fot. Rugby Club Arka Rumia/Facebook.com

Polski rugbista pojechał na Ukrainę. „Przez pięć dni przewieźliśmy do granicy ok. dwóch tysięcy osób”

"Tam te biedne dzieci leżały na podłogach, miasta i wioski opustoszałe, wszyscy uciekli, łzy cisnęły się do oczu... Przez pięć dni przewieźliśmy do granicy około dwóch tysięcy potrzebujących osób" - tłumaczy polski rugbista Daniel Królak z Arki Rumia, który pojechał na Ukrainę, aby pomóc w ewakuacji ludzi- dzieci z oddziału onkologii, kobiet i rannych od postrzałów.

Reklama

Daniel Królak jest zawodnikiem Arki Rumia. Jednak zawodowo zajmuje się czymś innym. Jest ratownikiem medycznym w Szpitalu Miejskim w Gdyni.

Kiedy w Ukrainie rozpoczęła się wojna, nie czekał długo i wraz ze znajomymi ratownikami postanowili wyruszyć na granicę polsko-ukraińską, a stamtąd dalej do Lwowa. Jechaliśmy trochę w nieznane, nikt z nas nie wiedział jaka będzie sytuacja na miejscu. Mieliśmy za to wiele chęci pomocy i gorące serca – mówi.

We Lwowie w dzień nie czuć wojny, gorzej jest wieczorem, gdy zaczyna się godzina policyjna i zaczynają wyć syreny alarmowe. Na skrzyżowaniach stoją żołnierze, ogrzewają się przy koksownikach. Dreszcze człowieka przechodzą, kto tam nie był, ten tego nie zrozumie… – dodaje.

Reklama

„Przez pięć dni przewieźliśmy do granicy około dwóch tysięcy potrzebujących osób”

Do Ukrainy pojechali, aby pomóc w ewakuacji chorych dzieci. Pracowaliśmy w ramach Zakonu Maltańskiego, tam dowodzi ksiądz Adam. Skierowano nas do szpitala onkologicznego dla dzieci, 10 kilometrów od Lwowa. Te dzieci, które nie są obłożnie chore braliśmy do karetki, na sygnał i przewoziliśmy do granicy. Nikt nas nie zatrzymywał, jak karetka jedzie na sygnale, znaczy że musi – tłumaczy.

Jak mówi prócz dzieciom pomagali także najciężej poszkodowanym i rannym od postrzałów, opatrując i przewożąc ich do granicy z Polską. Wydawało mi się, że jestem twardy, ale płakać mi się chciało, gdy widziałem wielokilometrową kolejkę do granicy, chętnie bym pomógł tym biednym, spanikowanym kobietom z dziećmi, ale karetka ma określoną pojemność – podkreśla.

Przeczytaj również

Jak mieliśmy chwilę wolnego, pojechaliśmy 100 kilometrów za Lwów, podrzucić trochę sprzętu do innego szpitala, kardiomonitor, USG, trochę śpiworów i karimat. Tam te biedne dzieci leżały na podłogach, miasta i wioski opustoszałe, wszyscy uciekli, znów łzy cisnęły się do oczu… Przez pięć dni przewieźliśmy do granicy około dwóch tysięcy potrzebujących osób – tłumaczy.

Reklama

pa, interia.sport.pl/Stacja7

Reklama
Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę