Nasze projekty

Bóg się rodzi. Jest moc!

Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan niebiosów obnażony!

Reklama

Jak może narodzić się Bóg, skoro nie ma początku? Jak może narodzić się z tej, którą sam stworzył? Już pierwsze słowa najpiękniejszej z polskich kolęd wprowadzają nas w tajemnice paradoksu, nagromadzonego w stopniu wręcz niewyobrażalnym. Żadna inna kolęda nie mówi tak mocno o paradoksie Boga. Tak. Bóg jest paradoksem. Jeśli Bóg się rodzi, to znaczy, że chce być bardziej widzialny, bardziej namacalny, być bardziej stworzeniem niż Stwórcą.

Szukajcie Pana, gdy się pozwala znaleźć – mówił Izajasz (55,6). Psalmista tęsknił: Szukam, o Panie, Twojego oblicza (27,8). Już wiemy, gdzie szukać. Już wiemy, w jakim kierunku tęsknić. On jest między nami. Narodził się, to znaczy, że jest w określonym miejscu, czasie i postaci.

Ale to narodzenie Jego jest inne niż objawienia, o których rozpisywała się Biblia Starego Testamentu. Kiedy „dotykał gór, one dymiły” (Ps 104,32), gdy „zasiadał na cherubach, ziemia się trzęsła” (Ps 99,1). Teraz Wszechmocny przychodzi tak kruchy, jakby cała Boska moc truchlała ludzką słabością. Dlaczego? Bo do takiego Boga nie będzie bał się podejść żaden człowiek. Nawet wół, osioł i owca nie boją się być blisko nowonarodzonej Dzieciny.

Reklama

Jakby jeszcze było mało odarcia z boskiej wszechmocy, Bóg rodzi się obnażony z boskiego panowania, „Pan niebiosów obnażony”. I choć wielu będzie po latach przeczuwać, że Jezus naucza „jak ten, co ma władzę” (Mk 1,22), i choć Piłat napisze „Król żydowski” (J 19,19), to ani żłób ani krzyż nie będą się wydawać tronem Króla Królów i Pana Panów.

Trzeba być bardzo mądrym, jak magowie ze wschodu, żeby w odartym z władzy Dzieciątku zobaczyć władzę absolutną. Bóg rodząc się, zostawia ją w niebie, bo nie po to dał człowiekowi panowanie na ziemi, żeby przyjść mu je zabrać swoim narodzeniem.

Bóg się rodzi. Jest moc!

Reklama

Ogień krzepnie, blask ciemnieje, ma granice Nieskończony

Żeby ogień był ogniem, to nie może krzepnąć. Żeby blask był światłem, to nie może ciemnieć. Żeby nieskończoność była sobą, musi pożegnać się z granicami. Bóg, którego drugim imieniem jest logika, zdecydował się złamać pojmowalność. Bóg stał się nie tylko paradoksem. Bóg okazał się oksymoronem. I do końca nieskończonego świata będziemy pamiętać, że jakiekolwiek próby ujęcia Boga w logikę ludzkiego zrozumienia, skazane są na granice błędu nie tylko statystycznego.

Ale jeśli nawet ogień może krzepnąć i blask się zaciemnić, to znaczy, że niemożliwe jest możliwym. Nieskończony Bóg przyjął granice, żeby człowiek uwierzył w swoje nieograniczenie. Od narodzin w Betlejem nie ma nic niemożliwego nie tylko dla Boga. Dla Niego wszystko było możliwe od zawsze.

Reklama

Od Bożego Narodzenia nie ma nic niemożliwego także dla człowieka. Ograniczonemu zostaje otwarta nieskończoność, chodzącemu w ciemności zabłysło światło, a zesztywniałemu od grzechów, zostanie dany ogień Ducha, który nawet z obumarłych kości jest zdolny wskrzesić naród bardzo mocny (por. Ez 37).

Bóg porzucił szczęście swoje, wszedł między lud ukochany

Czy Bóg był szczęśliwy zanim stał się człowiekiem? Na czym polegało jego własne szczęście? Co miał w niebie czego nie miał między ludźmi? Służyły mu niebieskie anioły? Był na wolnym od stworzenia świata? Nie musiał martwić się o jedzenie i picie?

Największym szczęściem Boga jest on sam. Nie dlatego, że jest egoistą, ale dlatego, że jest Trójcą. Szczęściem Boga jest relacja. Doskonała. Wieczna. Stwórcza. Dobra.

Stać się człowiekiem to także nie być szczęśliwym na boską miarę, tak jak szklanka nie będzie nigdy pełna miarą oceanu.

Jeśli jednak Bóg wchodzi między lud ukochany, to znaczy, że nie zamienia swego szczęścia na rozpacz, ale na szczęście inne, na szczęście miłości, która jest jeszcze bardziej dla innych. Kto wie, czy porzucenie boskiego szczęścia nie jest otwarciem się na szczęście jeszcze większe, szczęście bosko-ludzkie. Przecież Bóg jest paradoksem. Zatem Bóg nie jest tak szczęśliwy jak szczęśliwy jest Bóg-człowiek.

A że szczęście jest tylko w miłości, stąd Bóg wchodzi w lud ukochany. A że miłość jest bliskością, stąd nie obserwuje ludzi z boku, lecz idzie między nimi.I pasterzy zawoła, żeby byli bliżej. I mędrców sprowadzi z zagranicy. I kobiecie pozwoli włosami ocierać swoje nogi. Bo kochać to znaczy być blisko.

Bóg się rodzi. Jest moc!

A Słowo Ciałem się stało i mieszkało między nami.

Zawsze Boskie słowo stawało się ciałem. Tak powstały ziemia i niebo, słońce i księżyc, i gwiazdy świecące. Tak zjawiły się ptaki i ryby. Tak wypełzły płazy i zakwitły drzewa. Tak powstał człowiek, wiara Abrahama i naród wybrany.

Wszystko powstało na boskie słowo. Tym razem jednak tajemnica Stwórcy i stworzenia osiągnęła zenit. To Boski Logos, jedyne Słowo, Przedwieczne, stało się Ciałem, człowiekiem, jedynym i nieśmiertelnym. Bóg nie tyle stworzył nowe stworzenie, co sam stał się stworzeniem.

A skoro Słowo mieszkało między nami, to znaczy, że przyszło do naszego domu. Mojego i twojego domu. Nie śpiewamy, że mieszkało między nimi. Nie śpiewamy o mieszkaniu w Palestynie. Śpiewamy o Bogu, który mieszka między nami. Oni, dwa tysiące lat temu, i my pokolenie XXI wieku, jesteśmy jedną wielką rodziną, domem, wspólnotą. Jesteśmy tymi, o których się śpiewa „między nami”. Żeby jednak Bóg mieszkał między nami, musimy być razem. Jeśli będziemy podzieleni, kogo wybierze Bóg, żeby z nim zamieszkać?

Bóg się rodzi. Jest moc!

W nędznej szopie urodzony, żłób Mu za kolebkę dano!

Bóg przyszedł do takiego domu, jaki był. A dom ten nie był nawet domem. Był nędzną szopą. Bóg nie pogardził takim kątem. Nie wyśmiał. Nie poczekał dwóch tysięcy lat, aż ludzie będą mieszkać w bajecznych wieżowcach i jednorodzinnych pałacykach. Nie zwlekał z narodzeniem, aż ludzkość nauczy się montować w domach klimatyzację, a w grotach centralne.

Jeśli Jezus narodził się w szopie starożytnej Palestyny, to po to, by żaden człowiek na ziemi nie bał się, że jego dom jest zbyt skromny dla Boga. Nikt nie powinien się lękać, że jego serce jest zbyt nędzne, żeby mogło w nim narodzić się Zbawienie.

Żłób też nie był luksusem, bo to były czasy, kiedy władzę nie kojarzono ze żłobem. A jeśli żłób miał być kolebką, to i kołysać było ciężko. Nie wstydziła się jednak Panna Maryja tej klasy wózka dziecięcego. Cieśla Józef nie popadł w konflikt ze swą męską ambicją. Jak małym skarbem musiałoby być dziecko, żeby myśleć, że jego wartość zależy od gatunku kołyski.

Ubodzy, was to spotkało witać Go przed bogaczami!

Pierwsi witali Boga pasterze. Nie władze Betlejem. Nie lokalni biznesmeni. Dziś, nawet najbardziej otwarty na najmniejszych papież, przyjeżdżając do jakiegoś kraju, przywita się najpierw z władzami. Bóg ciągle wyprzedza człowieka w dostrzeganiu ubogich. Na kartach Starego Testamentu zapewnia raz po raz, że wstawia się za biednymi, sierotami i wdowami.

Maryja wychwalać będzie Pana, który ubogich wywyższa. Jezus powie: Błogosławieni ubodzy w duchu (Mt 5,3). Preferencja na rzecz ostatnich odsłania ojcowską twarz Boga. Ojciec zawsze będzie zajmował się bardziej tym dzieckiem, które słabe. Pierwszeństwo ubogich ukazuje Boga jako lekarza. Lekarz zawsze najpierw przyjmie chorych.

To jednak nie znaczy, że Bóg bogaczy odrzuca, albo gardzi tymi, którym dał więcej talentów. Przecież i mędrcy przyjdą go przywitać. Pójdzie w gościnę do bogacza Zacheusza. Powoła celnika Mateusza. Z bogatym młodzieńcem prawie się dogada. I nawet Herod i Piłat będą Go mogli zobaczyć.

Bóg nie może odrzucać tych, którym błogosławi. Bóg pokazuje tylko jednakową wartość wszystkich swoich dzieci. Wywraca schematy podziałów, które namiętnie tworzymy. Przypomina o braterskiej i siostrzanej więzi między ziemianami.

Bóg się rodzi. Jest moc!

Podnieś rękę, Boże dziecię, Błogosław ojczyznę miłą!

Kiedy Bóg podnosi rękę, jest moc. Prawica Pańska wzniesiona wysoko, prawica Pańska moc okazuje (Ps 118,16).

Tak było wtedy, kiedy Izraelici uciekali przed wojskiem egipskim i wtedy, kiedy zdobywali obiecaną Ziemię (Ps 44,4), a nawet wtedy, kiedy Bóg stwarzał niebo i ziemię (Iz 48,13). Kiedy Bóg podnosi rękę, jest moc. Stąd my słabi, kruszyny własnych decyzji i działań, przewracający się na drogach własnej nielogiczności, prosimy na koniec o moc.

Prosimy o moc słabe dziecko, a to znaczy, że daliśmy się porwać boskiemu paradoksowi. Przechodząc kolejne zwrotki kolędy weszliśmy w trzaskającą schematy logikę Boga. Medytacja tajemnicy zrodziła w nas wiarę. Patrzymy na ludzkie Dziecię a mówimy Boże. Od tego, co słabe, spodziewamy się mocy. To znaczy, że już jesteśmy błogosławieni.

Nie chcemy jednak tego błogosławieństwa zostawić tylko dla siebie. Przecież Boże Narodzenie to wyjście z nieba na ziemię. Z boskiego szczęścia do ukochanego ludu. Dlatego prosimy za naszą Ojczyznę. Wychodzimy w modlitwie z kręgu naszych domów, rodzin i przyjaciół. Ogarniamy kraj cały, tak jak Bóg ogarnął światłem całą ludzkość. Uczymy się od Dzieciny z Betlejem, że prawdziwe narodziny oznaczają otwarcie na innych. Dlatego wołamy: „Błogosław ojczyznę miłą”.

A skoro serce powie o ojczyźnie, że miła, to zastanowi się tysiąc razy, zanim zacznie na nią narzekać. W tę betlejemską noc wszelkie patriotyczne narzekanie może znaleźć swój kąt tylko w pałacu Heroda. Z Groty Narodzenia płynie tylko błogosławieństwo.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę