Nasze projekty

Kościół przetrwał bombardowania w Charkowie. „To chyba cud i ręka Boga”

Przed wojną największe osiedle w Charkowie zamieszkiwało około pół miliona ludzi. Obecnie nie ma tam budynku, który nie zostałby całkowicie lub częściowo zniszczony. "To chyba cud i ręka Pana Boga, że ostał się tamtejszy kościół" - mówi ks. Wojciech Stasiewicz.

Fot. Illia Ponomarenko/Twitter (zdjęcie ilustracyjne)

Ks. Stasiewicz, dyrektor Caritas w Charkowie, wskazuje, że liczba ludzi proszących o pomoc dramatycznie rośnie. Na początku wojny jeden TIR z pomocą starczał nam na tydzień, teraz wszystko rozchodzi się w jeden dzień – mówi ks. Stasiewicz.

Mówiąc szczerze sytuacja humanitarna jest katastrofalna. Mimo że można kupić w sklepach żywność i lekarstwa, to mało kto może sobie na to pozwolić. Jest to bardzo niepokojące. My, na początku wojny, karmiliśmy w parku 80 osób, teraz przychodzi do nas 700-800 osób. Z każdym tygodniem ta liczba systematycznie rośnie. Nie robimy tego regularnie w obawie przed ostrzeliwaniem punktów z pomocą humanitarną, jak to już miało miejsce – mówi papieskiej rozgłośni ks. Stasiewicz.

Zgłasza się też do nas po wsparcie coraz więcej wiosek z terenu całego obwodu charkowskiego, bo wiedzą, że jako Kościół katolicki możemy przekazywać pomoc i stale ją otrzymujemy. W praktyce wygląda to tak, że dziś przyjechał do nas TIR ze wsparciem i w piątek ma prawdopodobnie przyjechać kolejny. Na początku wojny jeden TIR wystarczał nam na tydzień czasu, to w tym momencie wystarcza na jeden dzień. Czyli z jednej strony pomoc stale dociera, jednak na wyzwania jakie daje nam rzeczywistość, jest to zdecydowanie zbyt mało. Najgorzej jest z lekarstwami. Brakuje też produktów spożywczych. Wszystko co otrzymujemy przekazujemy też dalej – dodaje.

Reklama

„Nie widziałam na tym osiedlu żadnego bloku, który nie byłby zniszczony”

W ostatnich dniach wojska ukraińskie wyzwoliły kilka wiosek w okolicach Charkowa skąd Rosjanie ostrzeliwali to miasto. Dzięki temu sytuacja się trochę poprawiła, ale bezpiecznie wciąż nie jest – mówi ks. Stasiewicz, który wraz z wolontariuszami Caritas dociera do najbardziej niebezpiecznych dzielnic.

Przez ostatnie dni odwiedzałem największe osiedle w Charkowie, gdzie przed wojną mieszkało pół miliona ludzi, a obecnie zostało maksymalnie ok. tysiąca. Nie widziałam na tym osiedlu żadnego bloku, który nie byłby częściowo, albo całkowicie zniszczony. W czasie naszego pobytu byliśmy świadkami trzech ostrzałów. To dramatycznie wygląda – mówi ks. Stasiewicz.

„Dwóch księży codziennie tam do nich dojeżdża”

To chyba cud i ręka Pana Boga, że ostał się tamtejszy kościół, w podziemiach którego mieszkają ludzie. Na początku wojny żyło tam 170 osób, ale z powodu nieustannych ostrzałów zostało tam teraz 15 osób, przede wszystkim babć, które nie mają do kogo pojechać. Dwóch księży codziennie tam do nich dojeżdża, zawożą im zupę i karmią tych ludzi, którzy na tym osiedlu jeszcze zostali i jak mogą się nimi opiekują. Nigdy się tak dziwnie nie czułem jak wjeżdżając właśnie na to osiedle. Widzisz, że nie ma ani jednej żywej duszy na ulicach, w powietrzu czuć dosłownie obecność ostrzeliwujących Rosjan. Jak Caritas od początku wojny nieśliśmy pomoc w tej dzielnicy, ale teraz jest ona zwielokrotniona, bo sytuacja jest tam bardzo, ale to bardzo opłakana – powiedział.

Reklama

Ks. Stasiewicz z podziwem mówi o wolontariuszach Caritas, którzy niestrudzenie i z narażeniem swego życia niosą pomoc potrzebującym. To jest poruszające jak wielu ludzi, którzy od nas otrzymali pomoc pyta, jak teraz oni sami mogą pomóc innym – mówi kapłan. W organizowaniu pomocy dla Ukrainy ściśle współpracuje on z Caritas archidiecezji lubelskiej, z której pochodzi.

kh, Vatican News/Stacja7

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Reklama

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę