Nasze projekty
Siostra Grażyna Gajek | Fot. Archiwum Sióstr Urszulanek

Siostra Grażyna od bigosu, swatania i… organizacji wesel!

Gdy 4 lata temu odeszła do Pana, zostawiła po sobie szafę pełną garniturów i sukien ślubnych. Z takim samym zapałem, z jakim zaopatrywała klasztorną kuchnię w artykuły spożywcze, zaopatrywała też ludzi, tyle że w sakramenty. Intendentka, swatka, a jak trzeba to i kucharka czy organizatorka rodzinnych przyjęć. W prowadzeniu ludzi do ołtarza – a raczej: do Pana Boga – s. Grażyna Gajek była specjalistką jakich mało.

Reklama

Najważniejsza jest Miłość

W 1945r. ukończyła kurs kroju i szycia. Najpierw pracowała w Kielcach, a potem w Warszawie. Jednak 5 lat później Bóg zawołał ją – jak twierdziła – ustami Księdza Prymasa Wyszyńskiego. „Pójdź” – usłyszała. I poszła: szukać zgromadzenia. „Do Sióstr Urszulanek na Wiślanej wstąpiłam w sierpniu 1950 r. Były wtedy rekolekcje i Siostry składały śluby wieczne i ja też powiedziałam: <na zawsze>. I Pan Jezus przyjął na zawsze” – napisała potem w swoim życiorysie.

Od zawsze bardzo chciała się uczyć. Po wstąpieniu do zakonu pożaliła się Matce Założycielce, że nie może tu tego robić. „Pewnego razu przyśniła się jej Matuchna i powiedziała: <Dziecko, nauka nie jest najważniejsza – najważniejsza jest Miłość>” – wspomina jedna z sióstr.

Reklama

S. Grażyna tak bardzo wzięła sobie te słowa do serca, że przez następne 50 lat pomagała potrzebującym. Robiła to praktycznie do ostatnich dni, czyli do 91 roku życia. Prócz tego, że była intendentką i odpowiadała za zaopatrzenie kuchni w jedzenie dla kilkudziesięciu mieszkających w klasztorze sióstr, starała się być też plastrem na każdą biedę. A pomagała w każdy możliwy sposób: materialnie, moralnie i duchowo.

Zawsze obładowana „dobrami

Mimo niskiego wzrostu i drobnej postury miała bardzo długie ręce – wspomina s. Grażynę ówczesna asystentka generalna, s. Aleksandra Kmieciak. To od dźwigania ciężarów – dodaje. Bez względu na panującą pogodę i samopoczucie, przez cały okrągły rok przemierzała Warszawę wzdłuż i wszerz, pieszo lub środkami miejskiego transportu obładowana różnymi <dobrami>, by określonego dnia miesiąca trafić do konkretnego domu dziecka, pogotowia opiekuńczego, zakładu wychowawczego, poprawczego, domu pomocy społecznej, zakładu karnego, czy więzienia – wspomina s. Kmieciak.

Odwiedzała piętnaście domów dziecka, jeździła do maluchów i do DPS-u. Regularnie bywała w więzieniach i jednostkach wojskowych, do których dostarczała prasę katolicką. Dzieciom nosiła słodycze lub zabawki, które otrzymywała od innych. Odwiedzała też rodziny, przede wszystkim wielodzietne, żeby wspomóc je żywnością lub odzieżą, ale jeszcze bardziej wysłuchaniem i towarzyszeniem w kłopotach, albo pomocą w załatwieniu spraw administracyjnych – wylicza urszulanka.

Reklama

ZOBACZ: Pomożesz samemu sobie, gdy zaczniesz pomagać innym

Bigos dla młodej pary

Skąd wiedziała kto i czego akurat potrzebuje? Stojąc w sklepowej kolejce czy drepcząc przez miasto z ciężkimi torbami zakupów, po prostu zagadywała do obcych ludzi. Gdy tylko dowiedziała się, że ktoś jest nieochrzczony, nie przystąpił do Pierwszej Komunii albo żyje bez ślubu – uruchamiała machinę, by umożliwić mu przyjęcie danego sakramentu. Załatwiała księdza i potrzebne formalności. Miała nawet specjalną szafę z sukniami ślubnymi, komunijnymi i garniturami, których w razie braku pieniędzy – pożyczała. Pomagała też w organizacji samego przyjęcia. W klasztornej kuchni gotowała wtedy duże ilości bigosu, który osobiście zanosiła potem weselnym gościom. Gdy w wyrazie wdzięczności dostawała jakąś ofiarę, pieniądze skrzętnie chowała do kasetki, by następnie co do grosza rozdać je kolejnym potrzebującym. 

Gdy tylko dowiedziała się, że ktoś jest nieochrzczony, nie przystąpił do Pierwszej Komunii albo żyje bez ślubu – uruchamiała machinę, by umożliwić mu przyjęcie danego sakramentu. Załatwiała księdza i potrzebne formalności. Miała nawet specjalną szafę z sukniami ślubnymi, komunijnymi i garniturami, których w razie braku pieniędzy – pożyczała.

Reklama

Pamiętam, jak mając już ponad 80 lat mówiła: Nie mogę teraz umierać, bo umówiłam się z Panem Bogiem, że jeszcze 250 par do ślubu przyprowadzę” – wspomina s. Kmieciak. Przygotowywała ludzi do sakramentu, a potem latami wiernie się za nich modliła. A poświęcała na to każdą wolną chwilę. Nawet w trakcie odpoczynku nad morzem, siedziała na plaży i dziergając swetry dla swoich podopiecznych, odmawiała za nich kolejne różańce. Gdy jakaś rodzina „stanęła już na nogi”, szybko znajdywała następną. Doprowadzanie ludzi do Boga uważała za misję swojego życia, twierdząc, że tylko On jest w stanie skutecznie im pomóc. 

CZYTAJ: 4 pomysły na ślub z myślą o gościach

Szczęściodajne pomaganie

Po całonocnej wykańczającej podróży autokarowej, gdy wracałyśmy z pielgrzymki w Petersburgu, nie poszła – jak pozostałe siostry – na obiad. Przez okno zauważyłam, jak obładowana menażkami z ciepłym posiłkiem wychodzi przez furtę nakarmić chorych i samotnych – wspomina s. Kmieciak. Taka właśnie była. Potrzebujących traktowała zawsze priorytetowo – byli dla niej najważniejsi – dodaje.

W 2009 r., Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Lech Kaczyński za ofiarną i bezinteresowną pomoc s. Grażyny i odznaczył ją Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Sama urszulanka mówiła o sobie, że wstąpiła do zakonu, by być prawdziwą siostrą dla wszystkich i że „nie należy przejmować się sobą, ani swoim wiekiem, tylko nieść pomoc ludziom”. Na pytanie o to skąd w niej chęć i siła do niesienia nieprzerwanej pomocy odpowiedziała, że: „W pomaganiu najbardziej potrzebującym znalazła szczęście, bo w każdym człowieku stara się dostrzec cierpiącego Chrystusa”, a „rezygnując z tego wszystkiego, odwróciłaby się plecami do szczęścia”. Ot, cała Siostra Grażyna.


Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę