Wywiad z bratem Papieża
Rozmowa Michaela Hesemanna z ks. prałatem Georgiem Ratzingerem
Jak Ksiądz zwraca się do brata?
Naturalnie „Josephie” – każda inna forma byłaby absurdalna!
Czy to, że nie może Ksiądz widywać brata regularnie, jest dla Księdza bardzo bolesne?
Przeczytaj również
Gdy dowiedziałem się o wyborze brata na papieża, rzeczywiście poczułem się trochę przygnębiony. Joseph starannie zaplanował przecież, co będzie robił na emeryturze. Zamierzał między innymi przyjeżdżać częściej do swojego domu w Pentling pod Ratyzboną [w Ratyzbonie mieszka Georg Ratzinger – przyp. tłum.]. Teraz jednak pogodziłem się już z tym, że Pan miał wobec niego inne plany, i oczywiście odczuwam z tego powodu radość.
Jak często ma Ksiądz kontakt z bratem?
Joseph dzwoni do mnie regularnie, bo oczywiście jemu jest o wiele łatwiej zastać mnie niż na odwrót – nie wiem przecież, czym mój brat zajmuje się dokładnie w danej chwili, czy nie przyjmuje akurat jakiejś ważnej osobistości. Czekam więc, aż to on zadzwoni do mnie. Oprócz tego odwiedzam go kilka razy do roku w Rzymie czy też – jak teraz – w jego letniej rezydencji w Castel Gandolfo.
Czy spędzacie wtedy dużo czasu razem?
Cóż, o ile pozwala na to dokładnie zaplanowany program dnia mojego brata papieża. O godzinie siódmej odprawiamy w każdym razie wspólnie poranną Mszę świętą w jego prywatnej kaplicy, po czym odmawiamy brewiarz i jemy śniadanie. Potem zazwyczaj rozstajemy się i każdy z nas udaje się do swojego apartamentu. Latem o szesnastej odmawiamy zawsze brewiarz, a później idziemy na spacer albo do Ogrodów Watykańskich, albo do ogrodów w Castel Gandolfo, o ile tam akurat przebywamy. O dziewiętnastej trzydzieści jemy kolację, a o dwudziestej oglądamy wspólnie wiadomości. Następnie odmawiamy kompletę, modlitwę Kościoła na zakończenie dnia, i w ten sposób dzień pracy Josepha właściwie się kończy. Zwykle siadamy jeszcze przez chwilę w salonie i rozmawiamy.
Podobno odkąd wzrok Księdza nie jest już tak dobry, Papież czyta Księdzu brewiarz, Ksiądz zaś w zamian gra dla niego na pianinie…
To prawda. Modlitwę brewiarzową prowadzi mój brat, bo sam nie jestem w stanie przeczytać wszystkiego. Wieczorem, przed udaniem się na spoczynek, Joseph prosi mnie czasem, bym zagrał mu jeszcze coś na pianinie. Gram wtedy jakąś pieśń kościelną lub ludową, a czasem wieczorną. Dostosowuję się do okoliczności i na przykład w okresie Bożego Narodzenia gram oczywiście kolędy.
Jaki był wpływ Księdza na rozwój duchowy młodszego brata?
Oczywiście jako starszy brat przecierałem mu w pewnym sensie drogę. To ja jako pierwszy odnalazłem w sobie powołanie kapłańskie i wstąpiłem do Arcybiskupiego Niższego Seminarium Duchownego, a Joseph poszedł w moje ślady trzy lata później. Wojna sprawiła, że studia teologiczne rozpoczęliśmy jednocześnie, a następnie – niedawno minęło sześćdziesiąt lat od tej chwili – tego samego dnia przyjęliśmy we Fryzyndze święcenia kapłańskie. Już w czasie studiów w seminarium ujawniły się jednak nasze odmienne zainteresowania – w wypadku Josepha była to nauka, a w moim muzyka.
Jakie jest najpiękniejsze wspomnienie Księdza związane z osobą brata?
Mam wiele pięknych wspomnień z naszego dzieciństwa i młodości, wspomnień związanych ze wspólnym spędzaniem świąt Bożego Narodzenia w gronie rodziny lub ponownym spotkaniem z bliskimi po zakończeniu wojny. Najważniejszą chwilą naszego życia było jednak bez wątpienia wspólne przyjęcie święceń kapłańskich we fryzyńskiej katedrze.
W jakich warunkach dorastali Ksiądz i Księdza brat?
Stanowiliśmy szczęśliwą rodzinę, której życie kształtowała głęboka wiara rodziców. Nasz ojciec był poważnym, cichym i surowym człowiekiem, które to cechy swoim ciepłem i serdecznością równoważyła nasza mama. Była ona jednak przede wszystkim niezwykle praktyczną, zaradną kobietą, która potrafiła poradzić sobie w każdej sytuacji – umiała dosłownie wszystko. Najogólniej mówiąc, wychowywaliśmy się w skromnych warunkach. Byliśmy przyzwyczajeni do bardzo oszczędnego życia, ponieważ pensja zwykłego żandarma nie wystarczała, byśmy mogli pozwolić sobie na ekstrawagancje. Dla rodziców zawsze ważne było jednak to, żebyśmy wyglądali „jak ludzie”. To właśnie w tym okresie ukształtowała się skromność mojego brata oraz jego zdolność do cieszenia się małymi rzeczami.
Czy obaj uczyliście się dobrze?
Mój brat był od początku świetnym uczniem. Ja – muszę przyznać – pozostawałem trochę w tyle. Pewnego razu, gdy byłem już w niższym seminarium, mama napisała mi, że Joseph znalazł się w trójce najlepszych uczniów gimnazjum, a pierwszy nie był tylko dlatego, że miał nieco gorsze oceny z gimnastyki i rysunków. Z najważniejszych przedmiotów był zawsze prymusem.
Czy płataliście nauczycielom psoty?
Oczywiście, to przecież nieodłączny element życia szkolnego. Nie potrafię Panu jednak opowiedzieć o wyczynach Josepha, bo chodziliśmy przecież do różnych klas – jestem od brata o trzy lata starszy.
O co się z bratem kłóciliście?
W zasadzie tylko o drobnostki. Ogólnie rzecz biorąc, łączyła nas z Josephem wielka przyjaźń.
Jak obchodzono w Księdza rodzinie święta Bożego Narodzenia i urodziny?
Urodziny nie odgrywały zbyt ważnej roli, gdyż obchodziliśmy przede wszystkim imieniny. Dla nas, dzieci, Boże Narodzenie stanowiło oczywiście kulminacyjny punkt całego roku. Rano przyozdabialiśmy naszą szopkę, którą co roku uzupełnialiśmy o nowe elementy. Po południu, gdy jeździliśmy na sankach, mama zajmowała się przystrajaniem choinki. Gdy wracaliśmy do domu, cała rodzina odmawiała Różaniec. Potem w salonie rozlegał się dźwięk dzwonka. Czekało tam na nas rozświetlone i cudownie pachnące drzewko, a pod nim prezenty. W blasku świec tata czytał fragment Ewangelii, a następnie śpiewaliśmy kolędy. Po krótkim odpoczynku w łóżkach o północy wyruszaliśmy na pasterkę. Dla nas to wszystko zawsze miało w sobie coś bajkowego!
Czy Księdza brat miał swoją ulubioną potrawę?
Uwielbiał wspaniałe potrawy mączne naszej mamy, takie jak bawarskie pampuchy czy Kaiserschmarrn [rozdrobniony omlet z rodzynkami – przyp. tłum.].
Jaki zawód chcieli wykonywać Ksiądz i jego brat jako mali chłopcy?
W bardzo naturalny sposób kształtowało się w nas obu pragnienie zostania księżmi i służenia Panu przy ołtarzu. Oczywiście wiązało się to między innymi z faktem, że obaj pełniliśmy funkcję ministrantów, a w naszej rodzinie panował klimat głębokiej wiary. Nie mieliśmy więc wątpliwości, że tą właśnie drogą chcemy podążać. Mogę jednak opowiedzieć jeszcze pewną piękną historię z życia mojego brata. Gdy miał cztery lata, miasteczko Tittmoning, w którym wówczas mieszkaliśmy, odwiedził arcybiskup Monachium, kardynał Michael von Faulhaber. Zrobił on na małym Josephie takie wrażenie, że malec uroczyście oświadczył: „Ja też będę kiedyś kardynałem!”. Jednak kiedy w kilka miesięcy później w naszym mieszkaniu pracował malarz pokojowy, Joseph był tak zachwycony jego pracą, że zawołał z entuzjazmem: „Ja też będę kiedyś malarzem!”. Te dwa marzenia były oczywiście dość rozbieżne. Joseph miał jednak jeszcze dużo czasu, aby rozeznać swoje powołanie.
Księże Prałacie, bardzo dziękuję za rozmowę.