Nasze projekty
Reklama

Prymas Wyszyński „od siebie” o kryzysie rodziny

Dzisiaj dzieje się, niestety, odwrotnie — poświęca się dziecko, aby matka i ojciec mogli sobie spokojnie żyć. Tymczasem trzeba poświęcić siebie, aby dać życie dziecięciu, bo ono jest najważniejsze.

Pierwsze dzieło uszczęśliwienia człowieka zaczął Bóg od mężczyzny, z którego boku wyprowadził niewiastę. Wszystko zostało zburzone przez grzech. Drugi raz zaczął od Niewiasty, z której wywiódł nowego Adama. Tym razem poszło dobrze. Pierwszy Adam przegrał przez niewiastę; drugi Adam zwyciężył przez Niewiastę: Ewa i Maryja…

To refleksja Stefana Wyszyńskiego z drugiej więziennej wigilii Bożego Narodzenia, którą spędzał w Prudniku Śląskim. Te najbardziej rodzinne święta kierowały jego myśl ku początkowi wspólnej drogi Boga z człowiekiem. Wszak 24 grudnia Kościół co roku wspomina pierwszych rodziców – Adama i Ewę – jakby chcąc podkreślić, że narodziny Boga – Człowieka mają ścisły związek z tym, co wydarzyło się w raju, gdzie Bóg stworzył człowieka „na swój obraz”.

Prymas, którego na wolności najbliższe otoczenie nazywało ojcem, był głęboko świadom tego, że kształtowanie relacji w każdej ludzkiej wspólnocie powinno mieć charakter rodzinny. O to starał się również w więzieniu. Nazajutrz, w sam dzień Bożego Narodzenia 1954 pisał:

Reklama

Śniadanie, obiad i wieczerza są pełne zdrowej pogody i humoru; na szczęście nikt nie choruje. Po obiedzie czytamy sobie opisy dnia świętego Szczepana w Potopie – to ostatni dzień oblężenia Jasnej Góry przez Szwedów. Po czym śpiewamy do samego wieczora kolędy. Ksiądz Stanisław broni się dzielnie, chociaż chora matka przychodzi mu często na myśl. Po wieczornych modlitwach umyślnie pozostajemy dłużej razem, ażeby ksiądz Stanisław nie miał czasu na rozważania o „wyglądającej oknem matce”. Zdaje się, że wyszedł z tych pokus zwycięsko.

Co ciekawe, w kategoriach „rodzinnych” więzień patrzy również na swoich strażników. Zauważa i docenia to, że nie są zbyt widoczni. I zaraz zastanawia się: A może, biedni, myślą, że nie umielibyśmy spojrzeć na nich po bratersku? Może uważają, że święta religijne są zarazem wzrostem napięcia antybezbożniczego? A myśmy modlili się o ich pogodę i o miłość, która się rodzi w stajni, dla ludzi stajni i obór[1]. Oby mogli zrozumieć, jak bardzo Chrystus jest właśnie dla nich.

Bóg nie jest samotny, lecz jest relacją. Dlatego, stwarzając człowieka na swój obraz stworzył go do relacji – mężczyzną i kobietą. Jest to relacja miłości, która daje życie. Życiodajna miłość nie ogranicza się tylko do wymiaru biologicznego lecz ma znaczenie duchowe

Z godnym podziwu spokojem Prymas przyjmuje pozbawienie go wolności. Gdyby ją miał, świętowałby Boże Narodzenie w katedrze przewodnicząc liturgii: Z przyzwolenia Ojca Niebieskiego nie mogę dziś stanąć przy ołtarzu katedralnym, by wielbić rodzinne święto Trójcy Świętej: Ojca – Rodzica i Syna Narodzonego, i Ducha Oblubieńca.

Reklama

Nieprzypadkowo Prymas mówi o święcie rodzinnym Trójcy. Tajemnica wiary chrześcijańskiej głosi, że jest wprawdzie jeden Bóg, ale w trzech Osobach. A więc Bóg nie jest samotny, lecz jest relacją. Dlatego, stwarzając człowieka na swój obraz stworzył go do relacji – mężczyzną i kobietą. Jest to relacja miłości, która daje życie. Życiodajna miłość nie ogranicza się tylko do wymiaru biologicznego lecz ma znaczenie duchowe, co oznacza w praktyce, że rodzice otrzymują prawo do wychowania i poprowadzenia swojego dziecka ku życiu nadprzyrodzonemu.

Czy musimy cofnąć się aż do Adama i Ewy, aby zrozumieć czym jest rodzina?

Nie lękajcie się, że będę od raju ciągnął aż do czasów dzisiejszych. Ale nie można zaprzeczyć, że jest tam jakiś prawzór każdej pracy, która w wymiarze dziejowym trwa, pozostaje do skończenia świata. Wprawdzie w okresie zamętu posoborowego były próby zastąpienia rodziny innymi formami instytucji społecznych, nie wyłączając pomysłu duńsko-holenderskiego, tak zwanej „dużej rodziny”, jednakże, wcześniej niż się spodziewano, instytucja ta wykazała niezdolność do przedłużenia swojej egzystencji. Pozostaje więc nadal tych dwoje, których wzór ustanowił Ojciec niebieski w raju.

Reklama

Pierwszy został stworzony Adam, a po nim Ewa określona przez samego Boga, jako „odpowiednia dla niego pomoc”. Czy to znaczy, że kobieta jest mniej ważna od mężczyzny?

Rzecz znamienna, że jakkolwiek mężczyzna w tym układzie ma pewną postać prymatu egzystencji, istnienia, bytowania, to jednakże ten eksperyment Boży, eksperyment któremu Bóg sam bacznie się przyglądał, nie zdał egzaminu, w ogóle. Bardzo często tak bywa, że mężczyźni mniej egzaminów zdają od kobiet. Dlatego Bóg obmyślił pomoc podobną mężczyźnie. Była to właśnie kobieta. Wprawdzie wyprowadził ją z Adama, ale programował w przyszłość. Będzie bowiem czas, gdy ponownie z boku uśpionego na krzyżu nowego Adama wyprowadzi Matkę-Kościół. Bóg lubi trzymać się utrwalonych wzorów. Sam trwa w nieskończoność i sam też nieustannie pod­trzymuje wzory przez siebie ustanowione.

Rzecz ciekawa, że to ma być pomoc. A komu daje się pomoc? Temu, który sam sobie poradzić nie może. Jasne, że pomoc pod każdym względem jest bardziej wartościowa aniżeli ten, któremu się pomaga.

Ewa odegrała jednak niechlubną rolę tej, która dała się skusić…

Pomoc, którą otrzymał Adam w raju była bardziej operatywna i ona to dostrzegła wielkie walory owocu zakazanego. Jak nam to wykłada Księga Rodzaju, Ewa przyglądając się owocowi dostrzegła, że jest uroczy, piękny, że nadaje się do podtrzymania bytu, do zaspokojenia potrzeb życiowych. I jeszcze, rzecz ciekawa, nadaje się do rozeznania prawdy. Trzy więc walory, wprawdzie chwilowo zakazane, odkryła Ewa w owocu. Była ona wrażliwa na właściwości estetyczne, na wartości bytowe i na wartości intelektualne. I te wartości dostrzegła w zakazanym owocu. Dlaczego zakazanym? Bo przedwczesnym. A wszystko musi przyjść w swoim czasie. Mógłby ktoś powiedzieć: Ale ta pomoc wyszła Adamowi bokiem, utknęła mu w gardle. To wszystko jest prawda, lecz do czasu.

Zadaniem matki jest wytrwać do końca, chociażby wszyscy opuścili. Na tym polega, udana tym razem, pomoc dana każdemu człowiekowi, który przychodzi na świat i staje się przyczyną radości; bo człowiek na świat się narodził.

Ksiądz Prymas zwraca uwagę, że ten owoc nie był zakazany na zawsze, tylko na pewien czas, a człowiek niejako się „pospieszył” i przez to pierwsza rodzina – Adama i Ewy doświadczyła zła. Co w takim razie jest potrzebne, aby doświadczyć dobra?

Bóg ma swój schemat i oto go ponawia: zapowiada nową próbę, Niewiastę, której błogosławiony Owoc zetrze głowę węża i da pełne poznanie. Ponawia wzór w Rodzinie z Nazaretu. Tam jest udoskonalony obraz. Józef staje się cieniem Ojca – jak to wyłożył Dobraczyński w swojej książce, natomiast Matką par excellence jest Bogurodzica Maryja, chociaż błogosławiony Owoc Jej życia był Obojgu poddany i posłuszny. Zadanie Józefa było dyskretne, chociaż autentyczne i niezwykle doniosłe. Natomiast zadanie Maryi jest tak wyjątkowe, że gdy Józef przez cały czas swego istnienia milczy – nawet wtedy gdy przemawiają do niego aniołowie Boży we śnie – to Maryja mówi, niewiele mówi, ale jednakże mówi. Dopytuje się Anioła: Quomodo fiet istud (Łk 1, 34), jak ten Owoc, który nadaje się do poznania prawdy, Jezus – jak On powstanie? Co więcej, Ona mówi w Ain Karim i w świątyni jerozolimskiej. Milczy wprawdzie na Kalwarii, ale jest tam do końca i staje się Matką Kościoła swego Syna. Józefa już nie ma w pięknej Rodzinie Nazaretańskiej, ale Ona jest tam, musi być. Bo Ona nie zraża się najtrudniejszymi sytuacjami rodzinnymi. Jak kiedyś mówiono do matki skazańca, którego powieszono: Nie wstyd [ci] stać pod szubienicą? Nie, bo to mój syn. Zadaniem matki jest wytrwać do końca, chociażby wszyscy opuścili. Na tym polega, udana tym razem, pomoc dana każdemu człowiekowi, który przychodzi na świat i staje się przyczyną radości; bo człowiek na świat się narodził.

Bóg łączy ich i uświęca przez sakrament małżeństwa. Aby wszystko w nich „grało”, muszą mieć zasadnicze cnoty: miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość.

Tym człowiekiem, który przyszedł na świat jest Jezus. Małżeństwo Maryi i Józefa stało się w tym momencie rodziną, ale bardzo szczególną. Czy zatem zwykła rodzina może pójść ich śladami?

Najświętsza Rodzina była wyjątkowa, ale Kościół chce, aby ta wyjątkowa Rodzina stała się wzorem współżycia wszystkich. Dlatego też w uroczystość Najświętszej Rodziny szkicuje w Lekcji  z Listu świę­tego Pawła do Kolosan, obyczaje każdej rodziny: „Przyobleczcież się zatem jako wybrani Boży, święci i umiłowani, w czułe miłosierdzie, w dobroć, w pokorę, w cichość, w cierpliwość” (Kol 3,12). Czytając to, czu­jemy się tak, jak gdybyśmy patrzyli na Świętą Rodzinę.

To z niej biją promienie na życie każdej rodziny domowej. Wy­brańcy Boży, umiłowani! Bóg łączy ich i uświęca przez sakrament małżeństwa. Aby wszystko w nich „grało”, muszą mieć zasadnicze cnoty: miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość. „Znoście jedni dru­gich i wybaczajcie sobie, jeśliby ktoś miał skargę przeciw komu…” „A nadto wszystko miejcie miłość, która jest więzią doskonałości. Pokój zaś Chrystusowy, do którego też wezwani jesteście w jednym ciele, niech panuje w sercach waszych” (Kol 3,14-15). Jest to chyba lekarstwo dla każdej rodziny domowej. Dzisiaj może dlatego widzi się w niej tyle męki, że ludzie za mało patrzą na Świętą Rodzinę, która ma swego „Łącznika” — Dziecię. Ono jest najważniejsze! W rodzinie nie jest najważniejszy ojciec ani matka, tylko dziecię. Można powiedzieć: najważniejsi są rodzice, ale tylko tak długo, jak długo nie ma dziecka. A gdy ono już jest, ojciec i matka poniekąd spełnili swoje zadanie. Dlatego dla dziecka trzeba wszystko poświęcić, nawet życie własne!

Obecnie rodzi się coraz mniej dzieci. Dlaczego?

Dzisiaj dzieje się, niestety, odwrotnie — poświęca się dziecko, aby matka i ojciec mogli sobie spokojnie żyć. Tymczasem trzeba poświęcić siebie, aby dać życie dziecięciu, bo ono jest najważniejsze. Nie ojciec, nie matka, tylko dziecię! Istnieje piękna legenda bretońska. Na brzegu morskim, w cza­sie sztormu, woda zalewa chatę. Nie można już nic uratować. Na da­chu mąż podtrzymuje żonę, żona trzyma wysoko nad sobą dziecko… Oboje giną, ale dziecko zostaje ocalone. Nadjeżdżająca łódź ratunkowa zdołała jeszcze wyrwać z rąk tonących rodziców żywe dziecię. Uratować dziecię!… Za wszelką cenę uratować dziecię!

Ludzie, nie mogą iść obok siebie, lecz muszą się wspierać wzajemnie, aby wypełnić wspólne zadanie, które im obojgu powierzył Ojciec niebieski

Mąż, który podtrzymuje żonę, żona, która trzyma dziecko. Obraz, który pokazuje ksiądz Prymas zakłada, że oboje będą mieli ten sam cel i gotowi są ramię w ramię go realizować, nawet za cenę największej ofiary. Jednak nie każdy jest na nią gotowy…

Przykazanie, które dał Stwórca pierwszym rodzicom, właściwie w porządku naturalnym, nie zna wyjątków: „Rośnijcie i mnóżcie się, i napełniajcie ziemię, a czyńcie ją sobie poddaną” (Rdz 1,28). Ale za tym przykazaniem musi pójść specjalne powołanie, a więc takie usposobienie, w którym człowiek poważnie, rzetelnie i świadomie pragnie wykonać przykazanie Boże. (…) Ludzie, nie mogą iść obok siebie, lecz muszą się wspierać wzajemnie, aby wypełnić wspólne zadanie, które im obojgu powierzył Ojciec niebieski. Tak jest w porządku przyrodzonym i tak jest również w porządku nad­przyrodzonym, w którym idzie o przekazywanie życiu przyrodzonemu — życia nadprzyrodzonego. I tu istnieje ta sama wzajemna zależność i współdziałanie.

Niełatwo w tym zachować właściwą równowagę. Czy lepiej jest, aby to kobieta podejmowała trud wychowania, czy też może mężczyzna powinien wziąć sprawy w swoje ręce?

Wychowanie rodzinne tylko przez kobiety, bez pomocy mężczyzn, zawodzi. I wychowanie rodzinne tylko przez mężczyzn, bez pomocy kobiet, również zawodzi. Musi być współdziałanie ojców i matek. Jest źle, gdy oj­ciec nie troszczy się o wychowanie dzieci, lub gdy matka nie ma czasu na zajęcie się dziećmi i domem. Ale jest dobrze, gdy oboje sprawują dzieło przekazywania życia — zarówno doczesnego jak i nadprzyro­dzonego — dzieciom, które im Bóg powierzył. Gdy je razem pielęgnują i wychowują. I tak już będzie aż do skończenia świata! Nie zrozumiemy i nie wypełnimy zadania w rodzinie bez wza­jemnej pomocy dwojga — mężczyzny i niewiasty. Wiemy z pedagogiki rodzinnej, że najlepsza jest i najskuteczniej wychowuje rodzina mie­szana, gdzie jest pewna ilość synów i pewna ilość córek. Wychowujące jest już samo współdziałanie płci i harmonia charakterów, które wzajemnie sobie coś użyczają.

Ksiądz Prymas podkreśla, że rodzinność ważna jest nie tylko w tworzeniu ogniska domowego, ale również w innych wspólnotach, w tym w Kościele. Na czym polega to podobieństwo?

W Kościele człowiek jest najważniejszy! Dlaczego? Bo Chrystus — „dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba”. Ty jesteś najważniejszy w Kościele Chrystusowym! A wszyscy inni — plackiem „przed Jego królewską mością”! Nawet biskup! Nawet papież, który jest „servus servorum Dei” — sługą sług Bożych. Na kolana! Jak w Wielki Czwartek [2], tak i na co dzień. Tak samo jest w rodzinie zakonnej: „Ale który jest większy mię­dzy wami, niech będzie jako mniejszy; a przełożony, jako ten, co służy” (Łk 22,26). Biada, gdy przeorysza zostanie wielką ksienią. Wtedy robi się z niej „magnifica” [wspaniałość – red.], wszystko zaś inne jest nędzą. A przecież idzie o to, aby ona była sługą i nigdy o tym nie zapomniała.

Bywa, że w rodzinie dzieci przysparzają rodzicom zmartwień i zgryzot. Ksiądz Prymas jako biskup (a na biskupa mówi się Papa czyli ojciec) miewał pewnie „dobre dzieci” i te trudniejsze… Jak sobie radził?

Tak, jak w każdej społeczności rodzinnej, najważniejsze są dzieci! One mogą być kapryśne, mogą tego czy owego nie rozumieć i zbyt wiele wymagać. Mogą się nawet rozzuchwalać, gdy poczują, że są ważniejsze — oczywiście niech tego nie robią — ale tak jest! Co z ojca i matki, wszystko jest dla nich! Oni są nie dla siebie, tylko dla dzieci, a wszystko, co jest z nich, służy temu, aby życie rodziło się i rozwijało jak najobficiej. Jeśli mówię — dzieci są najważniejsze — to jeszcze dodam: nie mam myśleć, że ja jestem najważniejszy, ale ono, to małe, to drugie… Jeżeli każdy tak będzie myślał, wówczas zrealizujemy to, o czym święty Paweł cudownie nam mówi: „Znoście jedni drugich i wybaczajcie sobie, jeśli kto ma skargę przeciw komu…” (Kol 3,13).

[1] Strażnicy Prymasa pochodzili głównie z rodzin wiejskich

[2] W Wielki Czwartek kapłan i biskup myje nogi 12 mężczyznom dla upamiętnienia umycia nóg apostołom przez Jezusa.

 

Reklama

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Zatrudnij nas - StacjaKreacja