Nasze projekty

Portret donosiciela

IPN to taka instytucja, gdzie co jakiś czas, ktoś wychodzi z czytelni, by nerwowo zapalić papierosa albo rzęsiście zakląć...

Reklama

Kiedy paru mądrych ludzi zaczyna wprowadzać w Kościele coś nowego – nowy styl duszpasterstwa, nowy język mówienia o Bogu – to od razu pojawiają się grupy chętne do korygowania, krytykowania tych zmian według własnych „słusznych” przekonań i działają z dużym zaangażowaniem, konsekwentnie do końca swojego pobytu na ziemi.

 

Tacy ochotnicy pojawiali się w historii i pojawiają nadal. Ile dobrych programów duszpasterskich tkwi w  rękach owych „kościelnych skrupulantów”, nie wiem. Ale wiem, jak z takimi osobnikami musieli męczyć się pierwsi akademiccy duszpasterze, z ks. Wojtyłą na czele.

Reklama

Miałam okazję prześledzić w archiwach IPN historię wdrażania programu duszpasterstwa akademickiego w Polsce po drugiej wojnie światowej, przede wszystkim w oparciu o licznie zgromadzone w aktach dominikańskich donosy. Wczytywałam się w nie z różnymi emocjami, poszukując informacji na temat ojca Joachima Badeniego (współtwórcy programu duszpasterstw akademickich). Program ten był spisywany przez wiele lat przez członków komisji powołanej wtedy przez kard. Stefana Wyszyńskiego. Uzupełniano go w oparciu o nowe doświadczenia, które zbierali charyzmatyczni zakonnicy, diecezjalni księża a także świeccy liderzy. Wszyscy wtedy poszukiwali sposobów docierania do ludzi młodych. Duszpasterze chodzili ze studentami na górskie wędrówki, palili ogniska na bieszczadzkich połoninach, organizowali spływy kajakowe i codziennie wychodzili poza stare mury Kościoła, który w tamtym czasie bardzo potrzebował ożywienia.

 

Kto nie zna zawartości teczek z donosami może myśleć, że był to czas, w którym Ci pierwsi duszpasterze byli wspierani przez cały Kościół. Tymczasem program wprowadzania zmian i większego angażowania świeckich w życie wspólnoty był pod stałą kontrolą władz, z którymi współpracowali „kościelni” donosiciele.

Reklama

Portret donosiciela

A donosy sprowadzały na pierwszych akademickich duszpasterzy nie tylko stałą inwigilację SB, ale też zakaz opuszczania kraju. Dla przykładu: ojciec Badeni przez wiele lat nie otrzymywał paszportu na wyjazd do chorej matki mieszkającej w Szwecji.

 

Reklama

Przeczytałam setki donosów z lat 60′, 70′ i 80-tych XX wieku i – poza tym, że wychodziłam nerwowo w czasie lektury, by rzęsiście zakląć – wypisywałam sobie słowa kluczowe, które nakreśliły mi portret donosiciela:

Tajność

Każdy donosiciel zabiegał o to, by nikt nie dowiedział się o jego działalności, a informacje, które przekazywał docierały wyłącznie do osób decyzyjnych, które mogłyby wpłynąć na zmianę danej sytuacji.

 

Skrupulatność

Praktycznie wśród donosicieli żaden nie deklarował tolerancji dla nowych inicjatyw w Kościele,  nawet, jeżeli była to msza akademicka czy rekolekcje. Te wydarzenia szczególnie przeszkadzały „przywiązanym” do tradycji zakonnikom czy osobom świeckim. Domagali się więc w donosach, by władza ludowa zrobiła porządek z tymi akademikami – czyli studentami. Każdy szmer na dominikańskich czy kurialnych krużgankach, był dla nich jak najcięższy grzech, który łamał świętą ciszę i burzył spokój pragnących pobożnie praktykować nabożeństwa. Nawet wosk na posadzce po rekolekcjach studenckich urastał w oczach donosicieli do rangi ogromnego nieszczęścia.

Powinność

„Powinno się zrobić… zakazać…” sugerował każdy donosiciel urzędnikowi, bądź funkcjonariuszowi. I ten zwrot powtarza się we wszystkich teczkach osób świeckich oraz duchownych.

 

Powaga (moje ulubione słowo), której często towarzyszyła też obawa.

Donosiciel w czasach PRL-u nie znosił studenckich dowcipów a wycieczki górskie, w których brali udział duszpasterze budziły obawę. Pierwsze koncerty chrześcijańskie?… – o zgrozo! Były zagrożeniem dla poważnego wizerunku Kościoła katolickiego!

Przez kilka lat krakowscy donosiciele skarżyli się też na brak powagi u duszpasterzy dominikańskich (o. Pawłowskiego i o. Badeniego), którzy pozwalali hipisom organizować tak zwane msze bitowe.

Oburzenie

Ostatnie na mojej kartce, ale daje mocny impuls donosicielowi do wygłaszania „najsłuszniejszych” przekonań na temat bliźnich oraz ich nowych projektów…

 

IPN to taka instytucja, gdzie co jakiś czas, ktoś wychodzi z czytelni, by nerwowo zapalić papierosa albo rzęsiście zakląć… Nie jest więc prosto dojść tam do dobrych wniosków. Jednak po wielu tygodniach lektury zdobyta wiedza i doświadczenie w badaniu dokumentów historycznych, pomagają nagle inaczej spojrzeć na to, co dzieje się w Kościele dzisiaj. A w tym nowym spojrzeniu jest i wiara, i strach.

 

Strach, bo pewni ludzi ciągle są wśród nas, wychowują nowe pokolenie, a kluczowe słowa są w stałym obiegu.

 

Wiara, bo liczba młodych ludzi zaangażowanych dzisiaj w duszpasterstwa w Kościele, jest większa niż liczba tych, którzy chcieli duszpasterstwa pogrążyć ze względu na swoje „słuszne” przekonania.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę