Kiedy piszę te słowa, dwa dni po premierze „Tylko nikomu nie mów” obejrzało ponad 7,8 mln internautów. To połowa wyborców, którzy przystąpili do wyborów w 2015 roku. Nawet, jeśli film o pedofilii w polskim Kościele zmieni coś w naszej polityce na ostatniej prostej kampanii, to zmienić powinien przede wszystkim w episkopacie. A może nawet nie tyle zmienić, co wywołać trzęsienie ziemi. Spowodować dymisje, za którymi podąży nowa sztafeta pokoleniowa i nowa mentalność hierarchów.
Dlaczego akurat ich? Przecież to, co boli najbardziej w dokumencie braci Sekielskich i gorszy być może na równi z przestępstwami poszczególnych księży, polega na bezsilnym obserwowaniu niemocy instytucjonalnej Kościoła. Słowa przysięgi, którą poszkodowani składają przed protokolantem zobowiązujące do milczenia, są jak akt oskarżenia o grzech zaniechania.
Grzech jakże łatwy, gdy dysponuje się tak przepastną infrastrukturą. Gdy można kogoś schować w domu księży emerytów, placówce rekolekcyjnej, przypominającej labirynt korytarzy szkole misyjnej, odległej od cywilizacji wiejskiej parafii. Jak łatwo zmyć z siebie indywidualną odpowiedzialność za bierność, gdy można zza uchylonych drzwi sekretariatu kurii lakonicznie rzucić: „kardynała teraz nie ma, wróci za tydzień”. A potem się rozpłynąć w strefie kościelnego komfortu.
Nie mam ochoty wnikać w intencje i ewentualne polityczne ambicje Tomasza Sekielskiego, dywagować czy publikacja dokumentu w tym momencie ma jakieś drugie dno. To nie jest rzecz pierwszoplanowa, ponieważ bez względu na miesiąc, strukturalne zaniedbania które obnaża, działy się dekady i na dużą skalę dzieją się nadal. Im szybciej o nich opowiedziano, tym lepiej. Jestem bowiem tego samego zdania co mój znajomy, ks. Piotr Studnicki który powiedział podczas naszej rozmowy o pedofilii w Kościele, że ukrywanie tego grzechu to nie atak, ale brak miłości wobec Kościoła. Bo ten jako wspólnota sumienia, nie może tolerować w sobie istnienia zła – nie może uważać, że istnieje większe dobro niż jego sprawiedliwe osądzenie i surowe ukaranie.

Zbyt długo w polskiej hierarchii panowało inne przekonanie, być może ufundowane na szlachetnych ale krótkowzrocznych intencjach utrzymania status quo.
Przeczytaj również
Budynków, instytucji, przywilejów. Unikano „gorszenia” „rozdmuchiwaniem” problemu, w zamian zamiatając go pod dywan. Jest przecież prawdą, że pedofilia wśród duchownych nie wykracza poza średnią statystyczną w szerokim przekroju społecznym. Prawdą jest również, że istnieje ona wśród innych grup zawodowych: aktorów, nauczycieli, lekarzy. Pytanie jednak brzmi: czy szkoły przenosiły nauczycieli molestujących dzieci do innych placówek? Czy szpitale kryły gwałcących najmłodszych pacjentów lekarzy? Hipokryzja i zmowa milczenia jeśli chodzi o wykorzystywanie nieletnich wśród aktorów i celebrytów to jedno – i również wymaga potępienia. Usprawiedliwianie w ten sposób postawy Kościoła niczego w nim jednak nie uzdrowi.
Gdy miałem przed premierą „Tylko nie mów nikomu” możliwość porozmawiania na temat konsekwencji filmu z młodymi duchownymi, pozytywnie zaskoczyło mnie, jak odważnie widzą swoją rolę i jak głębokich zmian pragną. Wielu z nich nie utożsamia się bowiem ani z postawą otwartości na cały świat tożsamą z rozmyciem teologii katolickiej, nie czuję się również solidarni ze słowami abpa Leszka Sławoja Głodzia, który twierdził, że „nie będzie oglądał byle czego”. Nie dziwię się, nie został w filmie Sekielskich dobrze sportretowany, ale to właśnie pod jego okiem działało dwóch przedstawionych z imienia i nazwiska pedofili – dawne legendy „Solidarności”.
Myślę, że Kościół, podobnie jak prymas Wojciech Polak w swoim przemówieniu z 11 maja, powinien postawić na bezwarunkową szczerość i chęć współpracy.
Nie może się bowiem skończyć jedynie na przeprosinach dla ofiar i zapowiedzi dociekania sprawiedliwości wobec sprawców. Konferencja Episkopatu Polski musi zrozumieć, że każdy przypadek tuszowania przestępstw, odsyłania pedofilii do innych parafii, pozwalania pomimo prawomocnego wyroku na pracę z dziećmi, podważa najcenniejszą wartość, jaka buduje się między wiernym a pasterzem – zaufanie. Te, nawet budowane stuleciami, można bezpowrotnie utracić perspektywie miesięcy.
Szczerze wierzę, że dla mojego Kościoła nie jest za późno i nie zabraknie nam wszystkim odwagi.
PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ:
Aneta Liberacka: „Tylko nie mów nikomu”. Prawda tak bardzo boli