29 lutego. Fascynująca historia dodatkowego dnia
Mimo że występuje w kalendarzu najrzadziej, to żaden inny dzień nie ma tak wciągającej historii. Dlaczego dodatkowy dzień w roku przypada raz na cztery lata? I dlaczego właśnie w lutym? Będziecie zaskoczeni!
Zróbcie sobie kawę, usiądźcie wygodnie i skupcie się. To będzie artykuł o dacie, dniu, po prostu o 29 lutego – o tym dodatkowym dniu, który przypada raz na cztery lata, wydłużając rok do 366 dni. Ten tekst, przyznaję, wielowątkowy, wymagający skupienia, zburzy niektóre z Waszych przeświadczeń, inne wyjaśni; wprowadzi w fascynującą historię kalendarzy, a ostatecznie kilka razy doprowadzi do intrygującego pytania: “jak mogłem wcześniej tego nie zauważyć”. Co więcej, da również odpowiedź na pytanie, dlaczego właśnie teraz przeżywamy najbardziej bezkształtny i nieokreślony, jakby nie zaprogramowany i, co tu dużo mówić, depresyjny czas w roku.
Zacznijmy od podstaw, pewnie wszystkim znanych. Odliczanie czasu regulują nam dwa ruchy: obrót Ziemi wokół własnej osi (trwa dobę) i jej obieg wokół Słońca (trwa rok). Problem polega na tym, że podczas jednego obiegu naszej planety wokół Słońca – tych obrotów wokół własnej osi Ziemia wykonuje nieco więcej niż 365. Dziś z dużą precyzją wiemy, ile dokładnie ma rok: 365 dni, 6 godzin, 9 minut, 9 sekund… W zapisie dziesiętnym to 365,256. I z tych liczb po przecinku bierze się cała poniższa historia.
Dodatkowy dzień w roku przestępnym raz na cztery lata niweluje różnicę owych sześciu godzin. Gdyby go nie było, kalendarz składający się po prostu z 365 dni każdego roku działałby jak spóźniający się zegarek. Po czterech latach opóźniałby się o jeden dzień. W ciągu 100 lat opóźnienie wynosiłoby już niemal miesiąc: choć kalendarz wskazywałby nam luty, czulibyśmy wiosenne, marcowe powietrze. Po czterystu latach nastąpiłoby już przestawienie pór roku: gdy kalendarz wskazywałby koniec lutego, upalne lato i przyroda mówiłyby nam coś zupełnie innego: to środek lata.
ZOBACZ>>> Najbardziej dramatyczne konklawe w historii
Przed Chrystusem
Czas na obalenie pierwszego mitu: rok przestępny to nie jest wynalazek kalendarza gregoriańskiego, wprowadzonego przez papieża Grzegorza XIII w roku 1582. Stało się to o wiele, wiele wcześniej. Przed Chrystusem. Serio.
Przeczytaj również
Gdy narodził się Jezus Chrystus, w rzymskiej prowincji Judei, jak i w całym Cesarstwie obowiązywał już od kilkudziesięciu lat tzw. kalendarz juliański, pierwszy w świecie nowoczesny kalendarz solarny wprowadzony przez Juliusza Cezara. W swoim mechanizmie miał już zasadę dodatkowego dnia w roku raz na cztery lata.
“W mechanizmie”, bo kapłani odpowiedzialni za ogłaszanie kalendarzy, przez pomyłkę wyznaczali rok przestępny co trzy, a nie co cztery lata. Zegar chodził zbyt szybko. Błąd zauważył… cesarz Oktawian August, ten sam, o którym wspomina św. Łukasz w drugim rozdziale swej Ewangelii, we fragmencie o narodzeniu Jezusa. Będąc już jedynym władcą i cesarzem Imperium Rzymskiego, w 12 roku p.n.e. objął również funkcję najwyższego kapłana odpowiedzialnego za kalendarz. I to on na dwanaście lat wyłączył stosowanie roku przestępnego, tak aby mechanizm kalendarza znów mógł działać prawidłowo.
I to w tym czasie niestosowania roku przestępnego narodził się w Judei Jezus Chrystus, nawet jeśli historia nie potrafi ocenić, czy było to w 8 roku przed naszą erą, czy w 4, czy w końcu w 1 naszej ery. Wybaczcie, że nie używam określenia “przed Chrystusem”: w tym kontekście akurat jest to uzasadnione.
Dziewięć minut i dziewięć sekund
Dlaczego więc konieczna była reforma kalendarza w XVI wieku? Wróćmy do zdania kilka akapitów wyżej: “365 dni, 6 godzin, 9 minut, 9 sekund…”. Kalendarz juliański radził sobie z korektą sześciu godzin, ale nie uwzględniał już pozostałych minut i sekund, składowych roku, o których my wiemy, ale o których istnieniu wówczas dopiero miano się przekonać. Od startu kalendarza juliańskiego w 45 roku p.n.e. kumulowały się niepostrzeżenie, rok po roku, owe dziewięć minut i dziewięć sekund z każdego mijającego roku. Policzmy. 9 minut w ciągu 7 lat tworzy zaledwie godzinę i trochę. Jednak w ciągu 168 lat to już 24 godziny, jeden dzień. XVI wiek to już grubo ponad tydzień.
Zatem mimo stosowania w kalendarzu juliańskim lat przestępnych, od jego powstania do XVI wieku wytworzyło się w ten sposób 10 dni opóźnienia. Że coś nie działa, nie potrzeba było obliczeń. Widać to było gołym okiem. Ale żeby to wyjaśnić, znów musimy cofnąć się do czasów Jezusa, tym razem jednak do momentu Jego śmierci. Otwórzmy zatem nawias, w którym – znów z perspektywy kalendarza – wyjaśnimy zagadnienie daty Wielkiej Nocy.
Choć – podobnie jak w przypadku narodzenia Jezusa Chrystusa – nie wiemy dokładnie, który to był rok, bardzo dokładnie wiemy, którego dnia nastąpiło Jego ukrzyżowanie. Jednak Ewangeliści nie zapisali tego dnia w obowiązującym już wówczas kalendarzu juliańskim, solarnym, lecz w kalendarzu żydowskim, który miał charakter księżycowy. Śmierć Jezusa nastąpiła 15 (wg synoptyków) albo 14 (wg św. Jana) dnia żydowskiego miesiąca nisan.
Kalendarz księżycowy to zupełnie inna logika niż ta, którą się kierujemy w kalendarzu solarnym. Przede wszystkim, “wyświetlał się” na niebie. Początek miesiąca wyznaczał nów księżyca, a jego środek, 14-15 dzień miesiąca – wskazywała pełnia. Miesiąc (nie bez przyczyny w języku staropolskim to nazwa też księżyca) składał się z 28 dni.
Szczególnie ważna była pierwsza wiosenna pełnia księżyca – ów 15 dzień miesiąca nisan właśnie. Bo nisan był po pierwsze pierwszym miesiącem roku religijnego, co więcej, tego dnia co roku Żydzi obchodzili najważniejsze swoje święto, pamiątkę wydarzenia sprzed tysięcy lat, wyjścia z Egiptu. Exodus miał miejsce kilka tysięcy lat wcześniej dokładnie podczas pierwszej wiosennej pełni. I dokładnie wtedy podczas święta Paschy, Jezus Chrystus umarł na krzyżu, co w sugestywny sposób podkreślają, każda na swój sposób, wszystkie cztery ewangelie.
CZYTAJ>>> Wielkanoc 2024. Kiedy wypada i jak przeżyć ten czas?
Pascha, pełnia, Wielkanoc
Do logicznego ułożenia sobie ówczesnej rzeczywistości brakuje jeszcze jednego elementu: skąd wiedziano, że ta pełnia to właśnie pierwsza wiosenna pełnia? Określał to moment, kiedy wydłużający się od głębokiej zimy dzień stawał się w końcu tak długi, jak coraz krótsza noc: równonoc. Od wtedy zaczyna się wiosna.
Pełnia księżyca, która nastąpi po równonocy, to właśnie pierwsza pełnia wiosenna. Oba wydarzenia na swój sposób wyznaczały w starożytności początek każdego roku (nie 1 stycznia). 15 dnia żydowskiego miesiąca nisan było wielkie święto Paschy, 15 dnia rzymskiego miesiąca martius, czyli w Idy marcowe, oddawano hołd bogu wojny, Marsowi.
W czasie, gdy Jezus Chrystus został ukrzyżowany, w Cesarstwie rzymskim obowiązywał już – jak wspomnieliśmy – solarny kalendarz Juliusza Cezara. Idy marcowe nie były już powiązane z pełnią księżyca na niebie, choć nazwa pozostała, podobnie jak święto ku czci boga Marsa. Dla chrześcijan, choć takt życia społecznego regulował kalendarz solarny, pamiątkę męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa wciąż obowiązywała miara księżycowa. Bo który to był dzień według kalendarza juliańskiego (a więc i naszego), wiedziano by tylko wtedy, gdy byłaby pewność, którego roku Jezus umarł i zmartwychwstał. A tego nie udało się właściwie do dziś ustalić.
Między innymi z tego powodu Wielkanoc – a zadekretował to Sobór Nicejski w 325 roku – Kościół obchodzi w logice kalendarza księżycowego, pozostając z punktu widzenia kalendarza “solarnego” świętem ruchomym. Jednak z perspektywy kalendarza księżycowego co roku obchodzimy niemal rocznicę śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Niemal, bo nie dokładnie w dniu pierwszej pełni księżycowej po równonocy wiosennej, lecz w niedzielę po tej pełni. A jako że kalendarz juliański sprawnie określał co do dnia równonoc wiosenną (21 marca), twarde zasady z 325 roku i dziś określają, że Wielkanoc może najwcześniej nastąpić 22 marca, najpóźniej 25 kwietnia, w ciągu 28 dni wizualnego przeobrażania się księżyca na niebie.
Coś tu nie gra
Zamykamy nawias. Wracamy do późnych wieków średnich. Kalendarz juliański sprawnie działa od niepamiętnych już czasów. Na jego bazie działa kalendarz liturgiczny. Wynaleziono maszynę drukarską i pierwszą księgą, którą wydał Gutenberg, była słynna Biblia. Stop. To kolejny popularny stereotyp, błędny. Pierwszy był właśnie kalendarz. Ten i inne, coraz bardziej popularne i pragmatycznie przydatne kalendarze na podstawie obserwacji astronomicznych i faz księżyca, wskazują i Wielkanoc, i wszystkie inne chrześcijańskie święta, w rytm których żyje Europa. A jednak coś nie gra. Nie trzeba być astronomem i uczonym, by gołym okiem dostrzec, że coś z tym kalendarzem jest nie tak. A chodziło właśnie o Wielkanoc.
Bo czuć było wiosnę, bo dzień był już dłuższy niż noc, tymczasem następująca po nim pełnia księżyca nie była nazwana “pierwszą wiosenną” i nie świętowano wówczas Wielkiej Nocy. Bo według kalendarza wciąż była zima. Według kalendarza, równonoc jeszcze nie nastąpiła, mimo że każdy widział, że… nastąpiła.
Dziewięć minut i dziewięć sekund przez wieki urosło do 10 dni, widocznych gołym już okiem.
Astronomowie wiedzieli to o wiele wcześniej i szybko znaleźli winnego – to ów dodatkowy dzień lutego w roku przestępnym, którego zasadę obliczania trzeba zmodyfikować. Papieże też mieli tego świadomość, że data Wielkanocy jest błędnie wyznaczana, ale nie to było im w głowie, skoro jedna schizma za drugą zagrażały Kościołowi, najpierw w XV wieku, potem w XVI, a gdy nie schizma, to malaria. Na początku XVI wieku Sobór Laterański V podjął kwestię pilnej konieczności reformy kalendarza, a papież Leon X wysłał nawet do uniwersytetów prośbę o pomysły na koncepcję jego naprawy. Swój projekt przesłał z Polski Mikołaj Kopernik (nie znamy niestety szczegółów jego koncepcji, wiadomo tylko, że nie została przyjęta). Wkrótce jednak pojawił się problem reformacji, który na kolejne dekady odłożył reformę kalendarza, bo dużo ważniejsza była w tym momencie reforma po prostu Kościoła.
Uspokojenie nastąpiło dopiero po zakończeniu Soboru Trydenckiego. Nadszedł pontyfikat papieża Grzegorza XIII. Zarządził on reformę kalendarza. do składania pomysłów zobowiązał uczonych w całej Europie.
CZYTAJ>>> Jak słuchasz Słowa Bożego? Sprawdź, jakim typem jesteś
29 lutego
Twórcą reformy był włoski uczony Luigi Cirio. To on stworzył – przyjętą przez Grzegorza XIII i przesłaną do realizacji – koncepcję reformy kalendarza. Ogłaszała ją bulla “Inter gravissimas” z lutego 1582 roku. Zmianę przeprowadzono w większości krajów europejskich, również w Polsce, jesienią 1582 roku w dwóch krokach.
Po pierwsze, doszło do bezprecedensowego wydarzenia. Po czwartku 4 października nastąpił piątek 15 października. Przeskok o 10 dni miał sprawić, by równonoc w kolejnym roku nastąpiła 21 marca. W ten sposób przywrócono stan kalendarza z 325 roku, z roku ogłoszenia zasad wyznaczania daty Wielkiej Nocy.
A po drugie, wprowadzono korektę roku przestępnego w taki sposób, by kalendarz więcej się nie opóźniał. Na czym polegała korekta? Dotyczyła oczywiście dnia 29 lutego. Zasada kalendarza juliańskiego nakazywała co cztery lata dodawać jeden dodatkowy dzień. Kalendarz gregoriański zmodyfikował tę zasadę: jeśli nastąpi rok podzielny przez 100, nie będzie on rokiem przestępnym (choć jest podzielny przez 4), luty nadal będzie miał 28 dni. Jednak gdy rok będzie podzielny przez 400 – przestępny będzie. Ta drobna poprawka sprawiła, że kalendarz gregoriański o wiele lepiej odzwierciedla obieg Ziemi wokół Słońca. O ile w przypadku kalendarza juliańskiego dzień opóźnienia tworzy się po 128 latach, w przypadku nowego kalendarza powstanie dopiero po upływie niemal trzech i pół tysiąca lat.
Kalendarz juliański wciąż reguluje rytm świąt w prawosławiu. Dziś różnica między nim a gregoriańskim wynosi 13 już dni – i to tłumaczy, dlaczego święta wielkanocne często wypadają tam o miesiąc później, w kolejną pełnię, w stosunku do Wielkiej Nocy na zachodzie Europy. Choć zdarza się, że obchodzimy Wielkanoc tego samego dnia. Wszystko zależy od tego, czy według kalendarza minęła już równonoc wiosenna, czy jeszcze nie.
Dwudziesty czwarty bis
To nie wszystkie perypetie z nim związane. Bo sam 29 lutego jako ten “dodatkowy” to też późny wynalazek.
Bo trzeba odróżnić sam kalendarz, jego mechanizm i funkcjonowanie, od formy jego zapisu – na przykład wskazywania konkretnej daty dziennej. Najprościej mówiąc, powiedzenie, że coś zdarzyło się 28 lutego, to z punktu widzenia historii kalendarzy dość niedawna nowinka.
W kalendarzu juliańskim dni oznaczało się zupełnie inaczej. Choć miesiące w nim nie były już związane z fazami księżyca, nazewnictwo, z przyczyn zwyczajowych, pozostało. I tak, miesiąc rozpoczynały “kalendy”, jego środek wyznaczały “idy”, a jeszcze wcześniej były “nony”. Kalenda to nów, idy to pełnia, nona to kwadra pierwsza (widoczna prawa strona księżyca). Dziwnym trafem nie było oznaczenia ostatniej kwadry, kiedy widoczna jest lewa strona księżyca, stopniowo potem niknąca. Wszystko było proste, gdy miesiącem sterowały fazy księżyca. Gdy Juliusz Cezar wprowadził nowy kalendarz, miesiąc stał się “umowny”. Kalenda nadal rozpoczynała miesiąc, ale trwał on już 30 dni, 31 dni albo 28 lub 29 (luty). Nona była piątym albo siódmym dniem miesiąca w zależności od tego, czy chodzi o miesiąc 30 dniowy czy 31-dniowy, podobnie idy – były 13 albo 15 dniem miesiąca, w zależności od jego długości.
Skomplikowane, ale dla nas, bo wówczas zasadę stosowali wszyscy. Dzień kobiet (8 marca) byłby to “II ante nones” – dwa dni przed nonami (9 marca). Gdy minęły nony, kolejne cyfry oznaczały liczbę dni brakujących do id. 11 marca to “IV ides martius”, ale 11 lutego to “II ides martius”. Gdy z kolei idy minęły, kolejne dni oznaczały liczbę dni brakujących do kalend.
Taki system oznaczania dat znajdujemy jeszcze wśród polskich kalendarzy z XV wieku. Dowodzi tego kalendarz bernardynów krakowskich z 1452 roku, gdzie widzimy malejące, a nie rosnące, liczby opisujące kolejne dni marca (trzecia, czerwona kolumna od lewej). Równocześnie rozpowszechniał się już wtedy system opisujący dni oparte o najważniejsze święta chrześcijańskie (31 grudnia to 6 dzień po Narodzeniu Pańskim, itp.). Jednocześnie z rzadka funkcjonował już znany nam system. W ciągu dziejów okazał się najbardziej praktyczny, a kalendarz gregoriański go przypieczętował.
Wróćmy do 29 lutego. Bo pojawia się zasadne pytanie, jak pierwotnie oznaczano dodatkowy dzień roku przestępnego w kalendarzu juliańskim? Ano wkładano go nie na końcu lutego, lecz zupełnie gdzieś indziej. Mianowicie, po dniu nazwanym “sexto die ante Calendam Martius” (szóstego dnia przed 1 marca) nie następował dzień “quinto die” (piąty dzień przed 1 marca), lecz… “bis sexto die”. W tłumaczeniu na nasz kalendarz, ten dodatkowy dzień następował po 24 lutego, nazwany tak jakby dniem “dwudziestym czwartym bis”. Kolejny dzień następujący po nim byłby 25. dniem lutego.
ZOBACZ>>> Post eucharystyczny. Czemu służy i na czym polega?
Czas bez nazwy
A myśleliście, dlaczego akurat luty był i pozostaje tym miesiącem, do którego dodaje się ten jeden dodatkowy dzień? Tak, bo jest najkrótszy. A dlaczego jest najkrótszy? Uwaga, będą niespodzianki. I raz jeszcze musimy wrócić do historii kalendarzy w starożytnym Rzymie.
Pierwszy był księżycowy tzw. kalendarz rzymski. I jak już się domyślamy, pierwszym miesiącem roku wcale nie był styczeń, lecz – marzec. To równonoc wiosenna wyznaczała marzec, a dokładnie pełnia księżyca po niej następująca wskazywała Idy marcowe, dzięki którym można było oznaczyć początek miesiąca – i tym samym początek roku. Co najdziwniejsze, tworzyło go nie 12, lecz 10 miesięcy księżycowych (tzw. rok romulusowy).
Ciekawe, czy ktokolwiek z Czytelników zwrócił uwagę na angielskie, włoskie albo łacińskie nazwy miesięcy: wrzesień, październik, listopad i grudzień. September pochodzi od “septimus”, siódmy, choć liczymy go dziś jako miesiąc dziewiąty; october od “octavus”, ósmy; november od “novus” dziewiąty; podobnie i december wcale nie jest miesiącem “dwunastym”, lecz “dziesiątym”. Nazwy miesięcy do dziś kryją w sobie pradawny “rok romulusowy”, którego pierwszym miesiącem był marzec, a ostatnim grudzień.
A co było po grudniu? No właśnie, nic. Były to dni bez żadnej nazwy, dni czekania na wiosnę, oczekiwania na równonoc wiosenną, gdy znów czas zacznie się liczyć, dni nienumerowanego “okresu zimowego”. I już wiadomo, skąd to samopoczucie o tej porze roku, skąd ten czas czekania na coś, brak planów i lutowe depresje. Ten styczniowo-lutowy bezczas trwał aż do VII wieku przed Chrystusem, kiedy skodyfikowano okres zimowy, dodając dwa miesiące: febraius i ianuarius, luty i styczeń, najpierw w odwróconej zresztą kolejności. Dla uproszczenia pominiemy wyjaśnienie, że co kilka lat trzeba było dodawać jeszcze jeden miesiąc, bo tak ułożony kalendarz miał tylko 355 dni. To w tej historii nieistotne.
To taki kalendarz został zreformowany przez Juliusza Cezara. Nowy rozpoczynał się od marca, kolejne miesiące były – tak jak i są dziś – albo 30, albo 31-dniowe, z wyjątkiem ostatniego miesiąca roku, lutego, któremu przypaść musiało tyle, ile brakowało do początku roku: 28. Albo 29 dni, raz na cztery lata.
***
29 lutego, dzień na doczepkę. Gdy już został wpisany w kalendarz, to i tak dostał miano innego dnia z dopiskiem “bis”. Nie dość, że najrzadziej występował w kalendarzu, to i tak go było za dużo i samą swoją zbyt nachalną obecnością rozregulował historię średniowiecza.
Ostatni dzień roku w starym wydaniu – i zarazem lutego, który to miesiąc najdłużej czekał na swoją identyfikację, a kiedy już doczekał nazwy, dostał najsmutniejszą z możliwych, febraius, “oczyszczenie”.
Ale, przyznajcie, żaden inny dzień nie ma tak spektakularnej historii.