Marketing i świadectwo
Franciszek coraz częściej oskarżany jest o populizm. Także przez duchownych. Gdy wezwał do otwarcia pustych klasztorów dla uchodźców i potrzebujących, podniosło się larum, że uprawia demagogię. I być może byłoby coś na rzeczy, gdyby nie jedno ale… Sam żyje tak, jak naucza.
Co w watykańskich finansach może zmienić fakt, że Papież nosi stare czarne buty, zamiast eleganckich z doskonale wyprawionej czerwonej skóry; że zamiast w Pałacu Apostolskim mieszka w Domu św. Marty, wspólnie z pracującymi w Watykanie księżmi; że nie chce jeździć luksusowymi mercedesami, które bezużyteczne stoją od miesięcy w garażu, bo on wybiera przeciętne samochody? Nic, naprawdę nic. Bynajmniej, nie chodzi tu przede wszystkim o oszczędności.
Chodzi o zmianę wizerunku Kościoła, Watykanu, papiestwa. O powrót do ewangelicznego ideału. I to się dzieje. Ale nie jest to chwyt marketingowy, tylko efekt Franciszkowego świadectwa. Papieskie słowa wielu uwierają, również ludzi Kościoła i to zarówno tego hierarchicznego, jak i sumienia nas, przeciętnych Kowalskich. Uwierają, bo nie pozwalają nam pozostać obojętnymi na nauczanie Franciszka.
Przeczytaj również
Reakcje na nie mogą być kompletnie odmiennie. Przerabialiśmy to już w czasach Jezusa. Jednych porywał, inni zatrzymali się na słuchaniu, a jeszcze inni zaczęli go oskarżać.
– To czysta demagogia – w ten sposób znajomy zakonnik skomentował apel Papieża, by zionących pustkami klasztorów nie przerabiać na dochodowe hotele, ale otworzyć je dla uchodźców i potrzebujących. Nota bene Franciszek wygłosił taki apel w położonym w samym centrum Rzymu ośrodku dla uchodźców. A w promieniu kilku kilometrów od tej lokalizacji, znajduje się co najmniej kilka budynków, w których od dawna nie ma życia, ponieważ nie ma tam powołań. Kolejne skrzydła klasztorów zamykana są na cztery spusty, albo (biorąc pod uwagę dochodową lokalizację) przerabiane właśnie na rentowne hotele. Nie tędy (wyłącznie) droga.
Zgadzam się z mym znajomym zakonnikiem, że łatwiej powiedzieć, otwórzmy klasztory, niż wprowadzić te słowa w czyn. Ktoś przecież musi zapewnić obsługę. Warto też pamiętać o tym, że rentowny hotelik może pomóc finansować charytatywną działalność. Jednak, jak pokazuje często życie, potrzeba tych, którzy wyznaczą kierunek, by inni mogli pójść tą drogą. Nie jest też tak, że Kościół w tym względzie wcześniej nic nie robił. Można jednak zrobić więcej.
Niedaleko Fiuggi we Włoszech leży klasztor św. Wawrzyńca, gdzie w 1215 r. przez pewien czas mieszkał św. Franciszek. Przez wieki było to duchowe płuco włoskiego regionu Ciociaria. Z upływem czasu klasztor pustoszał, brakowało nowych powołań. W ostatnich latach w tym dużym klasztorze mieszkało tylko dwóch zakonników. Wiekowi i schorowani zakonnicy nie byli też w stanie obrobić przyklasztornego ogrodu i sadu. I nie po raz pierwszy już myślano o zamknięciu tego klasztoru czy sprzedaniu go, ponieważ comiesięczne opłaty stały się zbyt wielkim obciążeniem dla franciszkańskiej wspólnoty. I wówczas apel Franciszka usłyszał przełożony klasztoru.
74-letni ojciec Angelo di Giorgio postanowił otworzyć klasztorne wrota na starych i samotnych ludzi. Zarówno Włochów jak i cudzoziemców. Po zakonnikach pozostało do dyspozycji 26 cel. W każdej są dwa łóżka i skromna łazienka. Przełożony klasztoru zapewni nowym mieszkańcom mieszkanie i wyżywienie gratis.
W zamian kobiety będą proszone o pomoc w prowadzeniu domu i kuchni oraz ogrodzie, a mężczyźni w zaangażowanie się w prace porządkowe i remontowe oraz uprawianie przyklasztornego ogrodu i sadu. Na razie ojciec superior przyjmuje zgłoszenia. Pierwsi chętni przeprowadzą się do klasztoru w grudniu. Na razie na rok, a czas pokaże, co będzie dalej.
Franciszek uczy właśnie tego wychodzenia z ciepłych gniazdek, skostniałych w swych schematach struktur, przekraczania siebie i otwarcia się na nowe. Dla jednych będą to zakrapiane populizmem gesty na pokaz, dla innych, wyraz tej wrażliwości serca, której od swych uczniów wymaga Jezus.
Kiedy w lipcu Franciszek przeczytał w gazecie o dramacie afrykańskich uchodźców na Lampedusie, którzy próbując dostać się do lepszego świata zginęli w morskiej otchłani, od razu, w odruchu serca postanowił odwiedzić tę włoską wyspę. Nie była to ckliwa wizyta. Opłakując ofiary, bezlitośnie wytykał nam, ludziom z lepszego świata, obojętność na los tych, którzy mają się gorzej. Ujawniał niewystarczającą pomoc, którą uchodźcom oferują unijne struktury i kraje Europy. Mówił, że globalizacja obojętności i zamykanie oczu na to, co się dzieje, doprowadzić może do wielu kolejnych tragedii. I nie trzeba było długo czekać, by papieskie słowa stały się prorocze. W ciągu jednego tygodnia u wybrzeży Lampedusy zatonęły trzy łodzie, a morskie otchłanie stały się grobem dla ponad 400 uchodźców. Papież kilka razy publicznie nazwał to hańbą Zachodu. Nie zatrzymał się jednak na słowach.
Na Lampedusę Franciszek wysłał swego jałmużnika. Oznacza to zupełną zmianę, gdy chodzi o ten urząd, bo dotąd działał on zawsze w obrębie Watykanu. Arcybiskup Konrad Krajewski był wśród ofiar i ratowników. Niósł im pomoc duchową oraz wsparcie psychologiczne, gdy raz za razem wyławiali z otchłani kolejne ciała, w tym maleńkich dzieci i kobiet w ciąży. Kiedy ostatni raz nurkowie schodzili do wraku umieścili w jego ścianach perłowy różaniec pobłogosławiony przez Franciszka, jako znak jego nieustannej modlitwy za tych, dla których morskie otchłanie stały się grobem.
Mnie osobiście uderzyły dwa, bardzo zwykłe gesty Papieża. Poprosił swego jałmużnika, by wszystkim mieszkańcom tymczasowego ośrodka dla uchodźców kupił międzynarodowe karty telefoniczne, żeby mogli zadzwonić do swych najbliższych. Zdruzgotany ich warunkami życia, poprosił też o przygotowanie specjalnego miejsca dla dzieci, gdzie maluchy mogłyby w ciągu dnia oderwać się od swej tragedii i po prostu uczyć się, bawić – tak samo, jak ich rówieśnicy. W tym celu Papież zakupił specjalny namiot, który między innymi z pomocą wolontariuszy Caritas, stał się przedszkolem dla dzieci uchodźców.
Ostatnio dotarł do Franciszka list włoskiej staruszki, która znajduje się wraz z mężem w dość trudnej sytuacji materialnej. Radzili sobie do czasu, kiedy pożyczyła od znajomych 50 euro na leki dla chorego męża i została okradziona. W geście desperacji napisała o tym w liście do Franciszka. Nie po to, by prosić o pomoc, ale bardziej, by się wyżalić. Papież za pośrednictwem swego jałmużnika przesłał na ręce jej proboszcza, 200 euro wsparcia, wraz ze swoim błogosławieństwem.
Na wsparcie rozbudowy ośrodka i noclegowni Caritas działających przy głównym dworcu kolejowym w Rzymie Franciszek przekazał Harleya-Davidsona. Dwa motory tej marki otrzymał w darze od harleyowców, których przyjął na specjalnej audiencji. Teraz papieski motor został wystawiony na aukcję.
Zwykłe gesty, dzięki którym papież staje się bardziej nasz. Franciszek pokazuje zarazem, że nie tak trudno jest czynić nasze życie lepszym, wprowadzając je na proste ewangeliczne tory.