Synkretyzm latającego Mandaryna
Z panem Żakowskim miałem w swojej praktyce katechetycznej jeden problem: obecność jego gęby psuła (nie dało się nijak wyciąć) bardzo dobry materiał dyskusyjny, jakim są rozmowy śp. ks. Józefa Tischnera, z nim właśnie, na temat Katechizmu Kościoła Katolickiego (Tischner czyta Katechizm)
Czasy, kiedy dzięki świetnym koneksjom medialnym Ksiądz Profesor przygotował dla TVP cykl rozmów o Nowym Katechizmie, dobierając sobie do współpracy Żakowskiego i pojawiającego się w napisach końcowych Najsztuba, dzieli odległość lat świetlnych od tego, co w przestrzeni medialnej dzieje się dzisiaj.
Ponieważ młodzież reaguje na obraz bardziej żywiołowo niż na słowo, myśląc najprościej, nie chciałem w żaden sposób jednym młodym widzom sugerować światłości myślenia i zainteresowania sprawami wiary pana Redaktora, ani wobec innych profanować postaci nieżyjącego Księdza, prezentując materiał, na którym poważnie rozmawia On o najważniejszych i świętych sprawach z Żakowskim. Obecne wybory i postawy tego człowieka bardzo utrudniają pozbawioną emocji ocenę jego działalności.
Na użytek tego tekstu nazwałem go Mandarynem. Myślę o takim Mandarynie na bardzo wysoko latającym dywanie. Oczywiście pojęcia tego wobec gadatliwego nikczemnika używam w formie ironicznej: zachłanność, buta, pewność wygranej i wysokość odlotu, z którego patrzy na naszą rzeczywistość, nakazują współczucie lub ironię.
Przeczytaj również
Tak się porobiło, że pojawił się niedawno w internetowym obiegu intelektualno-duchowy bluzg pana Żakowskiego, który świetnie reprezentuje moralno-intelektualny stan całego jego środowiska. To co zaprezentował jest nie tylko kłamliwe, niespójne i odjechane, to także wydaje mi się bardzo niebezpieczne.
Pełniący role dziennikarza i publicysty człowiek, bardzo aktywny na rynku medialnym, jest w stanie wydawać z siebie następujące komunikaty: „Kościół rzymskokatolicki skolonizował polskie media państwowe przynajmniej równie skutecznie, jak kiedyś skolonizował świat Indian. I zrobił to podobnie, czyli synkretycznie” (sic! – jakie lektury i czyje doświadczenie pozwalają na takie rzutkie analogie historyczne?). Następny komunikat: "W torturowaniu słuchaczy świąteczną atmosferą przodują media państwowe, niesłusznie zwane publicznymi. Z okazji Wielkanocy i Bożego Narodzenia do „świątecznej playlisty” dokładają one równie intensywną i nie mniej wkurzającą inwazję „czarnych ludzików” w koloratkach oraz osób księżopodobnych i tematów okołoksiężowskich.”(sic!!! – nie wiadomo czego się tu łapać – wydaje się, że ta „inwazja ludzików” w kontekście wydarzeń na Ukrainie jest najdotkliwszym szczuciem).
Pan Autor nie pozostaje tylko na poziomie nieprecyzyjnych ogólników, ochoczo dodaje nazwiska i przykłady: „Czekam tylko, aż red. Ziemiec albo Pospieszalski zacznie program znakiem krzyża na szczęście albo postawi sobie na stole krzyżyk lub świecącą figurkę świętego”.
Gdy się takie wynurzenia próbuje czytać, trudno uniknąć gwałtownie narastającego wrażenia obcowania z chorobliwym bełkotem, miejscami z opętańczym zawodzeniem. Unosi się nad tym wszystkim straszny fetor niestrawionych duchowych wymiocin. I u Licha – tak, u Licha właśnie – co znaczy „znak krzyża na szczęście” i dlaczego ten pan zna figurki świętego jedynie w formie świecącej?