Czy w kulturze terapeutycznej każdy powinien chodzić na terapię?
"Depresja to poważny problem społeczny i nierzadko śmiertelna choroba, ale moda na depresję również może przynosić opłakane skutki, na przykład odciągać uwagę od chorych, którzy cierpią w ciszy" - pisze Konstanty Pilawa na łamach "Klubu Jagiellońskiego".
Tekst autorstwa Konstantego Pilawy pochodzi z portalu „Klub Jagielloński”. Autor po lekturze raportu o zdrowiu psychicznym młodych Polaków zastanawia się, czy żyjemy w kulturze terapeutycznej.
Brak poczucia własnej wartości, depresja i próby samobójcze są prawdziwą plagą wśród młodych Polaków. Niepokojącą skalę kryzysu zdrowia psychicznego pokazują kolejne badania społeczne. Równocześnie żyjemy w kulturze terapeutycznej, która zachęca do wyolbrzymiania dolegliwości psychicznych, a także traktowania emocji i osobistych doświadczeń jak prawdy objawionej. To dla niektórych nastolatków i młodych dorosłych najłatwiejsze sposoby, aby zamanifestować swoją wyjątkowość i wyróżnić się z tłumu rówieśników. W czasie gdy narcystyczni atencjusze przyciągają naszą uwagę, osoby naprawdę chore cierpią w ciszy.
Do napisania tego krótkiego felietonu sprowokowała mnie przygnębiająca lektura raportu Młode głowy. Otwarcie o zdrowiu psychicznym. Badanie społeczne przeprowadzone na imponującej próbie ponad 184 tysięcy uczniów podstawówek i szkół średnich miało zilustrować skalę kryzysu zdrowia psychicznego wśród młodych Polaków.
Najważniejsze dane przytaczane w dokumencie są szokujące. Autorzy opracowania szacują, że co trzeciego ucznia wypełniającego ankietę można podejrzewać o depresję (29,3%). Co dziesiąty badany deklaruje, że ma za sobą próbę samobójczą (8,8%), co piąty stwierdza, że nie chce mu się żyć (20,1%), zaś niemal połowa młodych biorących udział w badaniu to osoby o skrajnie niskiej samoocenie (46%).
Nastrój dnia czy też nawet chwili mógł zmienić bardzo wiele z tych wypowiedzi. Były to badania w pełni ilościowe, uczniowie wybierali spośród z góry wymyślonych odpowiedzi, więc de facto można je w bardzo dowolny sposób interpretować.
Przeczytaj również
Liczby robią wrażenie, ale interpretacja zgromadzonych danych, jak i samo badanie budzą spore wątpliwości. Wiele pytań zadawanych w ankiecie można różnie interpretować. Pytano na przykład uczniów, czy myślą i rozmawiają o samobójstwie. Gdyby zadano mi dziś takie pytanie, to musiałbym odpowiedzieć, że i owszem, myślę i rozmawiam o samobójstwie, bo mignął mi na Netflixie trailer 13 powodów i zadałem żonie pytanie, czy warto to oglądać.
Nie przeceniłbym też wartości odpowiedzi na pytania takie jak: „Czy czujesz się zniechęcony?”, „Czy chce ci się żyć?”, skoro uczniowie wypełniali te ankiety na lekcji informatyki w szkole. Też pewnie zaznaczyłbym alarmistycznie brzmiące odpowiedzi, co nie znaczy, że wyrażałbym w ten sposób zamiar popełnienia samobójstwa, ale przykładowo niechęć do wypełniania wielostronicowej i nudnej ankiety w czasie lekcji, na której zwykle dobrze się bawię.
Nastrój dnia czy też nawet chwili mógł zmienić bardzo wiele z tych wypowiedzi. Były to badania w pełni ilościowe, uczniowie wybierali spośród z góry wymyślonych odpowiedzi, więc de facto można je w bardzo dowolny sposób interpretować. Czytamy przecież subiektywne deklaracje uczniów, a nie pogłębione diagnozy psychologa.
Zupełnym hitem tych ankiet są niektóre wypowiedzi nauczycieli i rodziców skierowane do uczniów, które zostały uznane przez nich za krzywdzące i dyskryminujące. Obok ewidentnie obrzydliwych i z perspektywy wychowawczej po prostu złych znalazły się tam takie zdania, jak: „Jesteś leniwa, nic nie robisz. Nauka to twój obowiązek” lub „Po prostu nic nie umiesz i tylko i wyłącznie użalasz się nad sobą”, a także „Możesz tyle nie gadać? To irytujące”.
13-latek, który słyszy coś takiego od rodzica, może i uznaje to za krzywdzące. Rozsądek podpowiada jednak, że są to raczej przykłady zwykłej, rodzicielskiej reprymendy. Jeśli coś nie jest przyjemne dla dziecka, to jeszcze nie znaczy, że jest dla niego złe. Ciszę się, że autorzy ankiety nie pytali o sprawiedliwość kar na komputer, bo mogło być jeszcze gorzej.
Być może podkręcane dane mają walor edukacyjny. Musimy bić na alarm, skoro wszystkie badania trąbią o kryzysie psychicznym wśród nastolatków i młodych dorosłych. Nie wątpię, że ten kryzys istnieje, nie chcę też podważać całości tych wyników.
Szczególnie zaniepokoiły mnie deklaracje dotyczące prób samobójczych, tym bardziej że temat ten jest dość dobrze rozpoznany i wychodzi podobnie w innych badaniach. Trudno jednak oszacować realną skalę kryzysu zdrowia psychicznego dzieci i nastolatków na podstawie takich raportów jak Młode głowy….
Nie pomożemy młodym osobom, gdy uwierzymy w każdą diagnozę, którą sami sobie postawią.
Dość jednak o badaniu, bo to tylko pretekst. Młode osoby w okresie dojrzewania są w stanie zrobić wiele, aby zwrócić na siebie uwagę i pokazać, jak bardzo są wyjątkowe. Czasem najłatwiejszym sposobem jest wyolbrzymienie często chwilowych emocji i nastrojów. To po prostu wołanie o opiekę i chęć skupienia na sobie uwagi dorosłych lub rówieśników.
Przyczyną takiego zachowania może być choroba, równie dobrze jednak może nią być młodzieńcza forma narcyzmu, jak przekonywał ostatnio w rozmowie ze mną dr Piotr Szczukiewicz, psycholog i psychoterapeuta z wieloletnią praktyką. Nie pomożemy młodym osobom, gdy uwierzymy w każdą diagnozę, którą sami sobie postawią.
To część szerszego zjawiska, które określane jest przez socjolog Evę Illouz mianem kultury terapeutycznej. Wejście do języka potocznego pojęć charakterystycznych dla psychoanalizy i idący za tym dyktat emocji, niechęć do autorytetów czy nadawanie pierwszorzędnego znaczenia prywatnym i intymnym historiom wpływają na wiele aspektów naszego życia.
Również na życie nastolatków i ich samoświadomość. Kultura daje im narzędzia, aby nie mówili, że „są dziś smutne”, ale że „przeżywają kryzys psychiczny” lub „mają depresję”.
Tak mocno chcemy się zdystansować od nieczułych na problemy psychiczne naszych dziadków i ojców, że powoli każda chandra czy dłużej utrzymujący się niepokój stają się dla nas powodem rozpoczęcia terapii lub deklarowania depresji, szczególnie w towarzystwie.
Debata na temat zdrowia psychicznego ma w Polsce charakter pokoleniowy. Wśród osób, którym bliżej do emerytury niż do liceum, dominuje mentalność oddana w słynnej paście: „było nas jedenaścioro, mieszkaliśmy w jeziorze…”. Ludzie wychowani w czasach transformacji ustrojowej (i wcześniej) mają tendencję do bagatelizowania problemów natury psychicznej. Patronką takiej postawy może być Magdalena Środa, która jakiś czas temu na łamach „Gazety Wyborczej” sprowadziła depresję do towarzyskiej maniery importowanej z Zachodu.
Zupełnie inaczej na tę sprawę patrzą millenialsi i ludzie należący do pokolenia Z. Każdy z nas zna osobę chodzącą na terapię, cierpiącą na depresję lub zmagającą się z innymi dolegliwościami natury psychicznej. Korzystanie z pomocy psychiatry czy psychologa nie jest już dawno powodem do wstydu. To jedna z pozytywnych zmian, jakie zaszły ostatnio w kulturze.
Jednak upadek każdego tabu kulturowego, nawet niesprawiedliwego i krzywdzącego, wyzwala chaos. Tak mocno chcemy się zdystansować od nieczułych na problemy psychiczne naszych dziadków i ojców, że powoli każda chandra czy dłużej utrzymujący się niepokój stają się dla nas powodem rozpoczęcia terapii lub deklarowania depresji, szczególnie w towarzystwie. Do statusowych manifestacji słyszanych w wielkich miastach typu „studiuję prawo” lub „trenuję crossfit” powoli dołącza „chodzę na terapię”. Tak, jak gdyby terapia była magiczną różdżką, która rozwiąże wszystkie problemy i dzięki której przestaniemy być zwykłymi „mugolami”.
Pamiętam, jak na lekcjach wychowawczych wielokrotnie tłukło się nam do głowy, żeby nie dzwonić bez powodu na numery alarmowe. W trakcie gdy dla żartu wybieramy 112, ktoś może stracić życie, bo nie będzie mógł dodzwonić się wtedy po karetkę. Sądzę, że uboczny skutek kultury terapeutycznej może być podobny.
Atencjusze oblegają gabinety psychoterapeutów, a do prawdziwie chorych nie potrafimy dotrzeć z powodu niewystarczającej liczby specjalistów i marnego systemu prewencji.
Nie chcę zniechęcać do wybrania się do specjalisty, jeśli ktoś czuje, że taka pomoc jest mu naprawdę potrzebna. Depresja to poważny problem społeczny i nierzadko śmiertelna choroba, ale moda na depresję również może przynosić opłakane skutki, na przykład odciągać uwagę od chorych, którzy cierpią w ciszy.
Tekst autorstwa Konstantego Pilawy pochodzi z portalu „Klub Jagielloński”