Nasze projekty
Fot. Flickr episkopat.pl/ Instytut Prymasowski

“Nie możemy opuścić Polski. Naszą ojczyznę czekają cierpienia. Trzeba być z nią.” Jak Stefan Wyszyński stał się “Ojcem wolnych ludzi”?

W rocznicę wybuchu II wojny światowej, powróćmy do jej pierwszych dni, podczas których Stefan Wyszyński prawdopodobnie podjął jedną z ważniejszych decyzji w swoim życiu. Kiedy pojawiła się szansa na to, aby bezpiecznie opuścić zaatakowaną Polskę, On z niej nie skorzystał. Pozostał w kraju, by być z walczącymi. Tak właśnie zaczęła historia Prymasa, jako “Ojca wolnych ludzi”...

Reklama

“Ja jechać nie mogę”

– Panie ministrze, ja jechać nie mogę, to wykluczone, wracam do Włocławka – powiedział ksiądz Stefan Wyszyński. – Księże profesorze, droga na zachód jest odcięta – argumentował Eugeniusz Kwiatkowski. – A lada moment i na południe się nie przedostaniemy. To naprawdę ostatnia chwila. – Stefan, skorzystaj z okazji – ksiądz Adolf Kukuruziński przyłączył się do ministra. 

Siedzieli w jego mieszkaniu w Łucku Wołyńskim, gdzie Wyszyński dotarł z  klerykami szóstego roku seminarium włocławskiego. Od wielu dni tułali się po Polsce. Po wkroczeniu Niemców opuścili Włocławek, w nadziei że kleryków ostatniego roku uda się wyświęcić na księży w  Lublinie. Ale wojenna pożoga przeszła i  przez to miasto. Weszli do niego, brodząc w szkle z szyb, które wyleciały po ciężkim bombardowaniu. Zdecydowali się iść dalej na wschód, przeszli przez Bug i znaleźli się na Wołyniu. W Łucku dowiedzieli się, że 17 września Sowieci wkroczyli do Polski. Tutaj też Wyszyński spotkał ministra Kwiatkowskiego, wicepremiera i ministra skarbu, słynnego menedżera Drugiej Rzeczypospolitej, twórcę portu w Gdyni i autora budowy Centralnego Okręgu Przemysłowego. Rząd szykował się do opuszczenia Polski przez Rumunię, aby podtrzymać ciągłość państwa mimo zajęcia go przez okupantów – hitlerowskie Niemcy i stalinowski Związek Radziecki. 

“Muszę wracać”

– Muszę wracać – upierał się Wyszyński – cokolwiek by się miało zdarzyć. – A jak my wyglądamy? – zapytał retorycznie Kwiatkowski. – Pan minister jedzie z  urzędu: wyjeżdża rząd i  pan minister jedzie z rządem. A ja nie należę do rządu i dlatego też jadę z powrotem do Włocławka. 

Reklama

Rozległo się pukanie do drzwi. – Proszę – powiedział ksiądz Kukuruziński. Wszedł Kazimierz Majdański, jeden z włocławskich seminarzystów. – Księże profesorze, wszyscy już się zebrali – powiedział. Wyszyński wstał. – Panowie wybaczą, muszę iść do moich kleryków. Panie ministrze, będę się za pana modlił. Tacy ludzie jak pan będą Polsce potrzebni, gdy to wszystko się skończy. Kwiatkowski serdecznie uścisnął księdzu rękę.

 Wyszyński wyszedł i prowadzony przez Majdańskiego, skierował się do budynku, gdzie przebywali klerycy. Kiedy to mogło być? Chyba ze dwadzieścia lat temu, tak, zaraz po odzyskaniu niepodległości. Kończył wtedy Liceum Świętego Piusa X, niższe seminarium we Włocławku. Mieli wykład z liturgii teologicznej z księdzem Antonim Bogdańskim. Do dziś pamiętał jego poważne spojrzenie zza dużych okularów i słowa, które bardzo głęboko zapadły mu w serce: „Przyjdą czasy, kiedy będą wam, tu obecnym, wbijać gwoździe w tonsury”. 

“Co robimy dalej”

Wszedł do obszernej sali, gdzie czekali na niego klerycy. Wszyscy ci chłopcy mieli już komplet święceń potrzebnych do przyjęcia kapłaństwa. Przyjęli też tonsurę, kiedy biskup ostrzygł im kawałek włosów, aby zaznaczyć, że kapłan jest oddzielony od świata. – Wiecie, że Sowieci wkroczyli do Polski – powiedział. – Rząd wkrótce się ewakuuje i my musimy podjąć decyzję, co robimy dalej. W obecnej sytuacji nie sposób myśleć o święceniach. Niebezpiecznie też byłoby przemieszczać się w tak dużej grupie. 

Reklama

Powinniśmy wracać do Włocławka. Burza wojenna przejdzie i niewykluczone, że będziemy mogli uruchomić seminarium na nowo. Proponuję, abyśmy szli w małych grupkach, ufając, że Opatrzność nas przeprowadzi. – Ksiądz profesor wraca? – zapytał jeden z diakonów. – Nie pojedzie ksiądz do Rumunii?  – Nie możemy opuścić Polski. Naszą ojczyznę czekają cierpienia. Trzeba być z nią. Pomodlimy się, pobłogosławię was i w drogę. 

Fragment pochodzi z książki Pawła Zuchniewicza “Ojciec wolnych ludzi”.
Śródtytuły zostały nadane przez redakcję.

Reklama
Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę