Niech moc będzie z tobą
Bez względu na to z jakiej rodziny pochodzisz – czy jesteś z niej dumny czy chcesz się odciąć – jej historia stanowi twoje emocjonalne DNA. Ale spokojnie, bez paniki: w każdej rodzinie da się znaleźć postawy bohaterskie, wielkie talenty, miłość, wrażliwość i siłę – nawet jeśli życie potoczyło się inaczej, niż byśmy chcieli pamiętać. Z Lubą Szawdyn, psychiatrą i terapeutką, która od 50 lat pomaga młodym i starym, celebrytom i szaraczkom, bogatym i nie odnajdywać ich własną tożsamość rozmawia Piotr Bucki.
Zwłaszcza na okoliczność świąt przypominamy sobie, że nikt z nas nie wyrósł na drzewie. Mamy swoich przodków, ale i bliskich, z których nie zawsze jesteśmy dumni.
Żeby być z czegoś dumnym, najpierw trzeba to odkryć. Wiele osób, którym zalecam badanie przeszłości własnej rodziny, jest zdziwionych tym, czego się dowiadują – niby o swoich przodkach, a tak naprawdę o sobie. Zdziwionych w sensie pozytywnym. Często słyszę, że dotąd sądzili, iż rysowanie drzewa genealogicznego to zajęcie dla arystokratów. A jak ktoś ma dziadków ze wsi – czego miałby tam szukać w tej ich prostej historii…
No właśnie czego mamy tam szukać, skoro nie znajdziemy herbów?
Do mnie przychodzą ludzie poranieni przez życie, co więcej: ludzie, którzy szukają pomocy, bo nie potrafią żyć. Nie umieją się odnaleźć w tym co trzeba i jak, co ważne w ogóle a co ważne dla nich samych, kiedy skonfrontowali różne oczekiwania kolejnych partnerów lub kolejnych pracodawców ze sobą, ze swoim ja. Zazwyczaj są to tzw. biadule – narzekają wciąż i swoją niemożność radzenia sobie w życiu tłumaczą na różne sposoby. Te biadule to zarówno matki kilkorga dzieci, singielki robiące karierę w mediach, biznesmeni też, politycy… To co ich łączy to szukanie własnej tożsamości, potrzeba odkrycia: kim jestem.
Ale przychodzą do psychiatry, więc… coś z nimi nie tak.
Przeczytaj również
Do mnie akurat przychodzą osoby uzależnione, albo dzieci osób uzależnionych, lub żyjący z kimś, kto tkwi lub wychodzi z nałogu. Ich choroba tylko bardziej wydobywa pytanie o tożsamość, sprawia, że ono bardziej domaga się odpowiedzi niż u kogoś, kto sobie spokojnie wegetuje.
Na co skarżą się więc biadule?
Najczęściej, że dzieciństwo miały skrzywione i dlatego już niczego w życiu nie uda im się osiągnąć – to przede wszystkim. Kiedy jednak zerkną w przeszłość, w historię swojej rodziny – zawsze odkrywają coś ważnego. Dowiadują się, że ich przodkowie przez Kazachstan wędrowali z armią Andersa, i że przodkowie dzisiejszych biadul porodzili w tych warunkach dzieci i je wychowali, i dbali o nie, jak umieli w tych trudnych warunkach no i że te ich dzieci wyszły na ludzi. I kiedy moi pacjenci to odkrywają, dosłownie rosną im skrzydła u ramion, zaczyna się ogląd historii ich własnego życia z zupełnie nowej perspektywy.
Wszyscy chętnie wracają i się zakorzeniają?
Dla wielu osób to jest odkrycie – wyrwanie się ze zmowy milczenia w rodzinie i wstydu. Ale są osoby, które wyjątkowo mocno nie chcą się zakorzenić. Dawno temu wyrwały się z korzeniami i wręcz brzydzą się swoich korzeni. Ale nie ma wyjścia – będą musiały skonfrontować się z tą przeszłością, jeśli chcą pójść dalej. A ponieważ przychodzą po pomoc – zwykle tego chcą. Wszyscy szukamy w życiu oparcia. I wszyscy – czy nam się to podoba czy nie – z naszą rodziną jesteśmy jednością. Dlatego w naszej przeszłości warto szukać pozytywnych bohaterów. Takich osób, które mimo trudnych warunków historycznych czy materialnych, były na przykład pracowite po prostu. Albo wyjątkowo wierne swojej pasji, czy swojej rodzinie, mimo przeciwności. Świadomość swoich korzeni jest niezbędna, aby zacząć skutecznie zmieniać coś w swoim życiu.
Dlaczego siła czerpana z własnej historii ma być skuteczniejsza niż ta z wizualizacji czy tzw. pozytywnego myślenia?
Pan mówi o sile, ja mówię o trwałej nadziei. Nie chodzi o to, by ktoś był silny i dlatego sobie w życiu radził. Do radzenia sobie w życiu siła i moc nie są wcale takie istotne. Najważniejsza jest motywacja do poszukiwań, doświadczania, wyciągania wniosków z tego, czego doświadczamy – na tym polega rozwój. To nie jest sport siłowy. Poszukiwania są częścią niezbędną rozwoju, one są ważniejsze niż poczucie własnej siły. Wiedzą o tym wszyscy, którym towarzyszyłam w ciągu pięćdziesięciu lat praktyki w ich szukaniu własnej tożsamości.
Ze słabości siła, chce pani powiedzieć?
Moc w słabości się doskonali. Nie ja to wymyśliłam. Praktyka potwierdza, że przyjrzenie się słabości i znalezienie w niej dobra daje więcej motywacji do zmiany niż szukanie herosów wśród swoich przodków i rozczarowanie, że tak oczywistych jak ci z kreskówek wśród nich nie ma. Najważniejsza jest umiejętność wyciągania wniosków z tego, co było – ona gwarantuje rozwój. Możemy iść dalej, bez względu na to, co tam nawywijali nasi dziadowie. Ale poznawanie ich jest jedyną drogą do poznania siebie.
To dla wielu osób trudna konfrontacja, zbyt trudna, by ją podjąć z własnej nieprzymuszonej…
No cóż, jeśli trafiają do mnie, nie mają wyjścia… Szukają skutecznej pomocy a ta wiedzie przez spojrzenie wstecz, daleko wstecz. W terapii to rutynowe działanie. Jak zbieranie wywiadu – gdzie się kto urodził, czy ciąża przebiegała prawidłowo, w jakich warunkach się ktoś wychowywał. Ja jestem lekarzem, wywiad rodzinny jest dla mnie niezbędny do postawienia diagnozy. W trakcie diagnozowania swojego życia pacjent przeprowadza analizę swojej historii ze względów koniecznych, nie dlatego, że ma taką fanaberię.
A jeśli rodzina jest tak skonfliktowana, że nie chce pomóc?
Wtedy szukają po księgach parafialnych, dopytują, sklejają z anegdot zasłyszanych tu i tam. Dają sobie radę, robią wszystko, byle znaleźć jakiś trop. Wielu to wciąga na tyle, że w samych poszukiwaniach i kolejnych fragmentach rodzinnej historii odnajdują sens.
W procesie diagnozy niezbędny jest wywiad osobisty i wywiad rodzinny. Ja jako lekarz powinnam wiedzieć, co się działo, zanim pacjent się urodził. Co się działo, kiedy się rodził, jaki był ten poród. Bez tych informacji lekarz błądzi po omacku. Człowiek bez korzeni – też. Dlatego najczęściej trafia do lekarza.
Często jest tak, że boimy się grzebać w przeszłości, bo ktoś coś kiedyś komuś… i że lepiej nie wiedzieć.
Pamiętam osoby, które były bardzo ciekawe swojej przeszłości i historii, ale nie mają zgody rodziny na takie poszukiwania. To oczywiście powoduje, że wzmaga się ich ciekawość i… najczęściej okazuje się, że w tej rodzinie były historie, które lepiej byłoby schować pod dywan. Są też takie rodziny, które ja nazwałabym „sprawne obyczajowo”. Z dziada pradziada zbierają dokumenty, papiery i są w stanie odtworzyć zamierzchłą historię rodziny. I wszystko jedno czy są z przysłowiowej Koziej Wólki czy się urodzili w centrum dużego miasta. Po prostu niektóre rodziny zwyczajowo pielęgnują pamięć o przodkach, zbierając dokumenty, fotografie, jakieś opowieści. Ale są też tacy, którzy o to nie dbają i przez przypadek nagle zaczynają się tym zajmować. Bo w ich domach się nigdy o takie rzeczy nie dbało – nie było imperatywu, żeby z dziada pradziada pielęgnować .
I co odkrywają?
Przede wszystkim odkrywają, że każdy ma swoją historię i że dla każdego, bez względu na pochodzenie, jest ona ważna. Niektórzy na początku terapii mówili mi wręcz – ja to myślałem, że takie drzewa genealogiczne, to robi tylko arystokracja. Taki mają stereotyp i takie myślenie jest pielęgnowane. Więc jak się okazuje, że jest inaczej to są zdziwieni. Często też to zaczyna zachęcać, kiedy wskazujemy na to ile nadziei można czerpać z przeszłości w sytuacjach, które nam wydają się beznadziejne.
Czerpią inspirację z pozytywnych bohaterów przeszłości? A co jeśli ich nie ma?
Wszyscy natrafiają na pozytywnych bohaterów. Nie ma tak, żeby ktoś nie natrafił. Nie ma takiej możliwości po prostu. Bo nikt nie jest albo dobry albo zły. W historię naszego kraju są wpisane takie postawy – ludzi, którzy na różny sposób podejmowali próby przetrwania. Każdy z nas ma przodków, którzy musieli się zmierzyć z wojną, komuną, utratą pracy czy pomówieniami. Kiedy odkrywamy ich pojedyncze motywacje, decyzje, losy w warunkach dużo trudniejszych niż nasze – wtedy, kiedy sądzimy, że to nam grunt się usuwa spod nóg i myślimy, że nie damy rady – odnalezienie takich zdarzeń w przeszlości rodziny nieoczekiwanie daje nam nadzieję. Że skoro oni dali radę, i nam się uda. A bez nadziei nie da się żyć. Nie da się zmieniać życia.
Czyli jednak duma daje siłę.
Pan mówi o sile, ja o nadziei. nie o to chodzi, żeby ktoś był silny i sobie poradził w życiu. Chodzi o to, aby miał motywację do działania, do rozwoju. A nie będzie jej miał, jak się nie skonfrontuje z tym, co płynie w jego krwi. Bo to co tam ma, wpływa konkretnie na jego teraźniejsze życie. Te poszukiwania nie są sztuką dla sztuki przecież. one dla nikogo nie są przyjemnością. One są częśćią naszego rozwoju – nie ma innej możliwości, by iść dalej. Czasem trzeba obnażyć historię odziny, by odnaleźć w niej coś, co da się wykorzystać, by pójść dalej. Czasem w tej historii były talenty, które ktoś u siebie zagrzebał, bo mu się nie chciało. Miał lenia, albo ktoś mu powiedział, że i tak nic z tego nie będzie. Albo ktoś poleciał za złotym krążkiem i zaniedbał, coś ważnego, i może całkiem się pogubił.
Jaki sens ma odkrywanie takich straconych szans?
Ano choćby taki, że wiele z nich można spróbować raz jeszcze.
Jakiś przykład?
Mam pacjenta, który przez całe życie był przeświadczony, że jest głuchy jak pień, a potem, oczywiście nie z dnia na dzień, okazało się, że ma słuch absolutny. Gdzieś tam po drodze jakaś nauczycielka powiedziała mu, że jest głuchy jak pień i od tamtej pory już nie szukał w tym kierunku, choć bardzo tego pragnął. Takie rzeczy się dzieją na co dzień. Każdy z nas poszukuje indywidualnie i każdy z rezultatów tych swoich poszukiwań korzysta inaczej. Każdy sam podejmuje dalsze działania i wybory.
Wrócę jednak do pytania: a co kiedy nie ma zgody na poszukiwania…
Zwykle to raczej kwestia niedbalstwa, lenistwa, niechęci ze stronych tych starszych w naszych rodzinach, którzy zasłaniają się niepamięcią. A tak naprawdę, to im się nie chce grzebać w tym wszystkim. Oni już dawno orzekli, że nie ma czego szukać. Częste w takich przypadkach będzie powoływanie się np. na ubóstwo – ponieważ u nas była bieda, to tam nie ma co się w przeszłości grzebać. Jak się przełamie te stereotypy i niechęci, okazuje się, że może i owszem – było czasem chłodno, głodno i do domu daleko, niemniej ci ludzie dokonywali fantastycznych rzeczy. Wystarczy dość uparcie ich poszukać, a one są. W historii każdej rodziny są.
Jakie znaczenie ma ich odkrycie, da się nazwać ów moment przełomowy w myśleniu o nich i o sobie?
Przełom dokonuje się wtedy, kiedy stajemy się zdolni do okazania szacunku swoim bliskim, naszej wspólnej historii i w końcu – samym sobie. Bez takiej bazy jak szacunek człowiek nie może żyć sprawiedliwie i kochać.
To jest najważniejsze, więc nawet jeśli ktoś na początku poszukiwań mówi, że to bez sensu i strata czasu, bo nie ma czego szukać – zawsze, kiedy już zacznie, kiedy skonfrontuje się z prawdziwą historią konkretnego człowieka, z którym w dodatku jest spokrewniony – szacunek sam się pojawi. Dlatego warto poznawać nie tylko swoich przodków – bo na poznanie ich naprawdę jest już najczęściej za późno – ale tych, którzy jeszcze żyją. I z którymi być może mijamy się mówiąc „zdrowia, szczęścia i kasy” przy okazji kolejnej wigilii.