Nasze projekty

W służbie pacjentom

Ważna jest świadomość celu: dla kogo lub czego to robię. Jeśli dobrze jest określony cel, łatwiej pokonać zmęczenie, system i szukać wzajemnego zrozumienia

Reklama

Z panią doktor Hanną Kajdas-Dudą, Ordynatorem Oddziału Neonatologicznego Wojewódzkiego Szpitala w Płocku, lekarzem – wolontariuszem Światowych Dni Młodzieży rozmawia Aneta Liberacka.

Praca lekarza to już z samej definicji służba. Czy lekarz zawsze rzeczywiście czuje, że służy? 

Reklama

Służba to mówiąc najkrócej „Bycie dla…”, to postawienie potrzeb tego, któremu służę ponad moimi potrzebami. Służba to patrzenie na człowieka w całości, traktowanie go z szacunkiem, wysłuchanie bez oceniania, dołożenie starań, aby to co robię, zrobić najlepiej jak potrafię.

Wydaje mi się, że pojęcie służby jest trochę czasami postrzegane jak bycie służącym, takie bywa podejście pacjentów, ale i odbiór lekarzy. W rzeczywistości jednak służymy tym z którymi się spotykamy, dla których pracujemy. Oby jak najlepiej i najuczciwiej.

Reklama

Dlaczego praca lekarza jest, powinna być wyjątkowa?

Praca jest wyjątkowa, ponieważ dotyczy najcenniejszej wartości, jaką mamy a więc życia i zdrowia.  Słowo służyć ma w słowniku wiele synonimów, np działać dla czyjegoś dobra, pomagać, poświęcać siły jakiejś sprawie, angażować się, ofiarowywać się, ale też świadczyć usługi…. Lekarz to ktoś, kto jest powołany do zapobiegania chorobom, leczenia ale i towarzyszenia zarówno w cierpieniu jak i umieraniu. To ogromna odpowiedzialność.

Reklama

Czy zgadza się Pani z opinią, że lekarze dzisiaj zatracili poczucie służby, lekceważą cierpienie i choroby pacjenta, podchodzą bez czułości, popełniają z tego powodu błędy. To opinia krzywdząca?

Ta praca to poza ogromną odpowiedzialnością niekończące się zadania. Poza codziennymi, bieżącymi obowiązkami konieczne są dodatkowe, częste szkolenia. Jest konieczność ciągłego podnoszenia kwalifikacji, bo przecież nasza wiedza powinna być aktualna, żeby jak najlepiej leczyć, zapobiegać. Trzeba też umieć być przy pacjencie, towarzyszyć mu w cierpieniu, kiedy już nic nie można zrobić. Umieć to przyjąć i być do końca z odchodzącym człowiekiem i jego bliskimi. Do tego poza powołaniem potrzeba także umiejętności, które nie zawsze są oczywiste. Intensywna praca, angażująca całego człowieka – lekarza, wielokrotnie nieprzespane dyżurowe noce, brak czasu dla rodziny i często dla siebie, do tego dochodzą papiery, teraz elektroniczna dokumentacja, która pochłania tak wiele czasu, że czasami brakuje go dla pacjentów.  I pacjenci tak bardzo różni – jedni pokornie czekający, posłuszni czyli wypełniający zalecenia sumiennie i ufający, że lekarz działa dla ich dobra, inni żądający, bo przecież im się należy, agresywni, wiedzący lepiej,  jeszcze inni wierzący w znajomości i nie tylko…

Z tych wszystkim powodów tak naprawdę nie ma jednej, prostej odpowiedzi. Wiem tylko, że na swojej drodze zarówno zawodowej jak i drodze pacjenta, chociaż pewnie nigdy takiego zupełnie zwyczajnego, ponieważ zawód naznacza, spotykam bardzo wielu lekarzy, którzy służą swoim pacjentom tak jak potrafią: wiedzą, czasem, umiejętnościami, życzliwością, słuchaniem, niejednokrotnie również materialnie. Przez ich ręce dzieją się wielkie i dobre rzeczy.

Wiem również, że każdy z nas pozostawia cząstkę siebie szczególnie w tych najtrudniejszych sytuacjach, wtedy, kiedy leczenie nie przynosi oczekiwanego efektu, kiedy pacjent umiera, kiedy popełnimy błąd, opóźnimy właściwą diagnozę, pojawią się powikłania, które nie zawsze można przewidzieć. Każdy z nas jest tylko człowiekiem i mamy swoje ograniczenia, zmęczenie, problemy pozazawodowe, niedyspozycje, lęki, które nas czasami paraliżują.

hospital-736568_1280

Czyli czasem macie zwyczajne poczucie niesprawiedliwości… potrzebę poczucia zrozumienia z dwóch stron?

Myślę, że czasami jest w nas uczucie, że nikt nie widzi dobra, które pełnimy, ale najmniejsze niedociągnięcie będzie powodem do oskarżenia.

Chociaż czasami wydaje mi się też, że się zapominamy, że to my jesteśmy dla pacjentów, a nie oni dla nas. Jest dużo frustracji, wypalenia zawodowego, braku celu.

Człowiek i jego zdrowie jest wyjątkową wartością, nie wolno podchodzić do niego z lekceważeniem i bez zrozumienia, ale wzajemna życzliwość, szacunek i lekarza i pacjenta ogromnie ułatwia pracę i przynosi dużo lepsze efekty leczenia. Zaufanie buduje…

Jakie cechy powinien mieć lekarz, który prawdziwie służy człowiekowi?

Patrząc z perspektywy ponad 25 lat pracy w zawodzie, na to jak zmieniało się moje podejście i zrozumienie pracy, dziś mogę powiedzieć, że ważna jest świadomość celu – dla kogo lub czego to robię. A motywacje bywają różne: i powołanie w zamyśle Bożym i realizacja Jego planu, i dobro człowieka i różnorodna – ciekawa praca, pozycja w społeczeństwie, pieniądze…

Lekarz, który służy człowiekowi, a właściwie każdy lekarz powinien być – kompetentny, uczciwy, rzetelny w tym co robi, pracowity, pokorny, cierpliwy, otwarty, życzliwy, kochający człowieka, traktujący go z szacunkiem.

Była pani lekarzem – wolontariuszem podczas Światowych Dni Młodzieży. Czy taka służba różni się od tej codziennej pracy w szpitalu?

Moja przygoda z ŚDM – kiedy już patrzę z perspektyw – wciąż budzi moje zdziwienie, ale też radość i wdzięczność, najpierw Panu Bogu, a potem ludziom, których postawił na mojej drodze. Rok temu zapytana o ŚDM powiedziałabym, że to nie dla mnie. Zarówno wiek, jak i brak potrzeby uczestniczenia w tak dużych zgromadzeniach. Spojrzenie z boku, życzliwe, ale chwilami nawet z rodzącymi się pytaniami: czy warto tak wielkie środki angażować w organizację, czy nie lepiej przeznaczyć je na potrzeby bardziej proste i dotykalne – np. ubogich. Już kiedyś to pytanie wybrzmiało, w Ewangelii, chociaż dopiero pisząc je to wyraźnie zobaczyłam. Pan Bóg miał inne plany, tak to przynajmniej odczytuję. Systematycznie otwierał przede mną kolejne propozycje. Najpierw współudział w szkoleniu dla wolontariuszy w Rzymie. Potem w peregrynacji Znaków ŚDM w naszym szpitalu, wejście do chorych. Następnie modlitwa w intencji młodych w ramach akcji L4, trwająca w czasie drogi krzyżowej w każdy piątek roku. No i później propozycja, żeby pojechać jako lekarz z grupą ok. 1300 osób z naszej diecezji. To była trudna decyzja, lęk przed odpowiedzialnością, pytanie czy sobie poradzę?  Modlitwa przyniosła odpowiedź i pojechałam razem z młodszym kolegą. Dodatkową radością i darem była obecność syna, który jest po fizjoterapii i pracował razem z nami.  Dzisiaj wiem, że to była dobra decyzja i szczęśliwy czas.

Czym ta praca różniła się od pracy w szpitalu? Właściwie wszystkim. Jestem neonatologiem – czyli pracuję z noworodkami – takich dzieci nie było (śmiech). Praca trwała przez wszystkie dni, z przerwą popołudniową i  nocną, chociaż nie zawsze.  Zaplecze leków i sprzętu było ograniczone, a dostęp do apteki utrudniony. Problemy były bardzo różne i banalne i całkiem poważne. Czasami potrzebny był szpital, konkretne leki, opatrunek, a czasami dobre słowo, uśmiech. Wspaniały był entuzjazm, życzliwość, radość, które nam towarzyszyły. Zmęczenie, niewyspanie, trudy życia pod namiotem schodziły na dalszy plan.

doctor-1461878769jQS

Skąd bierze się w człowieku taka potrzeba? Żeby przy całym trudzie pracy lekarza, po wyczerpujących dyżurach, wpaść na pomysł zaangażowania się jako wolontariusz ŚDM?

Tak jak powiedziałam, to nie był mój pomysł, wręcz broniłam się logicznymi argumentami. Dziś jestem szczęśliwa, wzrosła we mnie ufność. Było to też doświadczenie pokazujące, że potrafię sobie poradzić w trochę ekstremalnej sytuacji. Spotkałam po drodze wspaniałych ludzi, zarówno przygotowując zaplecze jeszcze w Płocku – wiele życzliwości, bezinteresownej pomocy, zapewnienie o wsparciu i modlitwie, telefony w razie potrzeby. I ta radość bycia dla innych i współdziałania w tak ważnej sprawie, jaką były ŚDM (oczywiście to w trakcie trwającej modlitwy zmieniało się moje spojrzenie). Dziś traktuję to jak przywilej, że mogłam tam pracować i wróciłam hojnie obdarowana przez Pana Boga i przez ludzi.

Jak wiara pomaga Pani w pracy? Czy zdarzają się sytuacje, że ciężko tak po ludzku poradzić sobie z cierpieniem innych i trzeba odwołać się do Pana Boga?

Wiara prowadzi mnie przez każdy dzień, jest motywacją do coraz uczciwszego wykonywania swoich codziennych obowiązków, daje radość z takiej prostej, zwyczajnej pracy, uczy cierpliwości w sytuacjach trudnych. To w naszej szpitalnej Kaplicy u stóp Pana Jezusa wielokrotnie odzyskiwałam siły i nadzieję, uczyłam się ufności.

Sytuacji takich, w których po ludzku jest trudno, zdarza się bardzo wiele. Nieuleczalna choroba, śmierć zarówno pacjenta jak i kogoś z naszych bliskich to sytuacje, kiedy rodzą się pytania, na które nie ma odpowiedzi. Dla mnie jest to czas uczenia się na nowo tego, że Bóg wie… Skoro do tego dopuścił to da siłę i przeprowadzi mnie i każdego innego człowieka przez te doświadczenia. To czas modlitwy trzema słowami „Jezu ufam Tobie” ale też czas pytania co Bóg chce mi przez tę sytuację powiedzieć. Jeśli możemy oprzeć się na Panu Bogu również  w rozmowach z rodzicami dzieci, które cierpią, są ciężko chore, to jest chociaż troszkę łatwiej odnaleźć nadzieję i przejść przez cierpienie.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę