Nasze projekty
Reklama
fot. Ruch Światło Życie/Facebook

„Służę, więc jestem”. Fenomen ks. Franciszka Blachnickiego

Każdy, kto kiedykolwiek zetknął się z Ruchem Światło-Życie, zna również postać sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego i wie, że zasługuje on na miano świętego.

Ci, którzy znali go osobiście, mówią, że był człowiekiem skromnym, przystępnym, ojcowskim, a przy tym z poczuciem humoru. Rozmawiał z każdym, szukał ludzi, interesował się ich życiem i problemami. Zawsze był gotowy wesprzeć nie tylko duchowo, ale również materialnie.

Życie pełne „zbiegów okoliczności”

Kiedy jako dziecko, a później jako licealistka czy studentka jeździłam na oazy, o ks. Blachnickim słyszałam jako o przyjacielu, który jest gdzieś obok i czuwa. Był obecny w rozmowach, przesłaniach, modlitwach, żartach – choć już wtedy był po stronie wieczności i nikt z uczestników go osobiście nie spotkał. Pamiętał go za to jeden z rodziców. Mówił, że był dla nich jak ojciec, który idzie na wycieczkę w góry, wspina się, żartuje, śmieje się na pogodnym wieczorze, kupuje słodycze, ale w czasie Eucharystii czy sakramentu pokuty zmieniał się w stuprocentowego, skupionego na Chrystusie kapłana.

Ktoś inny wspominał, że ks. Franciszka cechował radykalizm ewangeliczny i odwaga. Nie ugiął się on np. przed nakazem rozwiązania w ciągu doby oazy w górach, którą rządowa kontrola uznała za nielegalną. Uczestnikom dano nagany, a właścicieli domów obarczono karą. Ksiądz zdecydował, że pokryje nałożone na górali kary, a turnus dokończy w zmienionych warunkach. Jego życie niemal od początku pełne było dziwnych „zbiegów okoliczności”, które dla człowieka wierzącego są Bożym planem.

Reklama

Pamiętał go za to jeden z rodziców. Mówił, że był dla nich jak ojciec, który idzie na wycieczkę w góry, wspina się, żartuje, śmieje się na pogodnym wieczorze, kupuje słodycze, ale w czasie Eucharystii czy sakramentu pokuty zmieniał się w stuprocentowego, skupionego na Chrystusie kapłana.

Nawrócenie w oczekiwaniu na… wyrok śmierci

Urodził się 24 marca 1921 r., w Rybniku, w wigilię uroczystości Zwiastowania. Może dlatego Maryja była tak mocno obecna jego życiu. Był siódmym dzieckiem pielęgniarza Józefa Blachnickiego i Marii z domu Miller. Szacunek do ciężkiej pracy, duch walki o polskość Śląska w czasach plebiscytu i powstań, dobra atmosfera rodzinna, działalność w przedwojennym harcerstwie z pewnością wpłynęły na jego późniejszą postawę. W dzieciństwie, jak wspominał, doświadczył szczególnej opieki Opatrzności Bożej. Jako kilkutygodniowe niemowlę podczas walk powstańczych pozostał sam w domu, z którego ewakuowano jego rodzinę. Przypadkowo jeden z powstańców zawrócił i rozejrzał się po domu. Znalazł niemowlę i odszukał jego rodzinę. Parę lat później kilkuletni Franek w czasie zabawy wpadł do studni. Na szczęście skończyło się bez poważnych obrażeń.

Do szkoły podstawowej uczęszczał w Orzeszu, a potem w Tarnowskich Górach, dokąd przeprowadziła się jego rodzina. Po ukończeniu siedmiu klas kontynuował naukę w Państwowym Gimnazjum Męskim im. Jana Opolskiego. Tam w 1938 r. zdał egzamin maturalny i – jak mówił – uwolnił się od nauki, za którą, choć był zdolnym uczniem, nie przepadał. We wrześniu tegoż roku rozpoczął służbę wojskową na Dywizyjnym Kursie Podchorążych Rezerwy w Katowicach.

Reklama

Kiedy wybuchła II wojna światowa, brał udział w kampanii wrześniowej, po czym dostał się do niewoli niemieckiej. Był jednym z pierwszych więźniów Auschwitz. Po kilku miesiącach pobytu w obozie został skazany na karę śmierci przez ścięcie gilotyną. Po kilkudziesięciu latach wspominał, że w oczekiwaniu na wykonanie wyroku doznał głębokiego i trwałego nawrócenia. Ostatecznie karę śmierci zamieniono na dziesięć lat więzienia, które miał odbyć po zakończeniu wojny. Do tego czasu miał pozostać więźniem obozów pracy. Na szczęście w 1945 r. został uwolniony przez wojska amerykańskie i powrócił na Śląsk.

Był jednym z pierwszych więźniów Auschwitz. Po kilku miesiącach pobytu w obozie został skazany na karę śmierci przez ścięcie gilotyną. Po kilkudziesięciu latach wspominał, że w oczekiwaniu na wykonanie wyroku doznał głębokiego i trwałego nawrócenia.

Wróg reżimu

Niemal natychmiast po uwolnieniu i spotkaniu z rodziną postanowił złożyć dokumenty do seminarium. W sierpniu tegoż roku został przyjęty do Seminarium Duchownego w Katowicach, gdzie przez pięć lat był gorliwym klerykiem. Święcenia przyjął w 1950 r. Pracował w kilku parafiach w miastach Górnego Śląska, gdzie organizował wyjazdy dla ministrantów, spotkania o charakterze modlitewno-religijnym dla młodzieży. Zwrócił tym uwagę komunistycznej bezpieki. Już wówczas uznano go za kapłana „wrogiego wobec reżimu”.

Reklama

Groźby SB nie wystraszyły młodego kapłana. W latach 50. zaczął organizować wakacyjne wyjazdy młodych zwane oazami. Był to program ewangelizacyjny zarówno dla młodych, jak i dojrzałych ludzi, którzy mieli działać w łonie Kościoła, wpierając jego wewnętrzną odnowę. Aby zapobiegać szerzeniu się alkoholizmu i swobody moralnej popieranej przez komunizm, ks. Blachnicki stworzył Krucjatę Trzeźwości (późniejsza Krucjata Wyzwolenia Człowieka), polegającą na powstrzymaniu się od spożywania napojów alkoholowych, nieczęstowania alkoholem oraz przeciwdziałaniu wszystkiemu, co prowadzi do zniewolenia człowieka, a także na modlitwie za osoby uzależnione.

Państwu komunistycznemu nie w smak były działania ks. Blachnickiego, więc wszystkie je surowo karało. W marcu 1961 r. kapłan został aresztowany pod zarzutem wydawania nielegalnych druków i „rozpowszechniania fałszywych wiadomości o rzekomym prześladowaniu Kościoła w Polsce”. Po odbyciu kary, w październiku 1961 r., rozpoczął studia, a potem pracę dydaktyczno-naukową na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Do 1972 r. opublikował ponad sto prac, m.in. na tematy katechetyczne i pastoralne.

Bez biznesplanu

Był kapłanem o niespożytej energii. Miał mnóstwo nowatorskich, jak na owe czasy, pomysłów. Patrząc na ich efekty, można dziś mówić o głębokiej intuicji, a nawet o wizjonerskim wyczuciu ks. Blachnickiego. Działając w trudnych warunkach komunistycznych rządów, wprowadzał w życie postanowienia Soboru Watykańskiego II. Aktywizował równocześnie kler i osoby świeckie, widząc w tych ostatnich wielką nadzieję dla Kościoła. Był człowiekiem czynu, który nie zaniedbywał, tak ważnej dla kapłana, sfery duchowej. To bowiem z ciągłej modlitwy czerpał siły do pracy. Inicjował dzieła, zawierzając je w pełni Bogu i Matce Bożej. Bez poważnych biznesplanów, kalkulacji, zamartwiania się na zapas – po prostu podejmował kolejne wyzwania. Był duchowym bratem o. Maksymiliana Kolbego. Zafascynowany postacią franciszkanina, ks. Blachnicki wierzył, że Bóg wspomoże budowę tego, co dobre. I tak się działo. Pojawiali się ludzie, którzy pomagali wtedy, kiedy było to potrzebne.

Był kapłanem o niespożytej energii. Miał mnóstwo nowatorskich, jak na owe czasy, pomysłów. Patrząc na ich efekty, można dziś mówić o głębokiej intuicji, a nawet o wizjonerskim wyczuciu ks. Blachnickiego.

Od 1963 r. rozpoczął systematyczne organizowanie oaz dla młodzieży, a następnie dla księży. Program wyjazdów wakacyjnych opierał się na tajemnicach różańcowych. Każdego dnia uczestnicy przeżywali inną tajemnicę z części radosnej, bolesnej czy chwalebnej. Zwykle najbardziej czekano na tajemnicę Narodzenia Pana Jezusa. Tego dnia co bardziej pomysłowi moderatorzy w ramach pogodnego wieczoru przywozili nawet choinkę i prezenty!

W 1967 r. ks. Blachnicki został mianowany krajowym duszpasterzem służby liturgicznej. W kolejnych latach pod jego kierunkiem wypracowano dziesięcioletni system formacyjny dla służby liturgicznej. W 1969 r., jako moderator krajowy, ks. Franciszek rozszerzył wakacyjną formację oazową i stworzył program do pracy w ciągu całego roku. Były to spotkania biblijno-formacyjne, modlitewne, a także specjalne kursy dla animatorów ruchu. Od 1976 r. ruch miał oficjalną nazwę: Ruch Światło-Życie. Osobne grupy formacyjne i typy rekolekcji oazowych prowadzone były dla dzieci, młodzieży, osób dorosłych, osób konsekrowanych i rodzin. Mimo wielu przeszkód stawianych przez władze stworzony przez duchownego ruch rozrastał się. W połowie lat 70. zaangażowanych w oazy było ok. 20 tys. młodych katolików.

Naprawdę uwierzyć

Ogłoszenie stanu wojennego w Polsce zastało ks. Franciszka w Rzymie. Nie mógł wrócić do Polski, gdyż był poszukiwany listem gończym, a śledztwo z tego okresu formalnie zakończono dopiero w 1992 r. W 1982 r. zamieszkał w polskim ośrodku Marianum w Carlsbergu, gdzie zorganizował Międzynarodowe Centrum Ewangelizacji Światło-Życie. Tam również kontynuował działalność społeczną, organizując w 1982 r. Chrześcijańską Służbę Wyzwolenia Narodów. Propagował tzw. teologię wyzwolenia, która miała inspirować do pokojowego wyzwolenia niektórych państw spod panowania reżimów komunistycznych.

Ksiądz Moderator, jak go do końca nazywano, zmarł nagle 27 lutego 1987 r. w Carlsbergu w Niemczech. Oficjalną przyczyną śmierci miał być zator. Niestety, wychodzą na jaw nowe fakty. Być może ten świętobliwy kapłan został zdradzony przez zaufanych współpracowników. Obecnie grób ks. Blachnickiego znajduje się Krościenku, gdzie bije serce ruchu oazowego.

Tak rzadko sięgamy do pism ks. Blachnickiego, tak rzadko czerpiemy z jego przemyśleń i… przemodleń. A jego wyważone słowa są wciąż aktualne. W obecnym czasie warto przypomnieć jego rozważania o niepokoju:

Nosimy w sobie różnego rodzaju niepokoje. Wynikają one stąd, że czujemy się w jakiś sposób zagrożeni, że mamy różne ambicje, które mają swoje źródło w nas, i których nie możemy zaspokoić. Jeżeli nawet je zaspokoimy, to nie przynosi to nam prawdziwego pokoju. W zetknięciu się z Chrystusem w Eucharystii musi się dokonać w nas to, co dokonało się w Symeonie, kiedy mógł powiedzieć: „Pozwól odejść słudze Twemu w pokoju”. Jeśli znaleźliśmy Chrystusa, jeśli naprawdę uwierzyliśmy w to, że Bóg przyszedł w Chrystusie po to, aby nas zbawić, to już nie możemy czuć się zagrożeni. Wtedy wszelkie lęki i niepokoje wynikające z poczucia zagrożenia muszą zniknąć. Jeżeli bowiem trwają one w nas nadal jako reakcja naszej natury na świadomość zagrożenia, to znaczy, że nie przyjęliśmy naprawdę Chrystusa jako naszego Zbawiciela, że jeszcze naprawdę nie uwierzyliśmy. Bo jeśli uwierzyliśmy naprawdę, to nie ma już dla nas żadnego zagrożenia: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?”.


Tekst pochodzi z miesięcznika dla kobiet List do Pani.

Pismo ukazuje się od lutego 1993 r., a jego wydawcą jest Polski Związek Kobiet Katolickich. Miesięcznik poświęcony szeroko pojętej formacji religijnej, adresowany jest do kobiet, które pragną ogarnąć refleksją swoje życie i zadania wynikające z kobiecego powołania. Punktem odniesienia dla twórców pisma jest Ewangelia i nauczanie Jana Pawła II, Jego teologiczna wizja kobiety i jej zadań w misterium Stworzenia i Zbawienia. Wpisany w nurt tak pojętego nowego feminizmu „List do Pani” ukazuje niezwykłą rolę kobiety w rodzinie, społeczeństwie, w nowej ewangelizacji; upomina się o powszechny szacunek dla macierzyństwa, ojcostwa, rodziny, dziecka, o politykę prorodzinną; stara się wykazać, jak błędne i szkodliwe są postawy i ideologie zaprzeczające w pełni ludzkiemu i duchowemu rozumieniu rodziny, kobiety i dziecka.

Informacje o prenumeracie dostępne są na stronie internetowej miesięcznika.

Reklama

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Zatrudnij nas - StacjaKreacja