Milczenie Franciszka
24 czerwca 2013 roku papież Franciszek przyjął na prywatnej audiencji argentyńskiego obrońcę praw człowieka Adolfo Péreza Esquivela. Ten przekazał papieżowi list napisany przez Pedro Casaldáligę, emerytowanego biskupa Sao Félix.
Znany ze swojego entuzjastycznego poparcia dla teologii wyzwolenia Casaldáliga prosił w nim Franciszka o pojednanie Kościoła z tym nurtem teologii latynoamerykańskiej, którego wpływy, począwszy od połowy lat osiemdziesiątych, były przez Watykan systematycznie osłabiane przy pomocy narzędzi administracyjnych i decyzji personalnych.
Ponadto Esquivel wręczył papieżowi kopię Paktu Katakumb, zawartego przez kilkudziesięciu biskupów po zakończeniu obrad Soboru. W owym dokumencie, zwanym również „Paktem Kościoła służebnego i ubogiego”, biskupi zobowiązali się do dzielenia warunków życia ze swoim ludem, zrezygnowali ze wszystkich oznak zbytku, porzucili tytuły eksponujące ich status w hierarchii kościelnej oraz przysięgli przekształcać inicjatywy dobroczynne w dzieła oparte na miłości społecznej i sprawiedliwości, podejmowane ze względu na dobro wszystkich ludzi. Papież, który spostrzegł widniejące pod dokumentem podpisy, złożone m.in. przez Heldera Câmarę i Sergia Méndeza Arceo, miał zawołać: „No proszę, tylko popatrzcie, kto tu jest!”. W kwestii rehabilitacji teologii wyzwolenia Franciszek zachował jednak powściągliwość, odpowiadając, że „będzie się nad tym zastanawiał”.
Przeczytaj również
Nie wydaje się, żeby teologia wyzwolenia jako taka potrzebowała dzisiaj rehabilitacji. Jej aż nazbyt systematyczna krytyka, sformułowana w 1984 roku przez Josepha Ratzingera, zrównoważona została przez ogłoszoną w tym samym roku instrukcję Libertatis nuntius.
Autorzy dokumentu, wśród nich zaś sam kardynał Ratzinger, wyrazili poparcie zarówno dla kategorii preferencyjnej opcji na rzecz ubogich oraz grzechu strukturalnego – podkreślając, że stanowi on konsekwencję, nie zaś korzeń grzechu indywidualnego – jak i dla samej teologii wyzwolenia. Krytyce poddane zostały tylko niektóre jej formy – te mianowicie, które w sposób bezkrytyczny czerpały z marksizmu.
Autorzy instrukcji stanęli na stanowisku, że stosowanie marksistowskiej analizy rzeczywistości społecznej w sposób konieczny pociąga za sobą przyjęcie ateistycznej i afirmującej przemoc ideologii.
Z punktu widzenia chrześcijan żyjących w krajach rządzonych przez wojskowe dyktatury, promujące militaryzm i oparty na wyzysku kapitalizm, był to jednak wniosek zupełnie nieoczywisty.
Wróćmy jednak do Franciszka, którego ambiwalentny stosunek do teologii wyzwolenia rzucał się w oczy również w ostatnich dniach. Z jednej bowiem strony nieoficjalnie spotkał się papież z jej ojcem, Gustavo Gutiérrezem, który następnie udzielił wywiadu dla „L’Osservatore Romano”. Wiele o domniemanej „odwilży” mówi fakt, że w ciągu jednego tylko wrześniowego tygodnia watykańska gazeta, która w przeszłości bywała bardzo krytyczna wobec peruwiańskiego teologa, opublikowała dwa ciepłe artykuły na jego temat.
Autorem jednego z nich był uczeń Gutiérreza, arcybiskup Gerhard Müller. Z drugiej strony, pytany przez pewnego księdza o poparcie, jakiego prefekt Kongregacji Nauki Wiary udziela teologii wyzwolenia, Franciszek miał w sposób wymijający odpowiedzieć: „To opinia Müllera, to jego zdanie”.
Nie ulega wątpliwości, że pochodzący z Ameryki Łacińskiej papież dobrze rozumie teologię wyzwolenia i podziela jej społeczną wrażliwość. Wydaje się jednak, że na poziomie deklaratywnym stara się on nie akcentować swoich związków z nią.
Gdy będąc jeszcze kardynałem, redagował dokument wieńczący konferencję biskupów latynoamerykańskich w Aparecida, ani razu nie użył pojęcia „teologia wyzwolenia”. Zarazem jednak tchnął w tekst jej ducha, nawołując do „budowania sprawiedliwego i opartego na braterskich relacjach społeczeństwa”, które wszystkim swoim członkom zapewnia dostęp do opieki zdrowotnej, pożywienia, edukacji, dachu nad głową i pracy.
Ten sam duch unosi się nad papieskimi wystąpieniami, w których Franciszek niezmiennie upomina się o ludzi w przyziemnie materialnym sensie ubogich. Oni właśnie, to znaczy starotestamentowi ubodzy, są również Mateuszowymi „ubogimi duchem”, które to określenie tak bardzo lubimy sobie przywłaszczać, gdy stosunkowo niewiele nam brakuje.
Skromność, której przykład daje sam Franciszek, w czytelny sposób nawiązuje do głoszonej przez teologów wyzwolenia idei chrześcijańskiego ubóstwa pojętego jako solidarność z ubogimi, niewiele mającej wspólnego z „dziadostwem”, którego tak lękają się polscy biskupi.
Gdy w szpitalu w Rio mówił papież, że przebywanie blisko ubogich to dotykanie ciała Chrystusa, wsparł on radykalne rozumienie preferencyjnej opcji na rzecz ubogich, na gruncie którego ich punkt widzenia staje się punktem widzenia ukrzyżowanego Boga.
Mówiąc o ubóstwie, Papież nie zapomina o jego strukturalnych przyczynach. Nie wzywa jedynie do charytatywności, lecz także do reform w zakresie polityki gospodarczej, do korygowania zglobalizowanego kapitalizmu.
Domaga się nie tylko miłosierdzia, ale i sprawiedliwości, nie tylko wsparcia dla potrzebujących, ale i stworzenia warunków, w których będą oni mogli się stać aktorami, nie zaś tylko widzami, procesu swojego wyzwolenia.
Wrażliwość Jorge Mario Bergoglio uformowana została przez teologię argentyńską, w której inspiracje marksistowskie nie odegrały szczególnie doniosłej roli. Przypomniał o tym ostatnio jeden z dawnych nauczycieli papieża, Juan Carlos Scannone, który powiedział, że Franciszek nigdy nie wspierał opartej na przesłankach marksistowskich wersji teologii wyzwolenia. Nie można tego powiedzieć natomiast o jej najsłynniejszych przedstawicielach, takich jak Gutiérrez czy Boff.
Pomijając jednak szczególny stosunek teologów latynoamerykańskich do marksizmu, warto zdać sobie sprawę z tego, że przeszli oni dość długą drogę. Świadczą o tym ich późniejsze wypowiedzi. W 1988 roku mówił Gutiérrez: „Nie sądzę, żeby system kapitalistyczny w swojej dzisiejszej postaci dobrze służył ubogim. Gdyby jednak, teoretycznie, stanowił on drogę wyjścia z ubóstwa, to nie mam nic przeciwko niemu. Mój problem dotyczy ubóstwa, a nie kapitalizmu”. W podobnym duchu wypowiadał się dwa lata później Boff: „Od samego początku teologia wyzwolenia nie stawiała w centrum swojej praktyki i swoich trosk socjalizmu, lecz ubogich”. Spodobałyby się te deklaracje Franciszkowi.
Teologowie wyzwolenia jako pierwsi zwrócili uwagę na konieczność równoważenia "ortodoksji", to znaczy słuszności przekonań, "ortopraksją", czyli słusznością działania. Idąc tym tropem, mniej powinno interesować nas, czy i co papież o teologii wyzwolenia mówi, bardziej zaś – czy i jak ją robi.
Teologia wyzwolenia nie polega bowiem na odrealnionym myśleniu o wyzwoleniu, które jest przecież tylko drugim imieniem zbawienia, lecz na urzeczywistnianiu go na miarę ludzkich możliwości w horyzoncie doczesnym. Być może nawet lepiej, że Franciszek o tym wyzwoleniu milczy, gdyż utrudnia w ten sposób zadanie swoich potencjalnych kontestatorów, którzy z wyraźną ulgą zaklasyfikowaliby go jako „socjalistę”. Zresztą nawet sami teologowie wyzwolenia powinni być tym papieskim milczeniem zachwyceni. I wygląda na to, że są. Jak bowiem stwierdził ostatnio jeden z nich, „jego imię, Franciszek, to coś więcej niż imię; to plan dla Kościoła”.