A może by tak te 40 dni spędzić na pustyni…
Prawdziwa pustynia to teren gdzieś pomiędzy Trasą Łazienkowską a stadionem Legii. Tam mają swoją oazę siostry i bracia z Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich.
Wszystko zaczęło się blisko 40 lat temu we Francji. On miał na imię Pierre-Marie Delfieux, był teologiem, socjologiem i duszpasterzem paryskiej Sorbony. Swój profesorski urlop tzw. „rok szabatowy” postanowił spędzić na Saharze, gdzie chciał posmakować mniszego życia. Był szczęśliwym księdzem diecezjalnym, który od dawna pragnął życia wspólnego, choć nie widział siebie w dominikańskim, karmelitańskim czy kamedulskim habicie.
Pewnego dnia przyszedł do niego mały brat od Jezusa ze zgromadzenia założonego przez Karola de Foucauld. W ręku trzymał urywek z gazety, która dotarła na pustynię z wielkim opóźnieniem. „To dla ciebie” – powiedział. Był to artykuł, w którym kardynał Marty, ówczesny arcybiskup Paryża, wzywał mnichów, aby przyszli do stolicy Francji.
W tamtym momencie wszystko stało się jasne. Ksiądz Pierre-Marie zrozumiał, że istnieje pustynia o wiele straszniejsza niż ta geograficzna – pustynia miejska, gdzie ludzie stworzeni do wspólnoty i przyjaźni umierają z osamotnienia.
Przeczytaj również
Kiedy wrócił do Paryża okazało się, że żaden z istniejących zakonów nie odpowiedział na prośbę kardynała. Poszedł więc do swojego zwierzchnika i przedstawił mu swój plan.
„D’accord” – usłyszał w odpowiedzi, co po francusku oznacza tyle co „zgoda”. I od tamtej pory Monastyczne Wspólnoty Jerozolimskie stały się oazami na pustyniach wielkich miast.
O tym, że ludzie szukają wody na tej pustyni przekonują tłumy, które codziennie gromadzą się w ich kościołach, aby odetchnąć od pośpiechu i hałasu, jaki funduje brutalna rzeczywistość.
Miłość to konkret
„Kochaj” – tak brzmi pierwsze słowo w przetłumaczonej na 20 języków „Księdze Życia Jeruzalem”, którą ojciec Pierre-Marie napisał jako regułę dla Wspólnot. Siostry i bracia realizują ją w dziesięciu placówkach na całym świecie.
Nie głoszą płomiennych kazań ani nie prowadzą działań ewangelizacyjnych jak to mają z zwyczaju zgromadzenia czynne. Zapytani o to co robią, odpowiadają po prostu: „modlimy się”.
Modlą się za mieszkańców metropolii, w których żyją. W rytmie, w jakim biją serca wielkich miast:
– jutrznię odmawiają z myślą o ludziach, którzy rano spieszą się do pracy,
– oficjum południowe w łączności z tymi, którzy trudzą się przy swoich codziennych obowiązkach,
– nieszpory w intencji tych, którzy zmęczeni wracają do domów.
Po prostu starają się „być” dla ludzi. Obecność to najprostsza filozofia miłości. Ich modlitwa połączona jest z ciszą, która należy dzisiaj do „towarów deficytowych” i często znajduje się na liście wielkopostnych postanowień.
Raz do roku podczas „miesiąca pustyni” mnisi Jerozolimscy upodabniają się do tradycyjnych pustelników i spędzają kilka tygodni w domkach pasterskich rodem z XIX wieku. Zaś szczególnym czasem na milczenie w tygodniu jest poniedziałek zwany także „dniem pustyni”. Dla sióstr i braci jest to czas, kiedy przebywają tylko z Bogiem, serce przy sercu.
Taki dzień daje siłę, aby przetrwać.
Na przekór większości społeczeństwa kochają poniedziałki, a w kolejne dni tygodnia pracują, podobnie jak mieszkańcy metropolii. Członkowie wspólnot szukają zatrudnienia w świeckich zawodach, aby być jak najbliżej tych, za których się modlą. Jedna z warszawskich sióstr jest księgową, inna pracowała w kwiaciarni, jeden z braci żartował, że wykłada w pewnym liceum… obiady na talerze.
„Jestem siostrą Jerozolimską, mogę pracować tylko na pół etatu, nie będę przychodzić do pracy w poniedziałki” – czy potrzeba czegoś więcej, aby zniechęcić pracodawcę?
Styl życia mają prosty i zwyczajny. Ludzie, którzy gromadzą się wokół nich tworząc „świeckie odgałęzienia” przyznają często, że w duchowości braci i sióstr najbardziej atrakcyjny jest… brak fajerwerków. A kto powiedział, że współczesny człowiek, oczekuje od chrześcijaństwa kolorowych sztucznych ogni? Wspólnoty nie oferują nic nadzwyczajnego poza ciszą, modlitwą, adoracją Najświętszego Sakramentu i Eucharystią. A jednak właśnie to przyciąga ludzi spragnionych tego, co do bólu zwyczajne i czego podczas Wielkiego Postu zabraknąć nie może.
Jak wygląda sam Wielki Post na Łazienkowskiej?
Wbrew pozorom nie znajdziemy tutaj egzotyki, jakiej moglibyśmy spodziewać się po życiu mnichów. Siostry i bracia nie chodzą w tym czasie we włosiennicach ani się nie biczują, lecz wykonują swoje codzienne zajęcia.
W codzienności otwiera się przecież najszersze pole dla wielkopostnych postanowień, bo nie każdemu łatwo milczeć albo kochać człowieka, który denerwuje. Nie praktykują przesadnej ascezy, ale wiernie trzymają się trzech wielkopostnych filarów: jałmużny, postu i modlitwy.
Wielki Post to ich zdaniem zaproszenie do wewnętrznego wyciszenia i wejścia w głąb siebie. Wspólnoty Jerozolimskie pokazują, że aby przeżyć Wielki Post jak mnich, mnichem być… nie trzeba. Zwyczajne życie braci i sióstr niesie ze sobą wiadomość:
Przecież Ty też tak możesz.