Po prostu się rusz!
Pielgrzymka sprawia, że musisz się zastanowić czego potrzebujesz do życia. Możesz zabrać dodatki, gadżety i ornamenty, ale po paru kilometrach zbędny balast wrzucisz do rowu. Pielgrzymka ma w sobie coś z kobiety w stanie błogosławionym. Ciężar kroków jest prawdziwy w swoim cierpieniu, jednak przypomina o nadziei na nowe narodzenie.
Jest coś fascynującego w wyjściu z bezpiecznego domu. Decyzja na dobrowolny skok w trud drogi.
I choć pielgrzym nie jedzie plażować się nad jezioro, dusza doświadcza orzeźwiającej kąpieli.
Zamieszkanie w bezdomności ujawnia w jednym momencie cały lęk i sztuczność cywilizacji, którą budujemy pod pozorem szczytnych idei rozwoju świata. Ten świat istnieje i przetrwa także bez nas, a większość naszego trudu, to marność i pogoń za wiatrem. Ciągłe wmawianie sobie, że trzeba być na czasie, śledzić wiadomości, że bez tego i tamtego dziś nie da się już przetrwać.
Przeczytaj również
Pielgrzymka mówi jednak: „Da się. Masz znacznie więcej siły niż ci się wydaje”. Jest taki fragment Williama Jamesa, który słyszę w dwugłosie z wezwaniem do podjęcia drogi:
Poza najdalej wysuniętym bastionem zmęczenia i bólu odkryjemy pokłady mocy i ukojenia, o jakie siebie samych nie podejrzewaliśmy; źródła obfite i nienapoczęte, ponieważ nigdyśmy wcześniej się do nich nie przebili.
Tak jak nie zdobywa się gór helikopterem, tak pielgrzymka nie może być bezwysiłkowym przybyciem do sanktuarium.
Pielgrzymia zatem definicja wydaje się prosta jak matematyczny odcinek: połączony punkt wyjściowy A z docelowym świętym punktem B. Nie trudno to sobie wyobrazić. Najciekawsze jednak jest to, co pośrodku – rozciąga się tam linia człowieka, który nadaje sens każdemu z punktów pomiędzy A i B.
Tam też jest Jezus, który nie nazywa siebie odległym celem, ale właśnie Drogą. Najprostsza zatem intuicja nakazuje Go w tym naśladować.
Ale czy to zdrowe wyrzec się domu, wszystkiego co sprawia, że życie jest łatwiejsze, wygodniejsze, bezpieczniejsze? Dla chrześcijanina to najlepszy sprawdzian wiary, bo nam powinno być tutaj na świecie duszno i za ciasno. Zachodniej cywilizacji udało się stworzyć taki ekosystem, w którym nie ma już prawie zewnętrznych niebezpieczeństw, wojen czy epidemii dziesiątkujących populację. Można więc spokojnie zajmować się nie wiadomo czym. Rozkoszowaniem się dobrobytem, a może Bogiem. Świat powie: obojętne. A jednak Kościół wierny obietnicom będzie głosił z mocą apokaliptycznych trąb: NIE JESTEŚMY STĄD! Są w nas pragnienia i tajemnicze tęsknoty, których nic na tym świecie nie jest w stanie zaspokoić. Pielęgnowanie zatem bezdomności i myślenia pielgrzymiego jest naszym najgłębszym powołaniem. Tak uczył Jezus, nasza Droga i przypomina te słowa sam Duch Święty.
Tak więc Jezus nie przestaje wzywać: Chodź! Pójdź za mną! Po prostu się rusz! Statki w porcie gniją, więc jeśli chcesz odkryć prawdę o swoim istnieniu, to na pewno nie w luksusowych warunkach, trzeba coś zostawić.
A na trasie nie możesz mieć wszystkiego, nie możesz pociągnąć za sobą miasta i cywilizacji, udawać, że zacumowany płyniesz ciągnąc cały kontynent.
Pielgrzymka oznacza, że musisz się zastanowić czego potrzebujesz do życia. Możesz zabrać dodatki, gadżety i ornamenty, ale po paru kilometrach zbędny balast wrzucisz do rowu.
Pielgrzymka ma moc oczyszczającą i uwalniającą. I nie chodzi tu tylko o rzeczy materialne czy usługi internetowe.
Dobra pielgrzymka, to pielgrzymka męcząca.
Tak po prostu, powinna trwać na tyle długo, żeby człowiek doświadczył, że szkoda siły na coś innego niż stawianie kroków. Wbrew pozorom nawet modlitwa (lub to, co zwykliśmy nią nazywać) nie jest obowiązkowa. Jedynym obowiązkiem pielgrzyma jest krok, który będzie się stawał jego domem i modlitwą. Mało, ale dla pielgrzyma to całkowicie wystarczy.
Parę miesięcy temu wpadła mi w ręce książka Power of Less, uważana za biblię minimalizmu (nomen omen tytuł oznacza mniej więcej „Im mniej, tym więcej”). Biała okładka plus programowy brak obrazków. Pozycja, która jest światowym bestselerem, wydaje się węszyć w dobrym kierunku. Gdyby tylko dodać do niej głębszy sens niż samorozwój i życiowe zadowolenie! Jeśliby wpisać w nią Boży pomysł na wyrzekanie się niepotrzebności życia, to z powodzeniem mogłaby służyć jako praktyczny przewodnik na Wielki Post lub pątniczą drogę. Jest bowiem wspólny mianownik między pokutą i trudem drogi. Leo Babauta – autor wspomnianej książki – niestety nie nazwał tego polowania i eliminacji rzeczy niekoniecznych. Kościół natomiast powinien wiedzieć o co chodzi albo raczej: po co się chodzi i pokutuje. Jest to droga do najgłębszej wolności. Za nią chrześcijanie nigdy nie mogą przestać tęsknić, bo to wartość z najwyższej półki. Bóg tak pragnie jej dla nas, że nie tylko dał nam możliwość odejścia od Niego samego, ale nie oszczędził własnego Syna, żeby każdy mógł jej znowu zasmakować.
Po malejącym ruchu pieszych w kierunku Jasnej Góry naiwni wieszczą koniec ery pielgrzymek. Ci sami naiwni twierdzą, że Kościół da się wyciąć w pień lub eksmitować pierwszym promem na Marsa.
Korzeń pielgrzymowania jest zrośnięty z Kościołem i będzie odrastał w kolejnych kierunkach: Jerozolimy, Świętego Krzyża, Guadelupe, Santiago, albo innego świętego punktu B, bo człowiek bez wewnętrznej wolności traci sens. Pielgrzymka natomiast jako jedna z najbardziej ekologicznych duchowo form pobożności nosi w sobie uzdrawiającą celowość, która uzdrawia bezsensy życia.
Pielgrzymka ma w sobie coś z kobiety w stanie błogosławionym. Ciężar kroków jest prawdziwy w swoim cierpieniu, jednak przypomina o nadziei na nowe narodzenie. Bolące zaś serce szarpane jest przez kotwicę rzuconą w kierunku Tajemnicy zwanej Niebem.
Mało o tym wiemy, ale serce wędrowca czuje napiętą linę, bo kotwica utkwiła w niewidzialności stabilniejszej niż ziemskie skały.