Nasze projekty

Transmisja nie zastąpi spotkania

„Jeśli ktoś traktuje bycie w kościele jako okazję do spotkania z Bogiem, buduje z Nim relację, to nawet nie będzie zadawał pytań, po co przychodzić.” Z Janem Buczyńskim, katechetą, organistą i publicystą miesięcznika Adeste, rozmawiała Agnieszka Huf.

Reklama

Agnieszka Huf: Jako organista znasz funkcjonowanie kościoła „od środka”. Jaka jest parafia, w której pracujesz?

Jan Buczyński: Jestem organistą w parafii św. Kazimierza w Pruszkowie. To duża, śródmiejska parafia – ma około 20 tys. mieszkańców. W niedziele odprawianych jest siedem mszy, a kościół, choć bardzo duży, jest często pełen ludzi, więc frekwencja jest spora. Oprócz tego standardowe nabożeństwa, godzina uwielbieniowa z młodzieżowym zespołem… parafia żyje.

Tak było do marca tego roku… Co zmieniło się, kiedy wybuchła epidemia?

Reklama

Pierwsze ograniczenia mówiły o 50 osobach na mszy. Nasz kościół jest na tyle duży, że tych 50 osób praktycznie nie widać, gubią się w przestrzeni. Szybko udało się zorganizować działanie parafii, pojawili się wolontariusze, młodzież i Rycerze Jana Pawła II, którzy liczyli wchodzących ludzi a przy okazji dezynfekowali im ręce.

Ale z tych 50 osób szybko zrobiło się tylko 5…

Tak, i to już było dla wszystkich mocne tąpnięcie, bo nagle do kościoła mogły wejść tylko osoby związane z zamówioną intencją.

Reklama

Jaki był twój stosunek do tych ograniczeń?

Starałem się cały czas zachować równowagę między posłuszeństwem a moim własnym myśleniem na ten temat. I teraz, z perspektywy czasu, wystawiłbym osobom decydującym mocną czwórkę. Bo myślę, że to poważne ograniczenie nauczyło nas pewnej dyscypliny. Gdyby te reguły nie były takie surowe, to możliwe, że byłyby mniej przestrzegane. Ale brakowało mi trochę tego, żeby ze strony Kościoła wychodziła większa inspiracja dla rządzących, kiedy ograniczenia były stopniowo zdejmowane w sklepach czy innych przestrzeniach życia publicznego. Zastanawiałem się od początku, dlaczego nie można wprowadzić zasady zależności liczby uczestników nabożeństw od metrażu, bo w potężnym kościele te 50 czy nawet 80 osób nie stanowi dla siebie zagrożenia. Na szczęście potem ten przelicznik osób na metr wprowadzono, ale najpiękniejszy czas w roku – Triduum – musiał się odbyć przy pustym kościele.

Ty, jako organista, nie doświadczyłeś tego przymusowego „postu” od liturgii, bo na Eucharystii mogłeś być codziennie. Jak się czułeś, grając w pustym kościele?

Reklama

Bardzo dziwnie się czułem. Rolą organisty nie jest dawanie koncertu solowego, ale prowadzenie śpiewu wspólnoty. A tu głuchy dźwięk odbijał się od pustych ścian… Była Wielkanoc, mamy duże organy, chciałoby się je maksymalnie wykorzystać, poprowadzić radosny śpiew, a tu nie było z kim. Jedna msza nie różniła się właściwie od drugiej. Bo moje doświadczenie jest takie, że każda niedzielna Eucharystia ma swoją specyfikę – na jednej jest więcej dzieci, na innej są starsi, ludzie śpiewają raz chętniej, raz mniej zdecydowanie. A teraz wszystko było takie „wypłaszczone”, jednakowe. Miałem poczucie, że wystarczyłoby raz zagrać, a potem już tylko puszczać te nagrania i nikt nie zauważyłby różnicy…

A jak ograniczenia przyjmowali księża w parafii?

To było dla nich wyzwanie, pojawiło się wiele nieznanych dotąd problemów – jak zorganizować odwiedziny chorych, kwestie spowiedzi. Trzeba było znaleźć sposób, żeby utrzymać kontakt z wiernymi, którzy często mieli też dużo wątpliwości i niezrozumienia względem podejmowanych decyzji. Ludzie pytali, dlaczego nie mogą wejść do kościoła, a przecież dla księży czy innych pracowników parafii nie jest łatwe zamykać komuś drzwi przed nosem. Poza tym pojawiła się troska o utrzymanie parafii, kiedy nie było zbieranej składki.

Wasza parafia przykłada dużą wagę do jakości transmisji internetowej. Czy zamknięcie kościołów coś zmieniło?

To prawda, mamy zainstalowane kilkanaście kamer, obsługiwanych przez profesjonalną firmę. Wcześniej transmitowaliśmy dwie msze niedzielne i wszystkie ważniejsze uroczystości. Natomiast od początku pandemii proboszcz zdecydował o transmitowaniu wszystkiego, co dzieje się w kościele – wszystkich mszy i nabożeństw. To na pewno ogromna pomoc, widziałem to szczególnie w czasie mszy pogrzebowych – w kościele mogło być 5 osób, ale rodzina mogła się łączyć przez YouTube i też przeżywać ceremonię.

Dla mnie było bardzo miłe, kiedy znajomi dawali mi sygnał, że oglądają mszę, na której gram, że w jakiś sposób towarzyszymy sobie wzajemnie. W pustym kościele dawało to krzepiące przekonanie, że Kościół jako wspólnota ciągle żyje.

Jaki jest twój stosunek do transmisji z liturgii?

Uważam, że są wielką pomocą, ale boję się, że ludzie zaczęli je traktować jako rodzaj uczestnictwa. A to jednak jest coś innego. Zresztą czasem nawet w wypowiedziach kapłanów czy biskupów zabrakło precyzji języka, mówili o uczestnictwie za pomocą multimediów – ja bym tego tak nie nazwał. Transmitowana msza może być pomocą w dobrym przeżywaniu niedzieli, kiedy nie ma możliwości fizycznej obecności w kościele. Ale oglądanie nie zastąpi sakramentu, ono ma pomóc w spotkaniu z Bogiem. To ogromne pole dla duszpasterstwa, żeby ludziom precyzyjnie wyjaśniać te kwestie. Natomiast na pewno transmisja może dać poczucie budowania wspólnoty – dla mnie było bardzo miłe, kiedy znajomi dawali mi sygnał, że oglądają mszę, na której gram, że w jakiś sposób towarzyszymy sobie wzajemnie. W pustym kościele dawało to krzepiące przekonanie, że Kościół jako wspólnota ciągle żyje.

W końcu obostrzenia zaczęto luzować. Jak to u Was przebiegało?

W pierwszym etapie mogło być u nas 80 osób, w drugim 120. Część uczestniczyła stojąc na zewnątrz świątyni. Dużo ludzi przychodziło też w tygodniu, czasem sam byłem zaskoczony, że prawie wszystkie wyznaczone miejsca są zajęte. Frekwencja była duża i mam nadzieję, że od najbliższej niedzieli, kiedy nie będzie już ograniczeń, jeszcze wzrośnie. Choć oczywiście liczę na to, że parafianie podejdą do tego rozsądnie i jeśli ktoś uzna, że dla bezpieczeństwa swojego lub innych powinien zostać w domu, to tak zrobi.

Epidemia była tylko rodzajem katalizatora. Daleki jestem od pesymizmu, jaki prezentują niektórzy, mówiąc, że mamy przyzwyczaić się do obrazków 10 – 15 osób w kościele

Nie boisz się, że ludzie przyzwyczaili się do niedzielnej mszy przed telewizorem i już nie wrócą?

Wydaję mi się, że jeśli ktoś odzwyczaił się od życia sakramentalnego i wystarczyło kilka tygodni nieobecności w kościele, a on już nie będzie chciał do niego przyjść, to po prostu przyspieszyły pewne procesy, które i tak by nastąpiły. Epidemia była tylko rodzajem katalizatora. Daleki jestem od pesymizmu, jaki prezentują niektórzy, mówiąc, że mamy przyzwyczaić się do obrazków 10 – 15 osób w kościele, bo niedługo tak będzie na co dzień. Ja wierzę, że będzie dobrze. Dla ludzi zaangażowanych izolacja od kościoła i sakramentów mogła wzmóc tęsknotę i ich uświęcić. Dla innych niedzielna msza była rutyną i pewnie do tej rutyny wrócą.

A czym przekonałbyś swoich uczniów, gdyby zapytali, po co chodzić do kościoła skoro mszę można zobaczyć na ekranie?

Do uczniów próbowałbym trafić metaforami, mówiąc chłopakom, że inaczej ogląda się mecz na stadionie, a inaczej w telewizji, inna jest randka w kawiarni a inna na skype. Ale jeśli ktoś traktuje bycie w kościele jako okazję do spotkania z Bogiem, buduje z Nim relację, to nawet nie będzie zadawał pytań, po co przychodzić.

Czy według ciebie z tego czasu może wyniknąć jakieś dobro dla Kościoła? Czy to był czas stracony?

Myślę, że żaden czas nie jest stracony. Kościół w swojej historii przeżywał już wiele momentów, kiedy jego funkcjonowanie było utrudnione czy wręcz wisiało na włosku. Nie ma co porównywać tego, co teraz się wydarzyło z wojną, stanem wojennym czy innymi prześladowaniami. Jasne, to trudny czas, ale trzeba znać miarę i proporcje, kiedy o nim myślimy. I zawsze trzeba szukać dobra. Mam nadzieję, że w Kościele nie potraktujemy tych kilkunastu tygodni jako przerwy, po której wracamy do tego samego miejsca, w którym byliśmy wcześniej. Być może ten czas popchnie duszpasterzy do bardziej indywidualnej troski o wiernych? Bo przyzwyczailiśmy się do pewnego automatyzmu, szczególnie w dużych parafiach duszpasterstwo jest masowe, brakuje zauważenia pojedynczego człowieka. A teraz wielu księży pokazało swoją dostępność, chociażby udostępniło swój numer telefonu, dało sygnał, że są gotowi być z ludźmi. Ważne stało się dotarcie do konkretnego człowieka, a nie do tłumu. Jeśli taka mentalność pozostanie, to będzie można mówić o dobrym owocu epidemii.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę