Nasze projekty

Poczekam za Ciebie w kolejce

„Dziewczyny weźcie sobie kartki na jedzenie” – to pierwsze słowa s. Małgorzaty Chmielewskiej, jednej z organizatorek Święta Ubogich w warszawskim Wilanowie. Tego dnia i w tym miejscu gotowość dzielenia to cecha nie tylko szefowej Wspólnoty „Chleb Życia”.

Nowoczesne budynki, ponad trzydziestostopniowy upał, wolontariusze, zakonnicy, świeccy. Biały namiot ze sceną na środku placu, na którym za chwilę zaśpiewa Muniek Staszczyk o kuszeniu Lucyfera, a Tomasz Budzyński głośno pomodli się słowami piosenki „Shema Izrael”.

Wywodząca się z Włoch wspólnota Saint`Egidio, bracia kamilianie, na co dzień zajmujący się chorymi i niepełnosprawnymi oraz Wspólnota Chleb Życia pod egidą s. Małgorzaty Chmielewskiej postanowili by na warszawski Wilanów wpuścić trochę innego „spojrzenia”. Dzielnica słynąca na co dzień z bogactwa, dzięki ludziom zaangażowanym w dzieła dla najbiedniejszych i potrzebujących, staje się miejscem, które dziś świętuje ubóstwo.

Ktoś może zastanawiać się co w ogóle tutaj świętować i po co, zamiast zwyczajnie pomóc np. bezdomnym, którzy wielkimi grupami przybyli na plac. Przecież można wysłać paczkę słodyczy, wysłać sms-a, wesprzeć finansowo jakieś misyjne czasopismo. Jednak organizatorom Święta Ubogich chodzi o coś zupełnie innego.

Reklama

poor_pe

Reklama

Zresztą gdyby nie oni, to na co dzień, osoby potrzebujące nie dostałyby ciepłej zupy, kanapek, nie miałyby się gdzie podziać. – Taka pomoc jest ważna ale najistotniejsze jest to, że oni zwyczajnie mogą poczuć się tutaj u siebie – mówi Basia z Saint’Egidio, która z mężem i córką, przywiozła małżeństwo uchodźców z Syrii na wspólne świętowanie. Dla nich otwartość stała się już normą.

Ubodzy i potrzebujący codziennie przeganiani z jednego miejsca w drugie, tego dnia swobodnie siedzą w kościelnych ławkach Świątyni Opatrzności Bożej. Po Mszy świętej rozmawiają z innymi przy kubku grochówki i gulaszu a o godzinie 15. przejdą przez Bramę Miłosierdzia błogosławieni Najświętszym Sakramentem jak królowie tego świata. Wydaje się nawet przez chwilę, że to tak naprawdę oni są gospodarzami tego wydarzenia, bo bez ich obecności, nie miałoby ono sensu.

Chodzi o budowanie relacji – dodaje Ania, która jako jedna z prawie czterdziestu wolontariuszy z opaską na ręku, nałożoną niczym u dziewczyny z Powstania Warszawskiego właśnie wstała od rozmowy z bezdomnym, z którym siedziała dłuższy czas.

Reklama

Zenek, z którym rozmawiam, po raz kolejny szuka pracy. Pochodzi z Beskidów. Mimo oświadczenia o niepełnosprawności, utracie żony „swojej Pani”, jak mówi, nie traci nadziei na znalezienie pracy na budowie. Jest w Warszawie już od ponad 20 lat.

Istotą każdego takiego spotkania nie jest idea, ale obecność i otwartość na kogoś, kto z pozoru jest „inny”. Ktoś kogoś przepuszcza w kolejce, oddaje swój różaniec, przedstawia się – i to jest obopólne. Te same osoby, które niejednokrotnie śpią na klatkach schodowych czy w parkach. Po bliższym poznaniu swoją szczodrobliwością zawstydzają niejednego „bogacza tego świata”. O potrzebie pochylenia się nad tym kto odstaje i przeszkadza, ale w głębi serca jest taki sam, jak mieszkańcy luksusowych budynków wokół placu wie też prowadzący imprezę Szymon Hołownia. „Bierzcie moje książki, wszystkie są do rozdania” krzyczy w rogu sceny i podpisuje tym, których nie byłoby stać na ich kupno normalnie w księgarni.

Po wydarzeniu Hołownia na swoim fanpage zacytował list papieża i abp. Konrada Krajewskiego, który trochę odwraca perspektywę mówiąc, kto tak naprawdę komu pomaga na takich spotkaniach. Mówi do bezdomnych: „Może jesteście dla świata naprawdę ostatnią deską ratunku, byśmy przytulając was czule, mogli uratować nasze ogarnięte doczesnym obłędem oczy, serca i dusze”. Widzi, że bez potrzebujących świat zatonąłby w swoim dobrobycie. Odwróciłby się od rzeczy najistotniejszych – czyli swojego brata.

person-woman-sitting-old

Proste gesty bezdomnych jak oddanie miejsca w kolejce, wspólne czekanie na autobus, prośba o pomoc sprawiają, że „bogaty” może otworzyć wiecznie trzymające coś dla siebie ręce. „Każdy z nas ma doświadczenie ludzkiej biedy”- mówi kard. Kazimierz Nycz podczas Mszy świętej. I każdy może być dla siebie wzajemnie „narzędziem”, nadzieją, by z tej biedy wyciągnąć drugiego.

Przy ołtarzu posługuje jeden z małych braci Jezusa, na co dzień żyjący w prostocie i oddaniu swego życia najbardziej potrzebującym. Są też małe siostry. Podczas sobotnich rozmów pochylają nad każdym spotkanym, biedakiem, potrzebującym – to jest odczuwalne. A tym, w całej autentyczności przypominają słowa: kto nie zrozumiał, że człowiek żebrzący pod świątynią jest więcej wart niż ona sama, nic nie zrozumiał.

Właśnie po to są takie święta. By uczyć prostych rzeczy świadczących o miłosierdziu Jezusa i Kościoła do braci, z którymi żyjemy na co dzień, nieważne jaki wymiar ta bieda nosi. Zawsze jest biedą, która może być przyjęta.


Karolina Kędzia

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Reklama

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę