Papież „drugiego gatunku”?
Watykaniści mają pewnie rację pisząc, że nie jest istotne kto z jakim poparciem wchodzi na konklawe, znacznie ważniejsza jest dynamika przyrostu lub spadku tegoż poparcia w czasie kolejnych głosowań.
Można wejść do Kaplicy Syksytyńskiej z kilkudziesięcioma „szablami“ i wyjść na czerwono, można zaczynać od trzech czy pięciu głosów i skończyć tę przygodę na słynnym balkonie.
Przyglądając się czarnemu dymowi, oznaczającemu kolejne nierozstrzygnięte głosowania, domyślam się w jak niełatwej sytuacji znajdują się elektorzy. Żeby doszło do wyboru papieża (a nie może nie dojść), spora część z nich będzie przecież musiała zmienić zdanie.
Nie urodzili się wczoraj, z pewnością wchodzili do Sykstyny z głęboko przemyślanym i przemodlonym nazwiskiem. Teraz – jeśli rzeczywiście nie chcą bawić się w politykę – będą musieli zadać sobie pytanie: czy właściwie odczytałem wolę Boga, czy kardynał X to był po prostu mój autorski, znakomity pomysł?
Przeczytaj również
Sytuacja rzecz jasna będzie dynamiczna, czasem zmiana zadania następować będzie w wyniku obserwacji wyników kolejnych rund, kardynałowie będą patrzeć, czego chcą ich „koledzy po pierścieniu“, kto ma realne szanse, a kto nie, per saldo sytuacja skończy się jednak w tym samym miejscu – gdy pióro zawiśnie nad wyborczą kartką i trzeba będzie zdecydować: mocno trzymam się swoich pierwotnych przekonań, czy zmieniam preferencje. I czy robię dobrze zmieniając je nie pod wpływem jakichś nowych, nieznanych faktów, a tylko dlatego, że widzę jak głosują inni?
Strasznie trudna lekcja, każdy zna ją z życia – jak dojść do kompromisu, nie rezygnując z tego, co dla nas ważne. Jak wybrać papieża nie „drugiego gatunku“, a takiego, którego rzeczywiście będzie najlepszy dla Kościoła. Jak wygrać ustępując, a nie stojąc przy swoim.
Ale znów – przecież ustępuję nie dlatego, że uznaję, że poprzednio coś mi się musiało pomylić. Robię to dlatego, bo wiem, że wolą Boga jest to, byśmy dyskutowali tak długo, aż siedemdziesięciu siedmiu zgodzi się co do jednego.
Tego co się dzieje w Kaplicy Sykstyńskiej nie da się „ogarnąć“ przy pomocy kryteriów politycznych, w których swoich przekonań broni się czasem do upadłego.
Decyzja, kto ma pokazać się światu w słynnych czerwonych butach została już podjęta przez Szefa, zadaniem zamkniętego pod kluczem personelu naziemnego jest teraz tylko spróbować ją odczytać.
I – to najlepsze – nie gapiąc się na wymalowanych przez pana Michała golasów, popadając w kontemplacyjne milczenie, wola Boża – to dopiero szok – ma się tu objawić w tym co mówi do mnie i jak głosuje drugi człowiek (bo kardynał też człowiek, choć, jako się rzekło, kardynał).
PS. Zaś ja, parafrazując Katona Starszego, na końcu każdego „konklawistycznego“ tekstu, będę odtąd dodawał: „A poza tym sądzę, że papieżem powinien zostać kardynał Dolan“. Wyobrażacie to sobie? Wychodzi na balkon, zaraz opowiada jakąś dykteryjkę, po czym stwierdza, że czas na wytęskniony obiad?