie swojej osobowości, rozgotowanie się na kluchy w garze małżeńskiej miłości. O ile współczesne modele partnerstwa głoszą, że związek to nieustanne negocjowanie „ja“ z  „ty“, Zbyszek przypomina, że małżeństwie powstaje jeszcze trzeci, równoprawny byt, „my“. Który nie usuwa jednostki, nie ogranicza jej, nie kastruje, nie zmienia jej właściwości, pozwala jej jednak współstworzyć nowy świat, coś czego wcześniej nie było. I to owo „my“ (a nie jednostka, jak w całej reszcie świata) jest w naszej wizji podmiotem erotyki, jest miejscem w którym objawia się sam Bóg.

Reklama

 

Małżeństwo daje szczęście

Nosowski tłumaczy raz jeszcze fundamenty sakramentu, zżymając się przy okazji na ostatni synod. Jego zdaniem skupiając się na emocjonalnej i prawnej stronie okołomałżeńskich zagadnień, nie skorzystał on z szansy dobitnego przypomnienia światu, że przede wszystkim jest ono dla dwojga duchową megaprzygodą. Pisze wręcz, że jest synodem rozczarowany. Nie tak, jak rozczarowani są koledzy „betoniarze“, albo „liberalsi“, biadający że ktoś przeciągnął linkę za bardzo w którąś stronę (sam chyba brałem udział w tej zabawie, biję się w piersi). Zasadniczy kłopot jest w jego ocenie taki, że debatom nad sytuacjami „nienormatywnymi“ poświęcono na nim dużo więcej czasu niż tym najbardziej powszechnym (w dokumencie końcowym o seksie jest mowa niemal wyłącznie wtedy, gdy chodzi o homoseksualizm), a nadmierna koncentracja na spieraniu się o praktyczne detale, przykryła dużo ważniejsze, bo zasadnicze pytania.

Reklama

 

Nosowski zwraca uwagę na rzecz kapitalną: to małżeństwo jest sakramentem Kościoła, nie odmieniana przez wszystkie przypadki gdzie tylko się da rodzina. Nie ma więc sensownej rozmowy o rodzinie, jeśli nie zacznie się właśnie od małżeństwa, od dowartościowania i pokazania unikalności tej więzi, od pytań o to dlaczego i jak wiążą się dziś ze sobą ludzie, i dlaczego – to już moje dopowiedzenie – Kościół zdaje się najczęściej mówić o tej rzeczywistości językiem obojętnym dla większości katolików. Słowem: gdybyśmy choćby więcej zapału włożyli w to, by pokazać ludziom, jak piękna może być droga, ludzie rzadziej by się gubili. Jak się chce zmniejszyć liczbę wypadków, owszem – należy doposażyć pogotowie, ale przede wszystkim przeprowadzić szeroką akcję promowania przepisów, jako środka który daje człowiekowi szczęście, bo pozwala bezpiecznie dojechać do wymarzonego celu.

 

Reklama

Małżeństwo daje szczęście

Tacy ludzie w Kościele są: świeccy (obok Nosowskiego, choćby Ewa i Marcin Kiedio, dużo młodsi ode mnie, autorzy wartej lektury książki „Osobliwe skutki małżeństwa“), księża i biskupi. Fajna robota robi się gdzieś na dołach. Instytucjonalna i wypowiadająca się oficjalnie góra – jak zwykle – zamiast pokazywać ludziom piękno chrześcijańskiego życia, woli grać w politycznego – medialnego ping ponga, tropiąc wrogów, piętnując partie i ich spoty, „przestrzegając“, „uwrażliwiając na zagrożenia“, „z zasmuceniem stwierdzając“, „apelując“, generalnie: zrzędząc.

 

Gdy czytam to, co o rodzinie mówi ostatnio przewodniczący polskiego Episkopatu – słowo daję, mam ochotę na wieki zostać singlem. Gdy czytam Nosowskiego, na singielstwo zaczynam patrzeć jak posiadacz trabanta, do którego kolega przyjechał w odwiedziny mercedesem. Podchodzi do okna, zerka zza firanki, nerwowo się kręci: źle mu przecież nie jest, ale tu jednak zupełnie nowy świat, możliwości, perspektywy. Że zmiana, że trzeba zainwestować? Ale może rzeczywiście niegłupio, ba – lepiej, by było inaczej?

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę