Bob Marley to jamajski wokalista, wykonawca muzyki reggae. Zawdzięcza mu się popularyzację tego gatunku muzycznego, a także ruchu Rastafari i idei panafrykanizmu (ruch podkreślający odrębność duchową ludności afrykańskiej). Swoją spontanicznością, radością życia i spokojem ducha zarażał, dzięki czemu szybko zdobył rzeszę fanów.
Dredy, nieogarnięta broda, luźny ubiór, charakterystyczny wokal i ruchy, które wprawiły publiczność w ten słodki chill, o który reggae tak bardzo zabiega . To magia, którą potrafił wywołać Bob Marley w jedyny i niepowtarzalny sposób. Z tego właśnie słynął – z niezwykłej atmosfery, w którą potrafił wprowadzić dzięki swojej muzyce i swojemu sposobowi bycia. Nie ulega żadnym wątpliwościom, że Bob Marley to prawdziwa ikona reggae, a także muzyki jako takiej.
STACJA7 POLECA
Kilka lat temu, Marci Pospieszalski wyruszył w podróż na Jamajkę. To miejsce, które na każdym kroku przypomina, że tamtymi ścieżkami przeszło kilkadziesiąt lat temu kroczył Bob Marley. Było to w grudniu 2018 r., rozpoczynał się adwent, a Marcin Pospieszalski odwiedził kilka ważnych punktów na mapie Jamajki, w tym: pobliski kościół katolicki i studio, w którym niegdyś ikona reggae nagrywał swoje najpopularniejsze utwory. Przeczytajcie relację Marcina Pospieszalskiego!
Jamajka okiem Marcina Pospieszalskiego
Pierwszy raz w życiu początek Adwentu spędzam w 30 stopniowym upale! Przyleciałem na Jamajkę, żeby dokończyć płytę zespołu Jafia. Pracuję w słynnym „Tuff Gong Studio” w Kingston, gdzie Bob Marley nagrał wiele swoich najsłynniejszych utworów. Inżynierem dźwięku, z którym mam zaszczyt pracować jest legendarny Errol Brown, człowiek, który nagrał i zmiksował najważniejsze płyty Marleya!

W Pierwszą Niedzielę Adwentu wyszukałem najbliższy kościół katolicki i udałem się do niego. Przed liturgią trwała nauka śpiewu. Posługę muzyczną sprawował dziesięcioosobowy chór. Zespół akompaniujący to pianino, perkusja i kongi (bez basu – ale dolne frekwencje znakomicie uzupełniał dźwięk niższej kongi). Muzyka jest bardzo rytmiczna a śpiew uduchowiony i donośny! Włączają się wszyscy obecni w kościele. Wspaniała atmosfera wspólnoty i modlitwy. Przed mszą wszyscy przekazują sobie znak pokoju (muszę założyć ciemne okulary, żeby ukryć ślady wzruszenia, taka jest serdeczność otaczających mnie osób). Podczas mszy ta liturgiczna czynność zostanie powtórzona w „normalnym” dla siebie miejscu, przed „Agnus Dei”. Obecni w kościele patrzą się na mnie z zainteresowaniem i życzliwością. Jestem chyba jedynym Europejczykiem w kilkuset osobowej wspólnocie.
Przeczytaj również

Bardzo wzrusza mnie żarliwość muzyki i śpiewu. Oczywiście ten rodzaj muzyki na polskiej liturgiii adwentowej budziłby pewnie zdumienie. Muzyka trochę przypomina amerykański czarny gospel ale podskórnie wyczuwa się jamajski rytm i karaibską rytmiczną wrażliwość (świetnie i z oddaniem grająca kongistka). Co ciekawe, rozpoznaję jedną z pieśni, która jest śpiewana z organami w Polsce („Panie pragnienia ludzkich serc”)… Ale tu brzmi zupełnie inaczej. Ta muzyka wydaje się być bardziej stosowna do tego klimatu, temperamentu i tradycji. Śpiew prowadzi Gawin wokalista o pięknym głosie, później okaże się, że jest profesjonalnym muzykiem, mającym własne dokonania muzyczne. Zresztą na Jamajce prawie wszyscy zdają się być muzykami! Dwunastoletni Dominik, z którym będę rozmawiał po mszy świętej mówi, że jest perkusistą i jego marzeniem jest posiadanie własnego zestawu perkusji (choć pewnie jego mamy nie będzie na to stać). Niestety – tutaj instrumenty poprzez cła i podatki są droższe niż w Europie. Mam nadzieję, że Dominik będzie kontynuował swoją pasję i kiedyś stanie się znanym i profesjonalnym muzykiem. Tutaj muzyka zdaje się być jedną z niewielu form awansu społecznego dla młodych ludzi z ubogich rodzin.
Słucham czytań liturgicznych, lektorzy czytają pięknie i wyraźnie, tak, że nie mam specjalnego problemu ze zrozumieniem, choć potoczna jamajska mowa i charakterystyczny akcent sprawiają mi podczas codziennych rozmów sporo trudności.
Kazanie jak na naszą polską wrażliwość wydawałoby się trochę długie – tu jakby nikomu to nie przeszkadza. Wszyscy przyszli, żeby celebrować liturgię, zdają się nie zważać na czas (tak powinno być!) uważnie podążają ze słowami kapłana reagują uśmiechem i potakiwaniem i dyskretnymi komentarzami.
Kiedy celebrans w środku kazania zaintonuje fragment pieśni, błyskawicznie zostanie ona podchwycona przez i zespół, włączą się kongi i perkusja i wkrótce wszyscy znajdujący się w kościele … Chęć skupienia się na liturgii walczy u mnie z chęcią dyskretnego zarejestrowania kilku fragmentów muzyki… Okazuje się jednak że mój telefon jest zapchany zdjęciami i filmikami z poprzednich dni…
fot. archiwum prywatne fot. archiwum prywatne fot. archiwum prywatne
Na Jamajce naprawdę dla mnie wszystko jest nowe, trochę jak bajki i filmów podróżniczych, więc wszystko chciałem uwiecznić. Myślę sobie może i dobrze! Powinienem bardziej uczestniczyć w liturgii a nie dekoncentrować się używaniem smartfona. Komunia święta jest pod dwiema postaciami. Do komunii podchodzą prawie wszyscy uczestnicy mszy świętej! Po komunii, podczas ogłoszeń czytająca ogłoszenia pyta się: „Kto jest po raz pierwszy dzisiaj w naszej wspólnocie”? Okazało się, że byłem tej niedzieli jedynym nowym. Gdy wstałem, znów rozległa się się radosna pieśń i poszczególni członkowie wspólnoty i podchodzili do mnie witając mnie serdecznie, niektórzy witali mnie serdecznym uściskiem.

Odebrało mi na chwilę głos ze wzruszenia i znów w użyciu były ciemne okulary. Po czym nastąpiła modlitwy za poszczególnych uczestników liturgii, kto potrzebował modlitwy wychodził na środek i był błogosławiony przez kapłana i całą wspólnotę. I tak na przykład rodzina wybierająca się w daleką podróż została wyposażona w błogosławieństwo i modlitwę, małżeństwo obchodzące rocznicę ślubu także. Po skończonej Eucharystii zauważyłem, że liturgia trwała ponad dwie godziny a minęła jak mgnienie oka! Cały zespół muzyczny posługujący na liturgii stanął tymczasem w kole i wspólną żarliwą modlitwą dziękował za ten czas.
Gdy wyszedłem z kościoła wiele osób podchodziło do mnie z zainteresowaniem pytając się skąd jestem, czy jestem tu na stałe, czy będę w następną niedzielę w kościele. Zostałem zaproszony na gorącą czekoladę, którą byli częstowali wszyscy uczestnicy liturgii.
Pogratulowałem znakomicie grającemu pianiście i organiście (grał na przemian na organach kościelnych i pianinie, w zależności od liturgicznych potrzeb). Jego gra, poczucie harmonii i prowadzenie głosów (w jazzie mówi się na to voicing) zrobiły na mnie wrażenie! Okazało się, że tak naprawdę jest..basistą! Rozmawiałem także z prowadzącym śpiew wokalistą Gawinem i jego piękne śpiewającym ojcem, także członkiem posługującego chóru. Jeszcze chwila rozmowy z księdzem proboszczem i innymi z parafialnej wspólnoty.
Chciałbym tutaj dłużej pozostać ale już czas jechać do studia. Czeka na mnie miks ostatniego utworu z płyty. Poprzedniego dnia dograł do tego utworu partię wokalu jeden z synów Boba Marleya – Julian. To mocne przeżycie, bo Julian w swoim sposobie śpiewania i wyglądzie ma coś, co przypomina ojca…

Wylatuję już w środę do Polski i trochę mi żal, że w następną niedzielę nie będę już tutaj na Mszy świętej. Czas wrócić do pięknej polskiej liturgii adwentowej I choć polskie adwentowe tradycje są najwspanialsze na świecie, to obecność na liturgii niedzielnej tutaj była dla mnie czymś bardzo odświeżającym, poruszającym i nowym. Kiedyś tu jeszcze wrócę! Wszak zostałem nowym członkiem wspólnoty parafialnej kościoła św, Ryszarda w Kingston.
I jeszcze coś do posłuchania:
Fot. Marcin Pospieszalski