
Książka „Zbędni”, serial „Dojrzewanie”. Ks. Paśnik: „To krzyk młodego pokolenia”
"Przez wypowiedzi ludzi, którzy przychodzą do mnie przewija się słowo zbędni" - zauważa ks. Arkadiusz Paśnik, terapeuta. W swojej najnowszej książce porusza problemy młodych, którzy utknęli w martwym punkcie.
Najnowsza prezentowana przez Edycję Świętego Pawła książka ks. Arkadiusza Paśnika „Zbędni” porusza trudny temat współczesnych młodych – tak często niepewnych siebie, niezdolnych do podjęcia pierwszych kroków, by ruszyć z miejsca.
To oparta na prawdziwej historii opowieść o Adamie, który przestał wierzyć, że życie ma mu cokolwiek do zaoferowania. Zapis nietypowej terapii, którą bohater przeżywa nie w gabinecie, ale przede wszystkim w codziennych czynnościach – podczas spacerów, picia herbaty z przyjacielem, który potrafi słuchać bez oceniania, wędrówki po górach. Bo to, co naprawdę leczy, to nie słowa – to bycie zauważonym. Książka powstała z potrzeby pomocy rodzicom i wychowawcom, którzy próbują zrozumieć sposób funkcjonowania młodych, a także samym młodym, próbującym odnaleźć się w świecie.
Ksiądz Arkadiusz Paśnik pomaga czytelnikowi odkryć prawdziwe „ja”. Nie jest to łatwy proces, wymaga czasu, wielu rozmów, ciężkiej pracy, zmagań i walki. Ale dzięki podjętemu wyzwaniu na końcu tej drogi nikt z nas nie będzie się czuł niepotrzebny.
Książka „Zbędni” rozwija tematykę poruszoną w filmie „Dojrzewanie”. Książka jest pełną nadziei opowieścią o młodych, którzy utknęli w martwym punkcie, o bliskich, którzy chcą pomóc, lecz nie wiedzą jak, o nas wszystkich, którzy czasem czujemy się niewidzialni, niepotrzebni, po prostu… zbędni.
Przytaczamy fragmenty rozmowy z ks. Arkadiuszem Paśnikiem o młodych w kryzysie, depresji i samotności i powodach powstania książki „Zbędni”:
Co zrobić, gdy życie traci sens?
Przeczytaj również
Ks. Arkadiusz Paśnik: Bardzo często bywa w życiu tak, że ono traci sens w naszych umysłach, w naszych oczach, w naszych sercach. Ale czy traci naprawdę? Tego nie wiem. Sam analizuję swoje życie i widzę, że wiele razy nie widziałem tego sensu. Ale to wcale nie znaczy, że go nie było, że on nie istniał. Sprawy i trudności przytłoczyły mnie albo tak zaciemniły mi widnokrąg, że widziałem tylko to, co najbardziej bolesne, co trudne, a czasami nawet widziałem to, co chciałem widzieć. Ukryłem się pod tą krzywdą. Obwiniłem kogoś za moje rany, krzywdy. I jakoś dobrze mi było pod takim kamieniem. Siedziałem, jak ten robak i gdy ktoś podnosił ten kamień, to się jeszcze bardziej w to błoto zatapiałem.
Viktor Frankl mawiał, że sens jest zawsze – nie wolno go wymyślać, nie wolno go nadawać, ale warto go odkryć. I temu służy ta książka, która nikomu nie mówi, co ma robić, jak ma żyć, jaką drogą ma iść, tylko jest jakby sumą wielkiego krzyku młodego pokolenia, które woła werbalnie, ale też woła całym sobą – “pomóż mi znaleźć moją drogę, rozeznać ten sens i cel mojego życia”.
Viktor Frankl zauważył jako więzień Auschwitz, że pierwsi nie umierali ci, którzy byli głodni i chorzy. Pierwsi odchodzili z tego świata ci, którzy stracili nadzieję, czyli sens i cel życia. Bo po co żyć, gdy życie nie ma sensu? Dlatego jest tak dużo destrukcji.
Depresja, kryzys tożsamości to nie fanaberia – jak rozpoznać jej pierwsze oznaki?
Dzisiaj “depresja” to jedno z najczęściej używanych słów, gdy mamy obniżony nastrój, tymczasem depresja jest bardzo poważną jednostką chorobową. Jest to pewne spektrum, bo nie można mówić, że jeśli ktoś ma obniżony nastrój przez dzień, dwa, trzy, to ma depresję. Poza tym każdy z nas jest inny, jeden ma otwarty, bardzo radosny charakter, ma w sobie witalność, a drugi jest bardziej wyciszony. Obniżenie nastroju u jednej i drugiej osoby będzie zupełnie inaczej wyglądało, prawda? Kiedy będziemy chcieli to zaobserwować czy zbadać, to przynajmniej przez dwa tygodnie musi być obniżony nastrój. Przynajmniej i to w sposób trwały. Zanik zainteresowania tym, co do tej pory sprawiało nam radość, zanik sensu wykonywanych zadań. Dopiero wtedy można mówić o zapalonym czerwonym światełku, że coś jest nie tak, może źle zarządzamy stresem, lękiem i kryzysem i trzeba by było przepracować to z kimś, kto umie dobrze zarządzać stresem. Bo stresu się nie da pozbyć, ale można nim zarządzać w sposób konstruktywny.
Więź z Bogiem ma swoją matrycę w więzi interpersonalnej, rodzinnej – w domu, z mamą, z tatą. Mówi o tym pięknie ten bardzo krótki serial „Dojrzewanie”, w którym tak naprawdę nie chodzi jedynie o dojrzewanie nastolatka, ale i o dojrzewanie całego świata wokół, który czy chce, czy nie, musi się zmierzyć z tą sytuacją i z tym, co się stało w życiu tego człowieka.
Uważam, że matrycą więzi jest to, co nam zaproponują najbliżsi matka, ojciec. Mówi się nieraz takie wyświechtane slogany, że najłatwiej zgubić i stracić to, co najcenniejsze, czyli miłość, więzi…
Dom to przecież nie jakiś nowy design, jakieś ściany. Dom to są ludzie. Można zbudować piękny dom i ktoś może do niego wejść i może mu szczęka opadać, że wygląda nieźle, ale jest zimno, nie ma więzi, nie ma relacji. I trudno powiedzieć o tym miejscu, że jest domem. Może miejsce jest ładne, może jest najlepiej zagospodarowane, wykonane, ale nie ma więzi. I zauważam, że dzisiejszy świat ma coś takiego w sobie, że mieszkamy razem, ale już ze sobą nie jesteśmy. Mówimy do siebie, ale ze sobą nie rozmawiamy. Ocieramy się o siebie, ale nie jesteśmy już blisko siebie, chociaż jesteśmy o kilka centymetrów. Nawet mąż może leżeć przy żonie albo dziecko gdzieś siedzieć obok, ale jesteśmy już zupełnie na innej planecie i ten wspólny dach może stwarzać jakąś iluzję więzi, że my jesteśmy razem.
Kiedy żona odchodzi od męża lub odwrotnie, to znaczy, że już dawno coś umarło. Ten moment rozstania fizycznego jest tylko postawieniem kropki nad “i” – już przestajemy udawać więzi, stajemy w prawdzie, że nie kochamy się. Może coś było, ale już tego nie ma. Umarło. Najłatwiej zgubić to, co najcenniejsze, więzi. Gubimy coś w imię czegoś, co jawi się jako wartościowe, chcemy, np. dorobić. Możemy zgubić coś, a nawet kogoś, zgubić sens naszego życia.
Relacje ojciec-dziecko. Czego możemy się nauczyć z filmu „Dojrzewanie”?
W książce „Zbędni” poruszony jest wątek relacji ojciec – dziecko. Dlaczego te relacje są tak trudne?
Bo to są mężczyźni. Właściwie musiałbym opowiadać film, bo on pięknie to pokazał. Ale tutaj w tej książce również jest to, jakbym, nie wiem, miał proroczą wizję pisząc tę książkę.
Autorzy filmu poruszają prawie te same tematy, które ja poruszam. Patrzymy pokoleniowo. Załóżmy – ojciec nas bił, poniżał publicznie i jakiś ojciec mówi sobie, co często się zdarza, że “ja nigdy nie podniosę ręki na moje dziecko, nigdy go nie uderzę. Nie, nie zrobię mu krzywdy. Nigdy nie doprowadzę do sytuacji, że będzie się czuł upokorzony”. Dobrze, pięknie, ale trzeba uważać, żeby tym postanowieniem jednocześnie nie zamordować wszystkich granic i nie zamordować jakichś mocnych zasad, żeby szukać innych metod, żeby pokazać granice.
I tu często widać nieumiejętność większości mężczyzn wchodzenia w dialog, rozmawiania ze sobą. Który ojciec mówi do syna: Tak, synu, czuję, że coś pękło między nami, że oddalamy się od siebie. Nie chcę tego. Może pójdźmy razem na grzyby, na ryby, do lasu? Pojedźmy gdzieś. Który syn tak powie ojcu? To jest bardzo trudne. I tak dryfujemy, aż w pewnym momencie zaczynamy widzieć, że już nas nic nie łączy, że już nie ma nas.
dalszy ciąg wywiadu pod wideo
Jak do tego podejść, jak przełamać to poczucie wstydu, jakiejś niezręczności?
Trzeba się posiłkować – może nie od razu mówić, że coś pękło między nami, ale zabrać tego syna gdzieś na jakieś spotkanie, zainteresować się tym, co on lubi, ale nie w sposób taki udawany. Ten młody człowiek musi poczuć, że ojciec naprawdę interesuje się moim życiem. I wtedy jest jakaś nić porozumienia. My się spotykamy.
Ostatnio rozmawiałem z jednym ojcem, który mówił, że nie umie nawiązać relacji z synem. Wiem, że ten pan bardzo kocha pracę w ogrodzie, więc zapytałem, co stoi na przeszkodzie, żeby zabrał swojego syna do tego ogrodu? A on na to, że nigdy tak nie pomyślał. To takie wręcz prymitywnie proste, a nigdy tak nie pomyślałem, spróbuję to zrobić!
I mówię: Nie musi pan mu tłumaczyć, na czym świat stoi, ale możecie razem coś posadzić, przyciąć coś. Jeżeli syn zechce – super, ale co jeśli w pewnym momencie syn powie, tato, weź daj spokój, to ogród twój, rób sobie, co chcesz? Nigdy nie można się poddać, nawet, jak wydaje się, że nie ma już nic. Tylko miłość może nas wyleczyć albo zbliżyć. Jakieś sztuczne rzeczy, jakieś techniki, one nas nie zbliżą. Albo kochamy albo nie kochamy. To, co czujemy wewnętrznie, wcale nie musi się przekładać na nasze czyny. I teraz trzeba zweryfikować te czyny: czy to, co ja robię służy tym więziom, bo po co ja jestem mężem i ojcem? Żeby moja żona w oczach swojego męża, czyli mnie, zobaczyła swoją wartość, swoją godność? Żeby czuła się bezpieczna? Tak. A tak samo moje dzieci. To jest istota mojego powołania.
Schematy powielane przez pokolenia. Jak się z nich wyrwać?
Jak przerwać błędne koło i nie stać się takim rodzicem, jakiego samemu się miało? Jak nie powielać schematów?
Dobrze analizować swoje rany, widzieć, co tak naprawdę rodzice zgubili. Może ja też nie wyszedłem naprzeciw? Jeżeli dobrze przeżywamy swoje krzywdy i rany, widzimy, że nie chcemy pójść tą samą drogą. Nie chcę, żeby moje dziecko też to przeżywało. W filmie “Dojrzewanie” tak jest, że ojciec nie chciał pójść drogą swojego ojca, ale nie miał pomysłu, jak to zrobić, jakoś po omacku się poruszał. Nie chcę wszystkiego zrzucać na “dzisiejszy świat”, ale jest tak, że te sprawy, zadania, obowiązki, te rachunki, ten cały jazgot życia tak nas może pochłonąć, że my wylewamy dziecko z kąpielą, gubimy to, co najistotniejsze. Dlatego trzeba wracać. Robić sobie taką rewizję, co jest najważniejsze i wracać do tego, żeby obronić to, co najcenniejsze. Ochronić tą żonę i te dzieci, tego męża. Mówimy, że powinniśmy się uczyć na błędach, ale po 30 latach służby uważam, że także trzeba się posiłkować ludźmi, którzy wiedzą i którzy mają jakieś pomysły, co można by było zrobić. Jeżeli to się nosi tylko w sobie i myśli się, że to się jakoś samo rozwiąże, to czasami nawet przeżywa się to w taki spatologizowany sposób, że widzi się w swoim dziecku tylko jakiegoś pasożyta – jesteś pasożytem, nic nie robisz i tak dalej…A dzieci z przekory jeszcze bardziej brną w to. I na odwrót – dziecko w ojcu widzi takiego żandarma, takiego esesmana, który tylko nakazy, zakazy wydaje. Nie ma więzi. I czasami taki chłopiec znajduje więź z sąsiadem. Ojciec patrzy i jest zazdrosny, że mój syn ma lepszą relację z sąsiadem niż ze mną. Z sąsiadem idzie, tam coś robią w warsztacie i ojciec się denerwuje, jeszcze zakazuje mu tego, bo sam nie potrafi, nie umie. A czasami po prostu jest tak zmęczony po pracy, że mu się fizycznie nie chce…
Co Ksiądz doradziłby osobie, która wciąż nosi w sobie gniew na swojego ojca?
Przyglądałbym się temu gniewowi. Posadziłbym go na fotelu przed sobą i powiedział: Proszę bardzo, słucham mój gniewie na mojego ojca – co masz mi do powiedzenia? Bo może okazać się, że to wcale nie jest to, co my myślimy, że czasami może być tak, że to jest gniew na samych siebie, że to coś z nami też jest trochę nie tak. Zawsze jest dobrze wysłuchać drugiej strony. Jest takie prawo rzymskie, które mówi, żeby zawsze wysłuchać drugiej strony i trzeba wysłuchać tych “niekochanych” uczuć. Siadamy sobie w fotelu. Ja wiem, że to jest może trudne, ale sadzamy przed sobą nasz lęk, nasze poczucie winy, naszą właśnie tą nieumiejętność relacji z ojcem I słuchamy, co one nam mówią.
Dobrze jest to zrobić przy pomocy kogoś, kto się na tym zna, kto wtedy nam pomoże podpowiedzieć coś. Bo my mamy też takie mechanizmy obronne, pod którymi się chowamy, świadome lub też nie, ale jednak potrafimy się ukryć z całym swoim tym egoistycznym patrzeniem na świat. Ilekroć pracuję z młodym człowiekiem, widzę, jaka jest tęsknota za więziami i za jakimś wypowiedzeniem się. Czasami, gdy aż trudno skończyć rozmowę, mówię – spróbuj to powiedzieć tacie, a jak nie umiesz tego powiedzieć, to napisz to. To dobry pomysł. Chłopak mówi: Ja bym tak nigdy nie powiedział do mojego ojca, że go kocham. A kochasz? Kocham. Ale ja się boję, co on by na to powiedział. Mówię – to napisz mu to i włóż mu to do kieszeni, jak będzie szedł do pracy, albo daj mu to do ręki, powiedz, żeby przeczytał w pracy, a potem może wrócicie do tego. Porozmawiajcie, żeby nie czekać. Słuchajcie, życie jest jak płomyk świecy. Można podejść, zdmuchnąć i nie ma życia. Nie ma co czekać. Trzeba sobie mówić, trzeba sobie wybaczyć. Ale też nie robimy tego z automatu. Zawsze można powiedzieć, np. “wybaczam mojemu ojcu”, ale czasami lepiej jest coś przepracować. Przepracowanie rodzi jakieś zrozumienie. A ze zrozumienia rodzi się przebaczenie.
dalsza część wywiadu pod zdjęciem

Ks. Arkadiusz Paśnik: Najczęściej młodzi mówią o sobie, że czują się „zbędni”
Co można zrobić, by odzyskać nadzieję? Jak znaleźć w sobie siłę, gdy wydaje się, że wszystko stracone?
Co nam daje nadzieję? Czujemy to. A co nam ją odbiera? Z pustego i Salomon nie naleje, więc niech każdy z nas sobie uświadomi to albo przepracuje, co niesie nadzieję, a co ją odbiera. I żeby jednak minimalizować to, co nam odbiera nadzieję, żeby nie robić czegoś, co nas popycha w taką destrukcję. Żeby cokolwiek zrobić dobrego, poprawić jakieś relacje, musimy być silni, musimy mieć światło, motywację. Ja mówię o sobie – ja wychodzę z takiej destrukcji, przerażającej, nie chcę już opowiadać o tym swoim dzieciństwie, ale mnie szpital postawił mnie na nogi. Dzieci chore na białaczkę, którym służyłem, którym zamykałem oczy, które karmiłem, które umierały mi na rękach. One pokazały mi, że ja mam wartość, że jestem komuś potrzebny i nawet jak wszyscy mówili, że ta praca jest niedobra, że dla młodego człowieka, miałem wtedy 18 lat, jest pracą, która może mnie zdeformować w jakiś sposób, że tak mocno się ocieram o cierpienie ludzkie. To jest straszny błąd. Trzeba słuchać serca, chociaż jest to wyświechtany slogan, ale trzeba słuchać tego, co w duszy gra. Każdemu coś w duszy gra. Często młodzi ludzie mówią: “ja, proszę księdza, jestem takim beztalenciem. Na niczym się nie znam, do niczego się nie nadaję, czego się nie dotknę, to niszczę”. Nie musimy robić rzeczy jakichś spektakularnych, żeby robić rzeczy bardzo dobre.
Jak pomóc osobie w kryzysie? Jakie słowa mogą jej pomóc?
Nie wiem, czy są takie słowa. Natomiast są słowa bez słów. Jest obecność, serdeczna obecność. Czujemy, że ktoś chce z nami być mimo wszystko, że nas kocha, że nas niesie.
Myślę, że powiedzieć można wszystko: kocham cię, nigdy cię nie opuszczę, będę zawsze z tobą, ale jeżeli za tym nie stoi prawda, to to nie działa. Można tego nie mówić, a można to pokazać swoim życiem. I ciągle to powtarzam, że żeby naprawdę komuś pomóc, i to jest jakby apel do rodziców, żeby naprawdę komuś pomóc, to trzeba poświęcić mu życie. Te wszystkie sprawy psychoterapeutyczne, motywacje dla odświeżania nadziei, sensu życia – to jest wszystko prawda, to jest wszystko ważne, ale jakby każdy z nas zamknął sobie oczy i pomyślał co jest w tym momencie moim szczęściem? Kto nim jest? Co rodzi nadzieję? Co to jest? I od razu na myśl przychodzi nam albo ktoś albo coś.
I właśnie trzeba się tego uchwycić i to cenić, i to bronić. Tę więź. Bo ją łatwo można w tym bezmiarze różnych obowiązków zgubić.
Książkę zatytułowałem „Zbędni”, bo przez wypowiedzi ludzi, którzy przychodzą do mnie przewija się słowo zbędni: “proszę księdza, czuję się zbędny, nikomu niepotrzebny, niechciany, niekochany. Rozesłałem może 200 CV po różnych firmach – nikt mi nie odpowiedział. Byłem w różnych miejscach, nikt mnie nie chce. Świat w ogóle by nie zauważył mojej nieobecności. Jestem zbędny”. Ja mówię: Pobądź z tą zbędnością. Zaproś ją na ten fotel, przed siebie. Posłuchajmy jej, bo to uczucie ma nam coś do powiedzenia. Bo może ono jest drogą do tego, żeby być niezbędnym. Takimi jesteśmy naprawdę, ale nie można komuś czegoś wmawiać, za kogoś wymyślać, za kogoś coś zrobić.
W książce “Zbędni” jest posłowie chłopca. W ostatniej chwili wpadłem na ten pomysł. Całą treścią książki jest historia jednego człowieka, którą on mi pozwolił opisać, oczywiście są pozmieniane fakty, ale jak już było wszystko napisane, to pomyślałem sobie, że może dobrze by było, żeby jednak ten chłopiec, jeżeli zechce, wypowiedział się. I on na końcu pisze pół strony epilogu, który pokazuje, że jednak warto wchodzić w głębokie relacje więzi z drugim człowiekiem.
Ks. Arkadiusz Paśnik – kapłan, pisarz, terapeuta, ale przede wszystkim człowiek o niezwykłym charyzmacie, który towarzyszy ludziom w ich bólach i głodach. Jego znakami rozpoznawczymi są trudne tematy i ogromna wrażliwość oraz przebłyskująca z kart każdej książki nadzieja. Autor takich bestsellerowych powieści, jak: Obietnica, Znamię, Dar, Lęk, Żałoba, Miłość, Życie, Człowiek, Judasz, Rut i Noemi, Józef, Abraham, Dom, Podwójni.

Zbędni
To, co szkodzi, uczy
ks. Arkadiusz Paśnik
Książka powstała z potrzeby pomocy rodzicom i wychowawcom, którzy próbują zrozumieć sposób funkcjonowania młodych, a także samym młodym, próbującym odnaleźć się w świecie.
• To książka dla tych, którzy czują, że coś ich uwiera – nawet jeśli nie potrafią nazwać tego słowami.
• Dla rodziców, którzy pragną zrozumieć i pomóc, zanim będzie za późno.
• Dla tych, którzy sami kiedyś byli „zbędni” i próbują się z tego wyrwać.
KUP KSIĄŻKĘ>>>