Jak odbudować życie po stwierdzeniu nieważności małżeństwa? Rozmowa z Anną Popek
„Ważne, aby zrozumieć błędy w małżeństwie, które spowodowały jego rozpad.” O trudnej drodze prowadzącej do decyzji o rozwodzie i stwierdzeniu nieważności małżeństwa, sytuacjach, w których warto zawalczyć o związek i próbie odbudowania życia po rozpadzie małżeństwa rozmawiamy z Anną Popek, dziennikarką, prezenterką telewizyjną.
Aneta Liberacka: Każda kobieta stając na ślubnym kobiercu jest przekonana, że to ta bajka, w której będą żyli długo i szczęśliwie? Tak też było u Ciebie?
Anna Popek: Tak, mam Biblię Tysiąclecia, którą dostaliśmy w dniu ślubu z piękną dedykacją dla pary młodej. Gdy dziś wracam do tej dedykacji rozumiem, jakim szczęściem może być „Młoda Para” jako nowe przedsięwzięcie, jako ludzie, którzy chcą razem budować życie i ile radości może się z tym wiązać.
Małżeństwo to przecież nie tylko szczęście dla dwójki, która odtąd może być dla siebie oparciem na dobre i na złe, ale też dla społeczeństwa. Lepiej jest, gdy ludzie mogą w obrębie rodziny zaspokajać swoje wszelkie potrzeby – towarzyskie, duchowe, finansowe. Myślę, że nic lepszego od początku świata nie wymyślono. Również dlatego, że w takim małżeństwie panuje symetria płci.
A jakie jest Twoje doświadczenie? Co się stało? Co poszło nie tak w Waszym małżeństwie i co jest według Ciebie prawdziwym kryzysem małżeńskim?
Prawdziwy kryzys to świadome i długotrwale szkodzenie drugiej osobie, zupełna niechęć do zrozumienia jej racji, obcość.
W sytuacji gdy nawet popełnimy błąd, ale mamy dobre intencje, przepraszamy, nawracamy się – to można w tej łodzi wiosłować dalej. Ale jeśli ktoś celowo niszczy dno, by wdarła się woda, to już mówimy o ratowaniu życia, ucieczce, konieczności odejścia. Choć tutaj mogę powiedzieć, że nie zawsze odejście musi się wiązać z rozwodem.
Przeczytaj również
Jakie wymieniłabyś sytuacje, kiedy trzeba walczyć, ratować małżeństwo?
Myślę, że można wybaczyć zdradę, można wybaczyć pewne słabości. W ogóle nie wolno trzymać urazy i trzeba wybaczać. Zrozumiałam to jednak niedawno, gdy padłam ofiarą pewnej osoby. Zaszkodziła mi bardzo na gruncie zawodowym, robiła to systematycznie długo i uporczywie. Biłam się wtedy z myślami na jej temat, czułam wściekłość, ból, zranienie, nienawiść. Spalało mnie to. W końcu znajomy powiedział mi mądre zdanie, że z trzymaniem urazy jest jak z trucizną, którą wypijasz codziennie w nadziei, że zaszkodzi twojemu wrogowi. Odpuść, wybacz. Tak też zrobiłam, z resztą byłam już tak udręczona, że nie miałam wyjścia. Sytuacja obiektywnie się nie zmieniła, ale ja jestem spokojniejsza, radosna i… wyspana. A przecież nasz świat, ten, w którym żyjemy, to najczęściej świat naszych osobistych myśli, uczuć, emocji. To w nim jesteśmy zanurzeni, wiec trzeba o niego dbać i nie zaśmiecać złem.
Po takich doświadczeniach masz jakąś receptę, jakiś lek, który może uratować małżeństwo?
Czasem wystarczy poczekać. „Nawet najdłuższa żmija – mija” – jak to mówią. Człowiek z czasem nabiera rozsądku, widzi swoje błędy i chciałby wrócić, więc czas może być tu dobrym mediatorem. Poza tym sądzę, że trzeba włączyć najbliższą rodzinę w łagodzenie konfliktu. Rozwód będzie miał przecież konsekwencje także dla nich, dla każdego członka rodziny: teścia, teściowej, rodzeństwa. Najlepiej wybrać kogoś zaufanego zwierzyć się i poprosić o pomoc.
Kiedy więc przychodzi moment i jaka to jest sytuacja, gdy wiadomo, że ta „żmija” nie przeminie? Co jest taką granicą, za którą jest już tylko ta jedna decyzja?
Kiedy popadasz w depresję, kiedy nie widzisz wyjścia, kiedy powrót do domu sprawia, że myślisz o najgorszym…
U Ciebie tak było?
Teraz, kiedy patrzę na to wszystko oczami wiary, widzę jednak, że i wówczas należy odpuścić. Nie wszystko można załatwić po ludzku, nie zawsze da się wszystko zracjonalizować. Czasem działa siła wyższa. Trzeba dać działać Bożej Opatrzności, nie wyręczać jej.
A czy w takich sytuacjach można liczyć na realną pomoc specjalistów, mediatorów, psychologów, duchownych?
Podejmowałam próby, czytałam dużo książek, chodziłam na spotkania z psychologiem, słuchałam mądrych kazań, jeździłam na rekolekcje. Ale prawdę mówiąc dopiero zawierzenie Matce Boskiej w Częstochowie przyniosło mi gwałtowne zrozumienie przyczyn mojego rozwodu i tego nieszczęścia, jakie się z nim wiąże. Dopiero po powrocie z Częstochowy po prostu któregoś dnia obudziłam się niemal ze łzami w oczach. Zobaczyłam swoje błędy, które stały się jaskrawe, jakby ktoś w moim życiowym wypracowaniu podkreślił na czerwono i z wykrzyknikiem wszystkie pomyłki, błędy ortograficzne. I nagle zrozumienie – aha! To tutaj to zrobiłam źle, a tutaj mogłam inaczej napisać, a tutaj przecież źle coś odmieniłam niezgodnie z regułą. To jest trudne doświadczenie. I przyznam, że jeśli tak ma wyglądać czyściec, to chciałabym być w nim jak najkrócej…
Rozwód to bardzo ciężkie doświadczenie. Czasem oglądając różne filmy można odnieść wrażenie, jakby to rozwiązywało wiele problemów, a wręcz otwierało nowe perspektywy, nowe życie…
Rozwód to zupełny rozpad. A rozpad prowadzi do rozpaczy, do głębokiego smutku – człowiek jest podatny na sugestie, nie wie co robić a czuje, że robić coś musi. I jeśli wtedy otoczenie, koleżanki wywierają presję i mówią – „znajdź sobie teraz kogoś” – to można popełnić poważne błędy i wpakować się w jakąś fatalną relację. Wiem coś o tym. Dlatego jeśli już człowiek zdecydował się z jakiś ważnych powodów odejść, to najlepiej przez jakiś czas pobyć samemu ze sobą, zrozumieć o co mi chodzi i jakie się popełniło błędy w małżeństwie, dlaczego musiało się rozpaść. Zajrzenie do własnego sumienia i uczciwe przed lustrem przyznanie się do winy oczyszcza, ale też przynosi zrozumienie.
Nie lepiej zrobić to przed rozwodem?
Oczywiście, że lepiej, ale niestety często ludzie muszą przekonać się na własnej skórze. Na pewno wina jest po obu stronach i to nie jest truizm. Nasze wyuczone reakcje, nasze emocje, których nie potrafimy trzymać na wodzy, nasze braki staranności i chyba najgorsze – brak szacunku do męża lub żony.
Dlaczego po rozwodzie zależało Ci na stwierdzeniu nieważności małżeństwa? W którym momencie zrozumiałaś, że twoje małżeństwo nie zaszło, że jedyną drogą jest stwierdzenie jego nieważności?
To była właśnie konsekwencja mojego zrozumienia tamtej sytuacji. Jestem katoliczką, chciałam uczestniczyć w sakramentach. Stwierdziłam wtedy, że każdy wyrok przyjmę w pokorze.
Dobrych kilka lat po rozwodzie analizowałam swoją przyszłość, analizowałam też swoją przeszłość. Nie wiedziałam co robić, czułam się bezdomna i opuszczona. Pomyślałam, że trzeba to jakoś posprzątać, że bez porządku w sercu nic nie zdziałam. Najważniejsze dla mnie było pragnienie uporządkowania życia duchowego. Nie wiedziałam czy spotkam jeszcze kogoś na swojej drodze, choć przyznam, że bardzo tego pragnęłam. Jak wiemy, jednak – człowiek myśli, Pan Bóg kreśli. Stwierdzenie nieważności mam w szufladzie, nie było mi dotąd potrzebne…
Czym są dla Ciebie sakramenty?
Są jak skrzydła aniołów, unoszą, dodają siły i nadziei. To jest taki poziom przeżywania świata i życia, który zbliża do odpowiedzi na pytanie o jego sens.
Czy można podczas rozwodu jakoś ochronić dzieci?
Nie jestem ekspertką, popełniłam błędy. Ale jeśli można coś poradzić to tylko tyle, by o ojcu bądź matce mówić z szacunkiem. Muszą widzieć, że są dziećmi wartościowych rodziców, to buduje ich poczucie własnej wartości.
Co zostaje w człowieku tak zranionym, w jaki sposób wrócić do spokoju i normalnego życia?
Nie wiem, jeszcze nie wróciłam, staram się. Na pewno nie jest to możliwe dzięki zaleczeniu poprzez nowy związek, to stanowczo odradzam. Myślę, że chyba powrót do pasji i marzeń z młodości, jeszcze przedmałżeńskich. Ja kocham góry i dopiero niedawno po wielu, wielu latach wybrałam się w Tatry.
Anna Popek – od ponad dwudziestu lat pracuje jako dziennikarka. Ukończyła Filologię Polską na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach i podyplomowe studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. Od kilkunastu lat pracuje w Telewizji Polskiej, współpracuje też z prasą i radiem. Interesuje się literaturą, kulturą, sztuką. Bardzo lubi historię, zwłaszcza jej dwa fascynujące okresy – średniowiecze i dwudziestolecie międzywojenne. Ciekawią ją też obyczaje, savoir-vivre, psychologia i moda. Wypoczywa tam, gdzie jest woda, zieleń i przestrzeń.