Umarłych pogrzebać…
Nie odarto ich z godności. Nigdy nie prosili o łaskę. Zachowali się jak trzeba. Wciąż czekają na należny im pochówek…
Z jamy w ziemi wieje chłodna wilgoć. Patrzę w ciemne oczodoły czaszki. Piach zamiast oczu. Dziwnie wyglądają korzonki oplatające kości, wkręcające się w zakamarki czyjejś głowy. Najpierw trzeba znaleźć. Potem wykopać. Potem opisać. Dopiero można pochować. Umarłych pochować… Po kilkudziesięciu latach…
Chłód w jamie jest… przyjemny. Do czasu, aż słońce stanie w zenicie. Lato. Wtedy dół zamienia się w piekarnik. Pot leje się z twarzy. Siedzę w tej dziurze. Długa i szeroka – idealnie dla leżącego człowieka, ze sporym zapasem. Głęboka. Gdy zwieszam głowę w rogu, przyglądam się czaszce – ciężko o oddech. Ale nie tylko z gorąca. Jestem na cmentarzu. Patrzę na szczątki człowieka, którego komuniści z Urzędu Bezpieczeństwa wrzucili do dołu i zasypali. Ale to nie był pogrzeb. Raczej ukrycie zbrodni i winy. Kiedy? Pod koniec lat 40-tych, 50-tych..?
***
Przeczytaj również
Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba… – napisała w grypsie Danuta Siedzikówna „Inka”. Sanitariuszka 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej trafiła do gdańskiego więzienia 20 lipca 1946 roku. 13 dni wystarczyło komunistom na śledztwo i sąd. Wyrok – kara śmierci. 10 żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego stanęło w odległości trzech metrów od Inki i Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”. Niech żyje Polska – krzyknęła młoda dziewczyna, zanim dosięgły ją kule. Inka i Zagończyk wciąż żyli! 10 strzelców, 3 metry… Podporucznik Franciszek Sawicki, dowódca plutonu egzekucyjnego, podszedł do żyjących więźniów. Była 6.15. Strzały w głowę dobiły Inkę i Zagończyka.
UB utajnił miejsce w którym pochowano Inkę.
***
Archeolog miotełką delikatnie zmiata piach z kości. Wyłania się coraz więcej szczegółów. Przypominam sobie naukę biologii. Miednica, żebra, kręgosłup… Wzrok leci niżej. Kości udowe… Wzrok leci wyżej. Szczęka… Coś przykuwa moją uwagę. Coś nie pasuje. Ale jeszcze nie wiem co. Jestem w szoku… Kolor! Ten kolor! Niemożliwe przecież, żeby po tylu latach… Różowy i białe zęby… W głowie kłębią się szalone myśli.
– To fragment protezy – wyjaśnia mi młody archeolog. Właśnie to bardzo boleśnie uzmysławia, że w dole leżą szczątki człowieka, być może zamordowanego przez UB w mokotowskim więzieniu.
***
Generał Emil Fieldorf „Nil” został aresztowany przez UB 10 listopada 1950 roku w Łodzi. Przewieziono go do Warszawy. Najpierw do aresztu śledczego MBP przy ul. Koszykowej. Później trafił do „czarnej dziury”, więzienia mokotowskiego przy Rakowieckiej. Tortury. „Nil” jest twardy. Odmawia współpracy z UB. Sfingowany proces. Kara śmierci. Wyrok ma zostać wykonany przez powieszenie. Szubienica. Jest 24 lutego 1953 o godz. 15.00 w więzieniu Warszawa-Mokotów przy ul. Rakowieckiej. Generał „Nil” stoi wyprostowany. Funkcjonariusze UB nie odarli go z godności. Patrzy w oczy prokuratora. Ostatnie życzenie? Proszę powiadomić rodzinę – powiedział Fieldorf. To wszystko. Lina się naprężyła…
Ubecy ukryli ciało „Nila”. Prawdopodobnie spoczywa na Powązkach. Pod grobami z lat 80-tych. Tak komuniści ukrywali swoje zbrodnie. Generał Emil Fieldorf „Nil” jeszcze czeka…
***
Biały namiot ustawiony przy wejściu na cmentarz skrywa mroczne tajemnice. Choć właśnie w tym miejscu tajemnice te powoli wychodzą na świat. Biały stół ustawiony w centralnym miejscu. Na stole żółto brudny szkielet człowieka. Młode dziewczyny pracują w skupieniu. Kompletują szczątki i z pietyzmem układają na stole. Kostka do kostki… Pieczołowicie opisują wszystko. Jakaś kość złamana, brakujące uzębienie, przestrzelona szczęka. Każdy szczegół jest ważny. Pozwala przynajmniej częściowo na opis tego, jak mógł zginąć, czy był torturowany. Najgorsze, że mogli człowieka zamęczyć na śmierć, a teraz nie ma nawet śladu, bo tkanki miękkie uległy całkowitemu rozkładowi. Jeśli nie był rozstrzelany, jeśli nie ma uszkodzonych kości… Szukają. Sitko w dłoniach ubranej w biały kombinezon dziewczyny rytmicznie porusza się w prawo, w lewo, do przodu i do tyłu. Przesiany piasek opada do miski. Na sitku grzechoczą kamyczki. To znaczy – ja widzę same kamyczki. Szkielet dorosłego człowieka składa się z 206 kości. Znaleźć te duże – nie ma problemu. Ale małe? Wprawne oczy młodej wolontariuszki wypatrują w sitku drobne kostki. Po oczyszczeniu z ziemi i pyłu trafią na stół – to kości dłoni.
***
Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka” – słynny dowódca 5 Wileńskiej Brygady AK został aresztowany przez UB 30 czerwaca 1948 roku. Trafił do warszawskiego więzienia na Mokotowie. To „czarna dziura” tamtych czasów. Tu znikali Żołnierze Wyklęci. „Łupaszka” też tego doświadczył. Sąd i wyrok. Szendzielarz nie zaprzeczał swojemu udziałowi w podziemiu antykomunistycznym. I nie poprosił o łaskę. „Łupaszka” został skazany na 18-krotną karę śmierci…Ciało zostało pochowane w tajemnicy, w nieznanym miejscu.
***
Blaszany kontener zamknięty przed oczami osób przychodzących na warszawskie Powązki. W środku stos małych drewnianych trumienek. Większość pustych złożona pod ścianą. Trzy trumienki zamknięte. Czekają na zaplombowanie. Ktoś podnosi niewielkie wieka. W środku kości. Nie są wrzucone jak do worka. Ułożone z rozmysłem. Z szacunkiem. Ten szacunek przebija się w każdym momencie pracy prof. Krzysztofa Szwagrzyka, pełnomocnika Prezesa IPN ds. poszukiwań nieznanych miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego i całej ekipy pracowników i wolontariuszy. To bardzo charakterystyczne dla tych ludzi. Dzięki takim ludziom przywrócono człowieczeństwo m.in. Zygmuntowi Szendzielarzowi „Łupaszce”, Bolesławowi Kontrymowi „Żmudzinowi”, Hieronimowi Dekutowskiemu „Zaporze”, Jerzemu Miatkowskiemu „Zawadzie” (Powązki Wojskowe Warszawa), Danucie Siedzikównie „Ince” (Cmentarz Garnizonowy w Gdańsku).
Na małym stoliku leży wykopana dzisiaj czaszka. Bada i opisuje ją młoda kobieta, antropolog sądowy z Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Po cichutku, trochę niepewnie, podchodzi starsza kobieta. Szuka swojego krewnego, którego zamordowało UB. Od słowa do słowa… Antropolog tłumaczy jak można przekazać własny kod DNA do badań porównawczych. Starsza pani ma ulgę na twarzy.
Inni wciąż czekają…
PS. Bardzo dziękuję prof. Krzysztofowi Szwagrzykowi i wszystkim współpracownikom i wolontariuszom, którzy uparcie szukają… I pokazali mi to, co ukryte…
Polecamy książkę „Ptaki drapieżne. Historia Lucjana „Sępa” Wiśniewskiego, likwidatora z kontrwywiadu AK”
W niezwykle szczerej rozmowie „Sęp” opowiada o swoich wojennych przeżyciach i o tym, jak on i jego nastoletni koledzy z “patrolu Ptaków” – pseudonimy brali z atlasu ornitologicznego – zmieniali się z piskląt, bezbronnych chłopców, w drapieżne ptaki, bezwzględnych żołnierzy.
Niebezpieczne pościgi, uliczne strzelaniny, konspiracyjne „wsypy” i tragiczne pomyłki – akcje które opisuje Lucjan „Sęp” Wiśniewski wyglądają niczym sceny wyjęte z brutalnego filmu sensacyjnego, różnica polega na tym, że to działo się naprawdę.