W gorącym temacie podpisywania przez lekarzy „Deklaracji Wiary” dr Wandy Półtawskiej (oraz składania petycji przeciwko tym, którzy ową „Deklarację wiary” przeczytali), mam do powiedzenia jedno: dwa razy nie rozumiem.
Poranne msze w warszawskiej Bazylice Świętego Krzyża mają klimat. Teraz już nie jestem pewien, czy to wydarzyło się naprawdę, czy może tylko w mojej głowie, przez którą w sennych majakach przesunął się katalog postaci z katolickiej wersji „Alicji po drugiej stronie lustra”.
Pan Redaktor należący do drużyny „niepokornych”, zaprezentował w tekście „niepokorne” podejście do prawdy. Czyli – na pięć akapitów minął się z nią dokładnie pięć razy.
Gdy patrzę na obu świętych papieży mam wrażenie, że całe ich życie było jedną wielką jazdą bez trzymanki.
W najbliższą niedzielę nie podglądajmy Jana Pawła II przez kamerę przemysłową, nie kąpmy się w swoich emocjach, wyciągnijmy rękę po Chleb, po który on też w tej chwili sięga.
Zawsze kiedy piszę tekst o Wielkiej Nocy kusi, by zacząć od biadolenia, że kiedyś ludzie przeżywali to, co się w tych dniach działo z Jezusem, a dziś przeżywają głównie to, co stanie się ze święconką, skoro ksiądz tak machnął kropidłem, że woda spadła na solniczkę, ale już nie na jajka.
Wolna wola jest jak ręcznik, którym możesz otrzeć twarz potrzebującemu, ale jeśli położysz go obok trującej substancji, nasiąknie nią i będzie narzędziem zbrodni.
Robiąc rachunek sumienia obok minusów, policz też plusy. Wszystko, co od Boga w tym czasie dostałeś. Nie po to, by się tym chwalić, ale żeby mieć realny obraz swojego życia: dostrzec, że czasem większym grzechem jest niewykorzystanie danej przez Boga szansy niż jakieś nasze autorskie drobne moralne potknięcia.
Gdyby o synonim słowa „ksiądz” zapytać kogoś, kto Kościół ma w nosie, odpowiedź (w najlepszym wypadku) brzmiałaby pewnie: „urzędnik” albo „funkcjonariusz”. Gdyby o to samo zapytać człowieka zaangażowanego w Kościół, odpowiedziałby pewnie: „pasterz”.
To, co dzieje się w RCA jeszcze raz pokazuje dobitnie, czym różni się misjonarz od pracownika, a Kościół od organizacji charytatywnej. Pracownik w sytuacji analogicznej do tej w jakiej znaleźli się polscy misjonarze, powinien się ewakuować. Misjonarz buduje ze swoimi podopiecznymi zupełnie inny rodzaj relacji, on jest tam nie dla nich a z nimi.
Oni przez szybkę popatrzą sobie na katolickiego dziwoląga, my zobaczymy brodacza z dziwną stułą. I będziemy sobie później opowiadać: no, patrzcie państwo, i takie cuda chodzą dzisiaj między chrześcijanami.
Miewam czasem wrażenie, że nasze polskie chrześcijaństwo odeszło od formowania nas na apostołów. My dziś robimy z siebie stróży. Gości, którzy zamiast zarażać świat pięknem Ewangelii, radością Dobrej Nowiny, najpierw muszą ten świat wysterylizować. A z tabernakulum zrobić izolatkę z kodami dostępu i masą ochronnych ubrań w poczekalni.