Nasze projekty
Reklama

Pomiędzy słowem głoszonym a Słowem wcielonym

Być może niektórzy czasem zastanawiają się, jak to się dzieje, że jeden z najbardziej aktywnych kaznodziejów w Polsce, jakim jest niewątpliwie ojciec Adam Szustak, publikujący tygodniowo kilkanaście filmów na Youtubie, niemalże ciągle głoszący rekolekcje w różnych zakątkach Polski i świata, mniej więcej co kilka miesięcy wydaje też jakąś książkę. Kiedy on to wszystko pisze?

No właśnie, to rzeczywiście dobre pytanie. Odpowiedź na nie jest jednak o wiele prostsza niż się pozornie wydaje.

Książki ojca Adama mają dość oryginalną drogę powstawania. Wynika to z faktu, że są głoszeniem Słowa w formie pisemnej. Święty Dominik, zakładając zakon braci kaznodziejów, dosłał od Pana Boga dla wszystkich dominikanów swego rodzaju mandat na głoszenie, czyli charyzmat Słowa. Gdy więc dominikanin mówi z wiarą, jego słowo nie tylko poucza, ale i spotyka słuchającego z Panem Bogiem. Myślę, że ojciec Adam w swoim głoszeniu biegle korzysta z tego mandatu, więc jego słowa są żywe Panem Bogiem nawet, gdy się je spisze.

By jednak to spisane Słowo mogło wpaść w ucho czytelnika, musi przebyć niemałą drogę, będącą sztafetą, w której bierze udział wiele rąk i umysłów zaangażowanych w proces wydawniczy. Ktoś spisuje słowo z plików audio, ktoś redaguje tekst i układa w rozdziały, ktoś wysyła ojcu do poprawy, sprawdzenia i uzupełnienia, ktoś poprawia błędy językowe, ktoś tworzy grafikę, ktoś wysyła do drukarni i ktoś to wszystko koordynuje, by zdążyć na czas. Niektóre z tych elementów następują po sobie, inne zaś dzieją się równolegle. Jedne dzieją się bardzo dynamicznie, na inne potrzeba długich tygodni pracy. Tak właśnie wygląda to wszystko od kuchni, a ja z racji tego, że jestem redaktorem, biorę w tym udział.

Reklama

Podobny bieg sztafetowy wydarzył się przy tworzeniu książki Szusta Rano. Czym zatem wyróżnia się ta publikacja ojca Adama od innych jego książek? Otóż Szusta Rano — podobnie jak zresztą Youtube’owa seria pod tym samym tytułem, będąca bazą tekstową tej publikacji — jest nietypowym dziennikiem i kalendarzem, w którym można znaleźć cytaty ludzi różnych kultur, wiar i dróg życiowych opatrzone komentarzem ojca Adama. Szusta Rano to przyśpieszony kurs budzenia się do życia i działania. Te teksty na każdy dzień roku, będące dość mocno skondensowaną formą odcinków video, według mnie działają jak tabletki plusz, które trzeba rozpuścić w wodzie codzienności. Szusta Rano to również tekst uczący spojrzenia na wszelkie rzeczy i sprawy świata jako na miejsca Bożej obecności. Każde dobro jest przecież z Boga. W każdym człowieku znajduje się Jego skrawek, nawet jeśli ktoś przez swoje słabości czy grzechy strasznie w sobie zamazał to podobieństwo do Stwórcy. Myślę więc, że Szusta Rano uczy więc słuchać — jednak nie siebie, tylko głosów innych ludzi. Uczy patrzeć na świat wielopoziomowo i z różnych perspektyw. Jest pomocą w szukaniu sensu tam, gdzie niełatwo go znaleźć, szukaniu prawdy wszędzie, gdzie się jej nie spodziewamy, oraz zrozumieniu tego, co wykracza poza nasze postrzeganie świata i ludzi.

A teraz pozwolę sobie na małą prywatę, by podzielić się tym, co mnie osobiście niesamowicie porusza w redagowaniu książek ojca Adama. Dla mnie to nie jest zwykła robota wydawnicza. Można z niej wycisnąć o wiele, wiele więcej niż na przykład z poprawiania książek o niedźwiedziach czy o zmianach ekonomicznych na świecie (z całym szacunkiem do brunatnych mieszkańców Tatr i z ukłonem do zarządzających światowymi finansami). Ta wyjątkowość polega na tym, że mogę wnikliwiej i dogłębniej poznać ten kawałek Pana Boga, który On sam chciał pokazać światu, powołując do dominikanów ojca Adama i pozwalając mu opowiadać ludziom, jaki jest i jak działa w świecie. Pan Bóg tak to wymyślił, że będzie się odsłaniał ludziom przez innych ludzi. Myślę, że w przypadku o. Adama to się właśnie dzieje. Cieszę się więc, że mogę przyglądać się temu z bliska. Dlatego też — poza tym, że zwyczajnie (jak każdy) solidnie przykładam się do swojej pracy — włączam w to, co robię, perspektywę Pana Boga. Bo przecież czemu działać samemu, skoro mogę działać z Nim?

Wyraźnie widzę, że po wnikliwej, redakcyjnej lekturze mi pierwszej spośród czytelników Szustej Rano poszerzył się horyzont patrzenia na świat i bardziej otworzyło się serce na różnorodność innych ludzi.

Jak to wygląda w praktyce? Redagując poszczególne rozdziały książki Szusta Rano, codziennie przed włączeniem komputera stawiałam Panu Bogu pytanie: „Jak dziś odsłonisz mi się w tym, co przeczytam?”. Co rano powierzałam Mu każdy postawiony przecinek, każdą usuniętą kropkę, każdy dodany lub wymazany wyraz, a nade wszytko każdego człowieka, który kiedyś sięgnie do tej książki. Tak prosto i zwyczajnie prosiłam o błogosławieństwo dla tych, którzy kiedyś to przeczytają. I choć pewnie dopiero po śmierci zobaczę, jak Pan Bóg odpowiedział rozdawaniem miłości na moje modlitwy, to już teraz wiem, że sama doświadczyłam przy tej pracy ogromu dobra. Cytaty, które poznawałam, i teksty, które redagowałam, poruszały we mnie i myśli, i wolę, i wyobraźnię, i emocje, i duszę. Wyraźnie widzę, że po wnikliwej, redakcyjnej lekturze mi pierwszej spośród czytelników Szustej Rano poszerzył się horyzont patrzenia na świat i bardziej otworzyło się serce na różnorodność innych ludzi. Bardzo wyraźnie zobaczyłam, że ręce Pana Boga rozdające dobro i piękno w świecie sięgają bardzo szeroko, a z Jego rękawów naprawdę wysypuje się niezwykle obficie.

Reklama

Jakiś czas temu, zastanawiając się nad tym, czy Panu Bogu podoba się to, jak żyję, co aktualnie robię, gdzie pracuję i w jakim miejscu świata jestem, przypomniał mi się święty Marek, z którym z racji swojego nazwiska mam szczególny rodzaj porozumienia. Na początku oczywiście zaprotestowałam przeciwko zestawieniu swojego niespektakularnego życia z dziejami świętego Marka, jednego z pierwszych uczniów Chrystusa. On przecież napisał jedną z Ewangelii, więc jest absolutnie bezkonkurencyjny jako pisarz czy redaktor. Potem jednak pomyślałam: „Czy aby na pewno?”. Nie do końca. Źródła biblijne podają, że święty Marek po prostu spisał Dobrą Nowinę opowiedzianą mu przez świętego Piotra, pierwszego papieża, prawą rękę Pana Jezusa, apostoła jakich mało. To zatem święty Piotr był tym, który „gadał”, wymyślał, opowiadał, tłumaczył wydarzenia z życia Jezusa, czyli po prostu głosił Słowo. Marek użył swoich rąk, myśli i słów, by to spisać, ale z pewnością próbował jak najwierniej odtworzyć opowieść Piotra, nie pomijając jego sposobów konstruowania myśli, jego charakterystycznych powiedzonek, ulubionych perspektyw patrzenia na ludzi i na Pana Jezusa, a przede wszystkim własnego doświadczenia wiary świętego Piotra. Co jednak najważniejsze, w tym całym procesie powstawania Ewangelii nie chodziło na pewno o świętego Marka (choć pojawia się w tytule dzieła). Nie chodziło także o świętego Piotra, który przecież niewątpliwie był pierwszym autorem tej opowieści, bo bez jego głoszenia i przepowiadania Marek nic by nie stworzył. Istotą tej „książki” był, jest i będzie Pan Jezus. To Jego ma odsłonić i pokazać Ewangelia, do Niego ma zaprowadzić czytających i z Nim spotkać tych, którzy odważą się uwierzyć w przeczytaną Dobrą Nowinę o zbawieniu.

W Szustej Rano nie chodzi o redaktora, nie chodzi też nawet o ojca Adama (choć oczywiście trochę chodzi, bo w sumie nie bez powodu Pan Bóg się nami posługuje), ale chodzi przede wszystkim o Boga, o spotkanie z Nim, o poznanie Jego i uwierzenie Jemu.

Z Szustą Rano jest podobnie. Nie chodzi w niej o redaktora, nie chodzi też nawet o ojca Adama (choć oczywiście trochę chodzi, bo w sumie nie bez powodu Pan Bóg się nami posługuje), ale chodzi przede wszystkim o Boga, o spotkanie z Nim, o poznanie Jego i uwierzenie Jemu. Dla mnie to zatem swego rodzaju zaszczyt, że mogę brać w tym udział, że mogę przekładać słowo głoszone na tekst pisany, stawiać te wszystkie kropki czy przecinki i przesuwać kolejność wyrazów w zdaniach. Nie umniejsza mi w niczym, że nie jestem autorem tej „ewangelii”, bo wiem, po co i dla kogo to robię.

O swojej pracy myślę więc jak o byciu łącznikiem w orzeczeniu imiennym (proszę wybaczyć polonistyczne wtręty i nieplanowany powrót do czasów szkolnej nauki gramatyki). Nie jest to zatem rola orzecznika, czyli tego, który przekazuje właściwą treść i wydobywa sens, ale raczej funkcja pomocnicza. Łącznikiem orzeczenia imiennego są różne formy dość powszechnych czasowników, mało kto więc zwraca na niego uwagę — i słusznie. Jednocześnie jednak bez niego nic by się nie orzekło, sedno byłoby niezrozumiałe, treść nie zostałaby włożona w odpowiedni czas, rodzaj i tryb. Łącznik nie przenosi w sobie treści, ale ją uruchamia. Jest jakby głosem, melodią i brzmieniem dla Słów. Tak chyba dzieje się też trochę i ze mną. Daję swoje ręce, talenty, myśli i serce (które przecież wcześniej sama dostałam od Boga), by przez słowo głoszone przez ojca Adama Pan Bóg stawał się dziś żywy, bliski i realny wśród nas.

Reklama

Reklama

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Zatrudnij nas - StacjaKreacja