Nasze projekty

Z kryzysu już wychodzimy

– Największy szok ekonomiczny, spowodowany zamknięciem gospodarki już minął. Teraz zaczynamy powoli z kryzysu wychodzić, choć ci, którzy stracili już pracę, powinni raczej nastawić się na przebranżowienie – mówi Jakub Sawulski, kierownik zespołu makroekonomii Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Reklama

Odkąd zaczęła się narodowa kwarantanna, wiele osób zaczęła trapić jedna myśl: jak duży będzie kryzys wywołany pandemią koronawirusa? Czy stracę pracę od razu, czy dopiero później? Czy stać mnie będzie na mieszkanie i jedzenie?

Po odpowiedzi na te pytania zwracamy się do Jakuba Sawulskiego, kierownika zespołu makroekonomii w Polskim Instytucie Ekonomicznym – publicznym think tanku, zajmującym się analizowaniem sytuacji gospodarczej.

Anna Druś: Jaki jest ten kryzys wywołany pandemią: czy już trwa, czy dopiero na dobre się zacznie?

Reklama

Jakub Sawulski: W zasadzie to już zaczynamy fazę wychodzenia z kryzysu, ponieważ w najcięższej fazie miał miejsce od marca do maja, w czasie narodowego lockdownu, kiedy wiele branż nie mogło funkcjonować i wytwarzało znacznie mniej. Tak zresztą rozumie się kryzys w ogóle: tym terminem określamy znaczący spadek tego, co zwykle wytwarzamy w gospodarce. Epidemia i związane z nią restrykcje czy ludzkie obawy konsumowania niektórych rzeczy spowodowały nagłe zatrzymanie gospodarcze. Ale dziś zaczynamy już z niego wychodzić. Jesteśmy w fazie, w której konsumenci częściowo wracają do normalnego konsumowania. Korzystanie z niektórych usług jest jeszcze ograniczone, np. mamy jeszcze sporą awersję do tego, żeby chodzić do kina czy teatru, albo na jakieś duże imprezy. Mimo to powoli wracamy do normalności.

We wszystkich dziedzinach gospodarki?

Na razie głównie w konsumpcji, ponieważ ciągle jest problem z dwoma innymi silnikami, na których funkcjonuje gospodarka, czyli z inwestycjami firm i handlem zagranicznym. Zawsze w czasach niepewnych, kryzysowych firmy niechętnie inwestują, bo nie wiedzą, co będzie za rok czy dwa, ani nawet za parę miesięcy. Nie podejmują dużych zobowiązań finansowych. To się przekłada na handel zagraniczny: ponieważ wytwarzamy mniej, mniej też sprzedajemy za granicę. To zresztą nie tylko problem Polski, ale całej Europy: z powodu pandemii cały handel międzynarodowy znacząco przysiadł. Ponieważ za granicą kupuje się teraz znacznie mniej naszych towarów i usług – w ogólnym rozrachunku też mniej wytwarzamy. Jesteśmy jednak w fazie, w której wszystkie te trzy silniki powoli zaczynają wracać do normalności. Najgłębsza faza kryzysu już za nami, chyba, że nadejdzie druga fala epidemii i powrót takiego lockdownu, jaki był wiosną. Ale takiego scenariusza wolę na razie nie rozważać.

Reklama
Dla gospodarki najważniejsze jest teraz to, żeby konsument się nie bał, żeby spokojnie konsumował, aby gospodarka dalej mogła zaspokajać jego potrzeby. Jedna z kluczowych rzeczy to ta, żebyśmy wrócili do wcześniejszego “optymizmu konsumenckiego” czyli do zwykłego funkcjonowania.

Wiele osób obawia się, że to, co przeżywamy teraz czy przeżywaliśmy wiosną, jest tylko początkiem długofalowego spowolnienia gospodarki. Czy tego typu kryzysy nie mają kilku etapów?

Kryzysy zawsze zmieniają strukturę gospodarki, zmieniają choćby to, gdzie pracujemy – zwolnieni z jednych miejsc zatrudniamy się w nowych. Na pewno tak będzie i tym razem. Zmiany, które nastąpią dla jednych będą dotkliwe, dla innych korzystne, i to zarówno dla ludzi jak i dla przedsiębiorstw. Jeśli jednak nie będzie konieczne ponowne zamknięcie, takie, jakie miało miejsce wiosną, to raczej przewiduje się, że stopniowo z kryzysu będziemy wychodzić.

To oczywiście będzie trwało długo, co najmniej pół roku, a może nawet rok czy dwa, ale stopniowo będziemy wracać do normalnego funkcjonowania, normalnego tempa rozwoju, powiększania produkcji, które do tej pory obserwowaliśmy. Właśnie taki scenariusz wskazują właściwie wszystkie prognozy standardowe, czyli nie takie kasandryczne. Mówią, że już w przyszłym roku czyli 2021 polska gospodarka i europejskie gospodarki wrócą do normalnego poziomu rozwoju.

Reklama

A co z osobami pracującymi w branżach podnoszących się po wiosennym lockdownie najwolniej? Powinni uzbroić się w cierpliwość i optymizm, czy raczej nastawić na głęboką zmianę, którą spowoduje obecna sytuacja?

Takie kryzysy zawsze mocno uderzają w pracowników i miejsca pracy, odbudowa trwa dłużej. Dla przeciętnego Kowalskiego kryzys oznacza, że jeśli w gospodarce firmy wytwarzają mniej, to do produkcji potrzebują mniej ludzi. Więc albo ich zwalniają, albo obcinają wynagrodzenia, albo nie dają podwyżek. Oczywiście w największym kłopocie są te osoby, które zostaną lub już zostały zwolnione. Jednak należy pamiętać, że zatrudnienie w gospodarce będzie się odbudowywało, ale będzie się odbudowywało bardzo powoli. Doświadczenie poprzednich kryzysów pokazuje, że odbudowa miejsc pracy trwa dłużej niż odbudowa produkcji czyli sytuacji gospodarczej jako takiej. Powiedziałem, że w 2021 roku gospodarka wróci już na w miarę normalne tory, więc liczba miejsc pracy w Polsce na normalne tory może wrócić dopiero w 2022 albo w 2023 roku. Uderzenie obecnego kryzysu było bardzo różne w różnych sektorach gospodarki, niektóre ucierpiały bardziej, a inne mniej. Istnieje takie ryzyko, że niektórzy pracodawcy zauważą, że mimo zwolnienia części pracowników udaje im się tym zespołem, jaki mają wrócić do poprzedniego poziomu produkcji. To oznacza, że mogą uznać, iż część pracowników zatrudniana przed kryzysem była po prostu zbędna, a da się tyle samo produkować obecnym zespołem, albo zwiększając liczbę godzin pracy, albo naciskając na większą efektywność.

Rozumiem więc, że jeśli taki przeciętny Kowalski już stracił pracę, to powinien raczej nastawić się na przebranżowienie?

W zasadzie tak, choć to zależy od tego, w jakim sektorze pracuje, bo różne sektory będą odbudowywały się w różnym tempie. Na pewno w czasie wychodzenia z kryzysu wszyscy pracownicy powinni wykazać się większą elastycznością, otwartością na pracę w innych miejscach czy branżach. Znów bowiem pojawia się tzw. rynek pracodawcy – w odróżnieniu od rynku pracownika, który dominował w ciągu ostatnich 3-4 lat, przynajmniej w dużych miastach. To oznacza, że tak jak przed lockdownem to pracownicy mogli przebierać w ofertach, tak teraz – raczej pracodawcy mogą przebierać w pracownikach. Aby teraz znaleźć pracę pracownicy będą musieli zgodzić się na większą elastyczność czyli składać CV już nie tylko w zgodzie ze swoim wykształceniem czy doświadczeniem zawodowym, ale myśleć w kierunku przebranżowienia się oraz podniesienia swoich kwalifikacji robiąc dodatkowe szkolenia – nawet online, ucząc się nowych języków. Innymi słowy: poprawić swoją atrakcyjność na rynku pracy, bo o nią będzie po prostu trudniej w najbliższych miesiącach czy nawet latach.

Jak zatem interpretować informacje, że właśnie teraz rynek pracy zalany jest nowymi ofertami? Czy to efekt odłożonego popytu z wiosny, gdy było zamknięcie, czy też prognoza optymistyczna, że z pracą nie będzie tak źle i nie ma żadnego kryzysu?

Kryzys jest, bezrobocie w Polsce rośnie i będzie rosło przez najbliższych kilka miesięcy. Natomiast rzeczywiście ofert pracy teraz jest więcej. Prawdopodobnie wynika to z tego, że część firm wręczyła wypowiedzenia swoim pracownikom z końcem marca albo w kwietniu, czyli w momencie gdy nie było jeszcze wiadomo, jak długo potrwa zamrożenie gospodarki.

Firmy nie chciały wypłacać wynagrodzeń w warunkach najgorszego kryzysu więc wolały zwolnić część załogi. Za to teraz, kiedy zorientowały się, że powoli wracamy do normalnego funkcjonowania – chcą z powrotem chcą odbudować zatrudnienie, które mieli. To jednak nie będzie pełna odbudowa i to przez co najmniej kilka, kilkanaście miesięcy. Wszystko wskazuje na to, że tych miejsc pracy nie będzie tyle samo, co przed kryzysem.

Podsumowując: można być raczej optymistą, mimo że wiele osób spodziewało się raczej wieloletnich przestojów?

Tak, byłbym optymistą, ponieważ to jest bardzo specyficzny kryzys, spowodowany czynnikami z zewnątrz gospodarki, nie tak, jak wcześniej się zdarzało – od środka. Tu mieliśmy tylko krótkoterminowy szok w postaci zamknięcia gospodarek na około dwa miesiące. Teraz stopniowo wszystko będzie się odbudowywać, a sytuacja poprawiać.

Kryzys nie jest dobrym momentem na oszczędzanie.

Czy w historii gospodarczej świata były już podobne sytuacje? I jeśli tak, to czego nas mogą nauczyć?

Z jednej strony możemy porównywać to do grypy hiszpanki, która miała miejsce w Europie lekko ponad 100 lat temu, jednak wówczas gospodarka na świecie funkcjonowała zupełnie inaczej, więc z tego powodu trudno postawić te wydarzenia obok siebie. Z kolei szok wywołany zamknięciem gospodarki można porównać do sytuacji wojennej, ale również tylko pod pewnymi względami. Z taką sytuacją nie mieliśmy do czynienia od bardzo wielu dziesięcioleci, dlatego obecny kryzys raczej trudno porównywać do któregokolwiek z wcześniejszych.. On jest bardzo, bardzo specyficzny.

Co zwykły Kowalski może zrobić aby przyspieszyć wychodzenie z tego obecnego kryzysu, albo przynajmniej go nie pogłębiać? Więcej kupować, wyjeżdżać na wakacje, chodzić na koncerty w skrócie czy większa konsumpcja wystarczy?

Dla gospodarki najważniejsze jest to, żeby przeciętny Kowalski – czyli konsument – nie bał się, żeby spokojnie konsumował, aby gospodarka dalej mogła zaspokajać jego potrzeby. Jedna z kluczowych rzeczy to ta, żebyśmy wrócili do wcześniejszego “optymizmu konsumenckiego” czyli do zwykłego funkcjonowania. Właśnie ten czynnik bardzo nam pomógł w poprzednim kryzysie lat 2008-9. “Zieloną wyspą” czyli krajem, gdzie gospodarka ciągle rosła, zamiast się zmniejszać, byliśmy dzięki optymizmowi. Po prostu Polacy nie przestraszyli się tamtego kryzysu i nadal “kupowali” tak jak wcześniej. To samo jest teraz pożądane z punktu widzenia gospodarki, choć oczywiście trudno przewidzieć, czy tak się stanie.

Czyli jeśli oszczędzać to umiarkowanie?

Kryzys w ogóle nie jest dobrym momentem na oszczędzanie. Z punktu widzenia całej gospodarki to jest raczej moment na to, żeby konsumować, bo to gospodarce pomoże się odbudować. Oszczędności lepiej budować wtedy, kiedy koniunktura jest dobra.

Rozmawiała Anna Druś


Jakub Sawulski – Kierownik zespołu makroekonomii w Polskim Instytucie Ekonomicznym. Doktor nauk ekonomicznych, wykładowca w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Wcześniej związany z Uniwersytetem Ekonomicznym w Poznaniu. Doświadczenie zawodowe zdobywał między innymi w Deloitte Polska, Instytucie Badań Strukturalnych oraz Kancelarii Sejmu. Specjalizuje się w finansach publicznych oraz polityce energetycznej i innowacyjnej państwa. Autor publikacji naukowych z tych obszarów oraz licznych artykułów popularnonaukowych o polskiej i światowej gospodarce

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę