Zapomniana stygmatyczka
Gdy mówimy o stygmatykach niejednokrotnie na myśli mamy osoby pokroju św. Ojca Pio, św. Franciszka, bł. Katarzyny Emmerich. To ludzie o nieprzeciętnym życiorysie, błogosławieni i święci znani w każdym zakątku globu. Jednak świat stygmatyków jest o wiele bogatszy.
Pełen jest nazwisk, które niewiele nam mówią, a kojarzone są jedynie przez okolicznych mieszkańców i pasjonatów mistycznej strony wiary chrześcijańskiej. Właśnie tak zapomniana jest Jadwiga Bartel z Radomina, o której jeszcze w latach ‘80 było bardzo głośno.
Historia jej życia i szczególnego obdarowania przez Boga jest nieprzeciętna. Urodziła się w Wielkanoc 1911 roku jako siedemnaste dziecko swoich rodziców. Została wydana za mąż za człowieka, który był dla niej okrutny, bił ją i poniżał. W tym wszystkim nie straciła zaufania w Bożą opiekę, wszystko znosiła cierpliwie i powierzała Maryi. W lutym 1950 roku, gdy modliła się sama w domu, ukazał jej się Jezus. Poprosił, aby wstawiała się za grzeszników, aby trwała cierpliwie i mężnie, a zostanie obdarzona łaskami. Bezpośrednio po tym wydarzeniu nie wydarzyło się nic niezwykłego. Dopiero 29 września jedna z sąsiadek zauważyła, że Bartelowa ma zakrwawione czoło, choć ta nie zdawała sobie z tego sprawy. W tym miejscu rozpoczyna się niezwykła historia.
W przeciwieństwie do wielu znanych stygmatyków Jadwiga Bartel miała stygmaty naprzemienne, czyli pojawiające się w różnych miejscach. Rany pojawiały się na czole, na nogach i rękach. Kobieta wielokrotnie krwawiła z prawego boku. Z relacji świadków wynika, że raz to nieustanne krwawienie trwało dokładnie 33 dni. Ta liczba nie jest przypadkowa. Pojawia się jeszcze raz, gdy zapytamy o długość występowania stygmatów – 33 lata w każdy piątek od wystąpienia pierwszych krwawień.
Przeczytaj również
Gdy nadchodził ten dzień, jakaś siła – która według samej Jadwigi „nakazywała” jej się położyć – przykuwała ją do łóżka, gdzie na długi czas pozostawała całkowicie bezwładna, lecz z drugiej strony zachowywała pełną świadomość, co wykluczało chorobę psychiczną. Lekarze z pobliskiego Rypina wielokrotnie poddawali ją badaniom, ale niczego konkretnego nie potrafili stwierdzić.
Za jej wstawiennictwem dokonywały się cuda. Jeden z uzdrowionych, Zenon Pawlak, u którego stwierdzono nieuleczalne stadium raka przyszedł z prośbą do stygmatyczki, pełen wiary, że ma ona specjalne względy u Pana Jezusa. Jak sam stwierdza, niewiele później guzy nowotworowe zniknęły z jego czaszki.
W całej tej historii jest jeszcze jeden ważny znak. Już po zaniknięciu stygmatów, dokładnie 2 lipca 1986 r. na obrazku Matki Bożej Częstochowskiej pojawiły się krwawe łzy, które wcześniej zapowiedziała Maryja. 9 lutego 1992 r. podobne ślady pojawiły się na posągu Matki Bożej Niepokalanej. Od tego roku stygmaty znów zaczęły występować regularnie w każdy piątek.
Jadwiga miała ponadto dar jasnowidzenia. Nie przepowiadała jednak przyszłości prywatnym osobom, a w każdym razie ciężko jest znaleźć takie wspomnienie. Inaczej było z ostrzeżeniami dotyczącymi całej Polski i świata, z wezwaniem do nawrócenia, które stygmatyczka chętnie powtarzała po Maryi. Pojawiał się tu zresztą wątek rosyjski tożsamy z tym znanym z Fatimy.
Nie ulega wątpliwości, że m.in. takie treści rozzłościły ówczesną Służbę Bezpieczeństwa PRL. Od momentu, gdy o Jadwidze Bartel zrobiło sie głośno była nękana przez funkcjonariuszy. Pojawił się nawet plan uśmiercenia stygmatyczki, zarzucony z niewiadomych powodów.
Stosunek Kościoła do mistyczki był życzliwy, a miejscowa kuria była dobrze poinformowana o jej sprawie. Obrazek, na którym pojawiły się krwawe łzy Maryi został przez miejscowego biskupa przekazany kard. Stefanowi Wyszyńskiemu. Prymas Tysiąclecia osobiście odesłał Jadwidze inny obrazek z dedykacją: „Stygmatyczce – Prymas”. Podobne podarunki otrzymywała nawet od papieży Pawła VI i Jana Pawła II.
W kontraście wobec znikomej wiedzy, jaką posiadają Polacy na jej temat, pamięć o Jadwidze Bartel jest w Radominie i okolicach bardzo świeża. Wciąż żyje wiele osób, które wspominają tamte niezwykłe wydarzenia oraz wspólne msze św., na których stygmatyczka wyglądała, jakby była już w zupełnie innym świecie. Wszystko to działo się w radomińskiej świątyni pw. św. Mikołaja. Ten stary, kamienny, romańsko-gotycki kościół zbudowany został jeszcze w XIII w. To jedna z tych pięknych budowli, o których opowiadanie można rozpocząć od zdania: „Gdyby ściany potrafiły mówić…”. Poza wzbudzającą ogromne emocje obecnością mistyczki warto w historii tego kościoła wspomnieć np. o potyczce wojsk rosyjskich z barskimi konfederatami i splądrowaniu świątyni przez tych pierwszych. Na miejscu nieistniejącego już cmentarza przykościelnego zbudowana została piękna figurka Chrystusa z napisem na cokole: ,,Pójdźcie do mnie wszyscy. Z Twoich darów Tobie Panie parafianie radomińscy ze swym proboszczem R. P. 1957".
Parafia radomińska warta jest odwiedzenia. Wyjątkowość tego miejsca nie pozostawia wątpliwości. Jeśli zatem, Drogi Czytelniku, wśród wakacyjnych wojaży znajdujesz się w pobliżu, warto spędzić tam niejedną chwilę swojego wolnego czasu.