Nasze projekty

Papież na progu nieba

Może to w tym klasztorku w watykańskich ogrodach będzie się teraz dokonywał jeden z najbardziej wzruszających i najczystszych aktów jakie widział ostatnio Watykan i Kościół. Papież, który mówił, pisał, jeździł teraz będzie sam na sam z Bogiem, stanie na progu nieba.

Reklama

Trzy lata temu Benedykt XVI podczas wizyty w mieście Sulmona odwiedził grób jednego ze swoich poprzedników, świętego Celestyna V i złożył na jego grobie paliusz (ozdobną wstęgę, oznakę władzy), którą otrzymał podczas inauguracji pontyfikatu.

 

Celestyn V, pustelnik z powołania i natury, wybrany żeby ratować pogrążony w podziałach Kościół, „wymiękł”.  W 1294 roku przeprowadził najpierw konsultacje z kanonistami, wydał stosowne zarządzenia, a następnie zrezygnował z papieskiego tronu, wybierając powrót do pustelniczego życia. Nie do końca mu się to udało, następca obawiając się jego wpływu na kardynałów, do śmierci trzymał go pod strażą.

Reklama

 

Współcześni długo spierali się oceniając ten gest. Petrarka Celestyna wychwalał, Dante uważał za tchórza.

 

Reklama

Nie wiemy tak naprawdę, od jak dawna Benedykt XVI nosił się z myślą o ustąpieniu z urzędu. Dziś widać jak od pewnego czasu przygotowywał na nią Kościół i swoje otoczenie – w listopadzie w trybie ekstra „domianowywał“ kardynałów, w grudniu awansował na arcybiskupa swojego sekretarza.

Papież na progu nieba

Na dobrą sprawę nie wiemy też jakie są powody odejścia. Papież (jak każdy) ma prawo do tego, by za lakonicznym komunikatem o „braku sił“ ukryć detale swojego stanu i nie komentować huczących w zachodniej prasie plotek, że ma raka trzustki, albo kłopoty neurologicznej natury.

Reklama

 

Mam szacunek dla decyzji człowieka, który ma święte prawo być zmęczony, bo przez całe swoje życie zrobił dla Kościoła więcej niż setki innych. Przejdzie jednak do historii przede wszystkim jako papież, który abdykował. Był dobrym sternikiem, ale swoją ostatnią decyzją wprowadził Kościół na nieznane wody.

 

Niektórzy piszą teraz, że zrobił dobrze, bo odmitologizował papiestwo, zdjął z biskupów Rzymu ciężar bycia nadludźmi, samotnymi herosami w bieli, zasłaniającymi (niektórym) Chrystusa.

 

Ja nigdy nie patrzyłem na papieża w ten sposób. Jego miejsce w Kościele najbliższe było w moim odczuciu roli patriarchy rodu, nie najwyższego urzędnika i nie ojca w relacji do dzieci, ale autorytetu, punktu odniesienia, inspiracji, kogoś, kto wytycza kierunki. Głęboko wierzyłem, że konklawe to coś więcej niż kolejne wybory kościelnego prezydenta.

Trudno nie mieć wrażenia, że decyzja Benedykta, szybkie sztukowanie prawa pod bieżącą sytuację, medialny rumor, który temu wszystkiemu towarzyszy, może jednak poprowadzić dziś myślenie wielu ludzi w tym kierunku.

 

Z odejściem Benedykta coś się ewidentnie w Kościele skończyło.

Co się zacznie?

Jaka będzie pozycja kolejnego następcy świętego Piotra na którego będzie można wywierać nacisk, żeby zrezygnował?

Jak to wpłynie na decyzje kardynałów, dla których wiek nie będzie musiał odtąd być kryterium branym pod uwagę przy wyborze papieża (bo starszy papież zawsze będzie mógł abdykować, młodszy nie „uwięzi“ Kościoła na długie lata swoim pontyfikatem)?

 

Czy – w związku z tym, że średnia wieku ludzi wciąż się wydłuża – nie dojdziemy z czasem do sytuacji, gdy emerytowanych papieży będzie kilku? Czy jest w tym coś złego? Nie wiem. Pozostaje ufać, że Duch Święty wie co robi, i że choć teraz nie wygląda to wszystko za dobrze, per saldo będzie jednak z tego coś dobrego.

Papież na progu nieba

Patrząc na Benedykta XVI na jego ostatniej publicznej audiencji zastanawiam się, czy początkiem tego dobra nie będzie dalsza część jego życia.

 

Papież, któremu zarzucano zamiłowanie do purpur i marmurów, a dziś oskarża się o „odmistycyzowanie papiestwa”, wchodzi właśnie na drogę kompletnego ogołocenia i czystego mistycyzmu.

 

Może to w tym klasztorku w watykańskich ogrodach będzie się teraz dokonywał jeden z najbardziej wzruszających i najczystszych aktów jakie widział ostatnio Watykan i Kościół. Papież, który mówił, pisał, jeździł teraz będzie sam na sam z Bogiem, stanie na progu nieba.

 

Pokaże sobą, że robienie wielkich rzeczy to rzecz ważna, ale najważniejsza jest i tak ta osobista więź z Kimś, w Kogo ręku jest całe nasze życie, które ostatecznie – gdy już połączymy się z Nim po śmierci, czyśćcu i wszystkich innych eschatologicznych koniecznościach – i tak w końcu stanie się modlitwą.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę