Nasze projekty
Fot. Archiwum sióstr benedyktynek sakramentek

„O Jezu, tylko nie ja”

Miała być historykiem, archeologiem, historykiem sztuki a nawet krytykiem teatralnym. Wybrała matematykę, po to, by i tak ostatecznie zostać benedyktynką-sakramentką. O swoich burzliwych losach i skomplikowanej drodze powołania opowiada matka Maria Blandyna Michniewicz.

Reklama

Warszawa, Rynek Nowego Miasta. Duszny lipcowy poranek. Dość ciche miejsce jak na stolicę, ale życie tętni i tu. Ludzie siedzą w kawiarniach pod parasolami, niektórzy biegną, śpieszą się. Wokół Rynku na ławeczkach siedzą osoby starsze. Choć jest tu ładnie, robię tylko kilka fotek, bo już dochodzi dziesiąta. Wprost z Rynku wchodzę do klasztoru, gdzie jestem umówiona z Matką Przełożoną Sióstr Benedyktynek – Sakramentek Marią Blandyną – Joanną Michniewicz.

Kiedy zamykam za sobą drzwi, czuję, że czas się zatrzymał, więcej, że cały świat mi się zmienił. Zmęczony mrużeniem od słońca wzrok przyzwyczajam do ciemności. Zewsząd owiewa mnie przyjemny chłód starych murów. Witam się z siostrą na furcie. Dostaję klucze, otwieram nimi trzy kolejne masywne drzwi, przez które docieram do pokoju rozmów (rozmównicy). Tam czeka na mnie Matka. Jest w czarnym habicie, na głowie czarny welon, jedynie pod welonem twarz owija biała chusta. Uśmiecha się pogodnie: zresztą często będzie wybuchała serdecznym śmiechem. Przez całą rozmowę będzie mnie dzieliła od niej krata. Sprawia mi to trudność na początku, dla niej jest codziennością. Ciasto i kawa, którą częstuje mnie Matka, podjeżdża do mnie poprzez wymyślny kołowrotek w ścianie.


Reklama

Aneta Liberacka: Co czuje młoda dziewczyna, wchodząc tutaj z rynku tętniącego życiem miasta, kiedy zamykają się drzwi? To co ja? Że skończył się tamten świat i zostawiam wszystko za sobą?

Matka Maria Blandyna Michniewicz: Nie myślałam o tym, co za sobą zostawiam, ale o tym, co przede mną. Byłam nieopisanie szczęśliwa, że znalazłam swoje miejsce. Dla mnie prawdziwe życie tętni tutaj, w ciszy klauzury. Pamiętam swoje pierwsze noce w klasztorze, kiedy budziłam się (nie byłam przyzwyczajona do twardego materaca!) i dotykałam ściany, żeby się upewnić, że to nie sen, że naprawdę jestem w klasztorze.

Czyli prawdziwa pewność wyboru. Nie było żadnej myśli: co teraz?

Ja przede wszystkim bardzo się cieszyłam, że jestem już po tej drugiej stronie drzwi, bo można powiedzieć, że ja się do tego klasztoru włamałam siłą. Po prostu uciekłam z domu i chciałam, żeby ta furta zamknęła się za mną jak najszybciej.

Jak to “uciekłam z domu”? Rodzice nie chcieli się zgodzić?

Absolutnie nie.

Reklama

To ma Matka historię podobną do Matki Magdaleny Mortęskiej. Dlaczego nie chcieli się zgodzić?

Jestem jedynaczką. Moja mama była osobą bardzo przedsiębiorczą, bardzo zaradną. Chciała, bym miała rodzinę. Nie chciała pogodzić się z taką moją drogą.

Rozmawiałyście o tym?

Bardzo chciałam załatwić to jak należy, po ludzku. Dzień wcześniej, gdy miałam wyjechać do Karmelu (pierwotnie to Karmel był moim planem), wieczorem usiadłam obok mamy i powiedziałam jej o tym, licząc, że może jednak to zrozumie, może się uda. Jednak nie. Awantura była do rana. Rano mama pojechała do pracy, a ja (skoro świt) pojechałam do mojego spowiednika, ks. Wiesława Niewęgłowskiego. Mieszkał wtedy na najwyższym piętrze dzwonnicy przy kościele św. Anny. Byłam tam bardzo wcześnie, więc w zasadzie wyciągnęłam go z łóżka. Opowiedziałam mu, że tak straszna rzecz mnie spotkała, i zapytałam, co mam robić w takiej sytuacji. Czułam wewnętrznie, że powinnam już być w Karmelu, a ciągle jestem tutaj.

W trakcie tej rozmowy w pewnym momencie zadzwonił dzwonek domofonu. Gdy ksiądz podszedł do domofonu, usłyszałam głos mojej mamy. Rozegrała się wtedy scena jak z filmu, mama jechała windą na górę, a ja schodami zbiegałam na dół, żeby się z nią nie spotkać.

Reklama

To prawdziwa ucieczka do Pana Boga. Bardzo musiało być ciężko Wam obu… Ostatecznie jednak mama pogodziła się z takim wyborem?

Niestety, nigdy się z tym nie pogodziła. Było nawet tak, że mama udała się do Karmelu i zagroziła siostrom, że jeśli przyjmą mnie do klasztoru, to ona popełni samobójstwo.

To straszne…

Siostry się bardzo wystraszyły. Widocznie obiecały dyskrecję, bo nie powiedziały mi o tym. Dowiedziałam się później od księdza, któremu mama się przyznała.

Po wizycie mamy siostry postanowiły, że mnie nie przyjmą. Nie powiedziały mi tego wprost, poinformowały mnie, że nie znam łaciny i albo nauczę się w jakimś niemożliwym terminie, albo mam pójść do innego klasztoru. Wymieniły klasztor sakramentek. Byłam przygnębiona i zdenerwowana. Nie wiedziałam, czy to jest próba, czy rzeczywiście mam podjąć wyzwanie i nauczyć się w krótkim czasie tej łaciny, czy raczej to jest znak, że to jednak nie to zgromadzenie.

Stałam skołowana na przystanku tramwajowym i myślałam, że jak tylko tramwaj podjedzie, pojadę prosto do księdza i zapytam, co mam robić. Tramwaj nie podjeżdżał prawie godzinę – nigdy się tak nie zdarzało – stałam więc tak i biłam się z myślami, co mam zrobić. Kiedy tramwaj wreszcie przyjechał, wiedziałam, że już nie spotkam się z księdzem, ponieważ zaczął już zajęcia z katechumenami. Stwierdziłam więc ponad wszelką wątpliwość: pójdę do Sakramentek.

Pan Bóg zrobił mi też kawał. Trwał Tydzień Modlitw o Powołania Kapłańskie i Zakonne i pamiętam, że gdy stałam w kościele i ksiądz powiedział: modlimy się o powołania, poczułam paniczny lęk i pomyślałam: O Jezu, tylko nie ja…

Skąd w ogóle pomysł na zamknięty klasztor? I kiedy przyszedł do głowy?

Powołanie wprost dopadło mnie na pierwszym roku studiów. Złożyło się na nie wiele wydarzeń oraz lektur. Pan Bóg zrobił mi też kawał, dlatego, że pierwsze wspomnienie, jakie mam z powołaniem, pochodzi z mojego dzieciństwa. Miałam wtedy 8-10 lat. Trwał Tydzień Modlitw o Powołania Kapłańskie i Zakonne i pamiętam, że gdy stałam w kościele i ksiądz powiedział: modlimy się o powołania, poczułam paniczny lęk i pomyślałam: O Jezu, tylko nie ja… (śmiech).

 

Tak bardzo się Matka wzbraniała?

Bardzo… Miałam nawet potem taki etap, że w ogóle odeszłam od Kościoła. Po zakończeniu liceum, wybrałam matematykę na Uniwersytecie Warszawskim, chociaż miałam w głowie wiele pomysłów na siebie, a moją główną pasją jest historia. Chciałam studiować historię, ale w tamtych czasach, w latach osiemdziesiątych, nie uczyłabym się prawdy.

A w samej matematyce co Matkę fascynowało?

W matematyce fascynował mnie rozmach, nieskończoność.

Czyli jednak piękna, głęboka wiara.

Tak. Nie ciągnęło mnie do fizyki, w której widziałam jakieś praktyczne zastosowania. Interesowała mnie, nie wiedzieć czemu, sama teoria. Potem na pierwszym roku odkryłam, że nie tej nieskończoności szukałam…

Czyli na drugim roku skończyła Matka studia matematyczne?

W zasadzie po pierwszym roku. I na tym właśnie polegał, ten kawał, który zrobił mi Pan Bóg. Od czasu, kiedy tak bardzo nie chciałam, by mnie powołał do stanu zakonnego, minęło tyle lat i nagle znów z wielką mocą mi o Sobie przypomniał. Dopadła mnie taka chęć wstąpienia do klasztoru, że zaczęłam naprawdę bardzo modlić się o powołanie. Wiedziałam, że ja chcę, ale nie wiedziałam, czy Pan Bóg też tego chce.

Po zakończeniu liceum, wybrałam matematykę na Uniwersytecie Warszawskim. W matematyce fascynował mnie rozmach, nieskończoność. Potem odkryłam, że nie tej nieskończoności szukałam… 

Tak pomiędzy analizą matematyczną i algebrą nagle poczuła Matka powołanie?

Dokładnie tak. Byłam nagle tak szaleńczo zakochana w Panu Bogu, że nie mogłam się  skupić na zajęciach. Siedziałam na ćwiczeniach i pisałam wiersze (śmiech).

Prawdziwe zakochanie. Tak właśnie robią wszyscy zakochani. Kiedy już trafiła Matka po tych trudach do sakramentek od razu było wiadomo, że to jest to?

Kiedy mistrzyni zaczęła opowiadać o duchowości i uwydatnił się ten rys wynagradzający tej duchowości, bardzo mnie to zaskoczyło i jednocześnie ujęło. W trakcie tej rozmowy byłam już pewna, że to jest to.

Jak teraz wygląda jeden dzień z życia Matki? Jak wygląda takie macierzyństwo? Czy Matka za furtą klasztorną ma podobne problemy jak inne matki, np. bunt młodzieńczy, kryzysy, problemy wychowawcze? Niektóre dziewczyny przychodzą przecież czasem po liceum.

Oczywiście, że są problemy, jesteśmy normalnymi ludźmi… W tej chwili już coraz rzadziej zdarza się, że przychodzi dziewczyna po liceum, raczej po studiach, czasem po dwóch fakultetach, więc przychodzą już raczej kobiety dojrzałe, wiedzące, czego chcą, czasem z przekonaniem o własnej wartości a czasem z pewnym bagażem doświadczeń.

Mimo różnych problemów, jakich i w naszym życiu nie brakuje, nic nie jest w stanie zgasić radości z tego, że żyjemy tu, w Domu Bożym, pod jednym dachem z Nim, że wybrał nas dla Siebie na wyłączność

Czy to powołanie daje radość, szczęście i spełnienie? Co jest największym blaskiem takiego życia?

Mimo różnych problemów, jakich i w naszym życiu nie brakuje, nic nie jest w stanie zgasić radości z tego, że żyjemy tu, w Domu Bożym, pod jednym dachem z Nim, że wybrał nas dla Siebie na wyłączność, że powierza nam swoje sprawy i troskę o swoje dzieci w jakiś sposób składa w nasze ręce. I że całe nasze życie może stawać się adoracją i uwielbieniem Boga.

Jest Matka osobą pełną pasji. Zrobiła Matka sama stronę internetową zgromadzenia, zresztą bardzo profesjonalną. Robi Matka piękne grafiki, filmy, kiedy tylko wspomnę, że przydałaby się jakaś funkcja na stronie, to następnego dnia już jest. Jak się realizuje takie pasje w zakonie klauzurowym? Czy w ogóle jest na to czas i możliwości?

Strony to nie jest wcale moja pasja, tylko po prostu ktoś musi to zrobić i nie bardzo widzę na ten moment, kto mógłby się tym zająć. Pierwszą stronę internetową zrobił nasz kapelan ówczesny, ale była napisana w HTML-u i ciężko było nanosić jakieś zmiany, poprawki.

Jest chyba Matka jedyną Przełożoną w Polsce, która posługuje się takim słownictwem programistycznym (śmiech)

Musiałam najpierw trochę się nauczyć.

Oczywiście, trzeba było sobie poradzić. Teraz nowa strona jest w WordPressie. Wszystko to Matka robiła sama, za zamkniętymi drzwiami klasztoru. Jak zdobywa się tu taką wiedzę i informacje o różnych nowinkach technologicznych?

Z Internetu. Przecież wiadomo, że to jest źródło wiedzy wszelakiej.

Czerpie Matka wiedzę z filmików na YouTube czy bardziej z czytania różnych artykułów? 

Jak zaczynałam, to jeszcze nie było tak dużo filmików, raczej kursy, WordPressa uczyłam się po prostu na własnych błędach. Przeczytałam tylko, jak zainstalować, a potem to już poszło.

Trochę nie chce mi się wierzyć, że Matka nie ma w tym pasji, bo jak oglądam stronę, zdjęcia, zrobione grafiki, to widać tam to “coś”: widać włożone serce i tę iskrę, która pokazuje, że człowiek, który siedział po drugiej stronie, bardzo to lubi. A inne Siostry realizują jakieś swoje pasje?

W miarę możliwości. Nie wszystko się da. Są siostry bardzo uzdolnione, ale czasem tak się zdarza, że nie mogą swoich umiejętności rozwijać. Mamy np. siostrę, która ma ogromny talent do rzeźby. Niestety, nigdy się nie uczyła tego. Teoretycznie możemy rozwijać swoje talenty, ale po prostu brakuje na to czasu.

A jak Matka znajduje czas na strony internetowe? To jest tak, że czasami się nie dosypia?

Czasem tak jest. Wiadomo, że najlepiej pracuje się w nocy. Wtedy jest cisza, spokój – telefony nie dzwonią, domofon nie dzwoni, nikt nie puka.

To prawda, a ma Matka konto na Twitterze?

Swojego nie mam, prowadzę klasztorne.

Na Facebooku też?

Chciałabym, aby mi ktoś pomógł, ale na razie jestem sama. Są młodsze siostry, niektóre są bardzo biegłe w tych sprawach. Nasza nowicjuszka miała nawet swój teologiczny kanał na YouTube.

Proszę, siostra klauzurowa, była vlogerka… Nam świeckim wydaje się, że kiedy człowiek idzie do klasztoru, ma święty spokój i dużo czasu na wszystko, a okazuje się, że cały dzień jest wypełniony. Jak wygląda taki jeden dzień Matki od rana do wieczora, czym jest wypełniony?

Moje dni są bardzo zróżnicowane, bo mam dużo spraw do załatwienia i w zależności od tego, co muszę załatwić, czasami nawet zdarza się, że muszę w jakichś sprawach wychodzić. Czasem da się załatwić na miejscu. Przede wszystkim ogrom administracyjnych spraw.

 

Jest też rytm życia klasztoru, rytm modlitwy… Zostaje tylko noc na pracę. Prowadzą siostry także opłatkarnię, dużo czasu pochłania siostrom ta praca? Jak wygląda rytm dnia?

U nas musi być inaczej poukładane. Nie da się zachować 8-godzinnego rytmu pracy, ponieważ mamy przede wszystkim modlitwy. Każda siostra ma w kolejce długą adorację wynagradzającą, którą nazywamy z francuska reparacją, czyli długą Adorację Wynagradzającą, która trwa od Mszy św. do godziny 14. Więc taka siostra wypada z obiegu pracy.

Sakramentki nazywają się tak samo jak paschalik, czyli świeca sakramentka. Czy jesteście takimi świecami dla nas, a jeśli tak to w jaki sposób? Czy nas ewangelizujecie?

Przede wszystkim to duchowe wsparcie, ale też znak nieustannej Adoracji Najświętszego Sakramentu.

Czyli można powiedzieć, że światło od Was idzie wprost z Najświętszego Sakramentu. Dziękujemy.

Zdjęcia pochodzą ze strony internetowej sióstr benedyktynek sakramentek


Działalność sióstr sakramentek można wesprzeć TUTAJ.


Si
Agata Puścikowska

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę