
Wygląda jednak na to, że Pan Jezus nie tyle zgubił się w tłumie, ile bardziej zupełnie świadomie został w Jerozolimie, skoro: odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania.
Jego obecność w świątyni nie była więc przypadkowa, zwłaszcza jeśli zwrócimy też uwagę na to, że wszyscy, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami.
Tak na marginesie, zupełnie naturalnym i oczywistym wydaje się, że Maryja z Józefem najpierw szukali Jezusa w najbliższym otoczeniu razem pielgrzymujących krewnych i znajomych, a znalezienie Go w świątyni było dla nich sporym zaskoczeniem. Nam też Pan Jezus nie raz gubi się z oczu i z życia. My jednak nie musimy powtarzać tej samej, co Maryja z Józefem, logiki odszukiwania Pana Jezusa. My to już powinniśmy wiedzieć, że najpewniej to Pana Jezusa można odnaleźć w świątyni, niekoniecznie w tłumie, wśród krewnych i znajomych.
Przeczytaj również
Kiedy Go w końcu znaleźli, Jego Matka rzekła do Niego: Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie.
Maryja robi Jezusowi wymówkę, zdziwiona, zaskoczona i pewno dotknięta Jego zachowaniem. Słychać jednak w tej wymówce zdrowe macierzyństwo, stanowcze i łagodne.
On im odpowiedział: Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca? Zwykliśmy w tej odpowiedzi wiedzieć swoiste rozczarowanie, zawiedzenie Pana Jezusa swoimi Rodzicami, skoro nie wyczuli, nie zorientowali się, gdzie powinien być, i gdzie jest Jego właściwe miejsce.
Popatrzmy na tę odpowiedź z nieco innej strony. Może warto w tej odpowiedzi zobaczyć i taką informację, podpowiedź, że oto przychodzi, a może już przyszedł, czas na samodzielność, na wyjście poza matczyną i ojcowską opiekuńczość, na życie na własny rachunek. Maryja milcząco akceptuje tę odpowiedź.
Jedną chyba z większych rodzicielskich trudności jest akceptacja wychodzenia dzieci poza krąg ich rodzicielskiej opiekuńczości, samodzielności decyzji swoich dzieci, podejmowanych na ich własną odpowiedzialność.
Tę trudność świetnie ilustruje łączność komórkowa rodziców i dzieci. Jadące na „zieloną szkołę” nie zdążą dojechać do celu, a już rozdzwaniają się ich komórki z zatroskanym pytaniem rodziców o to, czy i jak dojechały.
W czasach, kiedy mniej więcej w tym samym wieku, ja jeździłem na kolonie ze Śląska nad morze, moi rodzice musieli na informację o moim samopoczuciu poczekać kilka dni, dopóki nie dotarła do nich pierwsza kartka pocztowa.
Tak sobie myślę, że ta stała rodzicielko-pociechowa łączność komórkowa, którą słychać na każdej szkolnej przerwie, z jednej strony rozbudza nadmierną rodzicielską opiekuńczość, a z drugiej odzwyczaja od samodzielności i odpowiedzialności za postępowanie. Z trzeciej strony prowokuje rodzicielskie niedowierzanie i potrzebę przesadnej kontroli, a z czwartej, wywołuje dziecięcą pokusę kamuflażu, tajemnicy, ukrywania.
W tej milczącej akceptacji nie do końca zrozumianej odpowiedzi dorastającego Pana Jezusa widzę ilustrację z trudem przychodzącej rodzicielskiej zgody na dorosłość i samodzielność dzieci, a jednocześnie podpowiedź, jak godzić się na dorosłość dzieci, nawet jeśli konsekwencje tej dorosłości przyniosą ból i łzy.