Papież dobroci. Dziennik duszy
Angelo Giuseppe Roncallo, znany nam bardziej jako Jan XXIII. Papież, którego pontyfikat trwał zaledwie 5 lat, lecz miał ogromne znaczenie dla Kościoła. W swym „Dzienniku duszy” od 14 roku życia prawie do ostatnich dni zapisywał najbardziej znaczące myśli i obserwacje otaczającej rzeczywistości i życia duchowego. Z zapisków tych wyłania się portret człowieka wielkiej wiary, skromnego, prostolinijnego, ale również obdarzonego poczuciem humory i dystansem do siebie.
Jan XXIII, „Dziennik duszy”, Wydawnictwo Znak
Fragment rozdziału: 1901 – 1903 Seminarium w Rzymie
Przeczytaj również
14 kwietnia
To, że nie zawsze odczuwam bliskość Jezusa w takim stopniu jak podczas świętych rekolekcji, a zwłaszcza w dniu święceń – nie powinno mnie dziwić ani smucić. Jest rzeczą zrozumiałą, że czynności związane ze sprawami materialnymi lub inne, jak nauka, rekreacje itp., nie zwracają bezpośrednio myśli mojej i serca do Boga. Skoro Jemu tak się podoba, niech to będzie dla mnie pociechą. Moje zadanie polega na tym, by nie rozpraszać się tymi zajęciami. Myśl o zadowoleniu Jezusa i Jego miłości powinna – uciekając się do częstych aktów strzelistych i sposobu postępowania, którego źródłem życie wewnętrzne – nurzać jakby wszystkie moje czynności w zbawiennej kąpieli. Św. Józef pracował od rana do wieczora, a jednak jego myśl i serce były zawsze przy Jezusie. O drogi Święty, dopomóż mi w naśladowaniu Ciebie.
16 kwietnia
Moje stosunki z bliźnimi będą wtedy święte, gdy nauczę się być doskonałym w słowach. Pod tym względem muszę być bardzo skrupulatny, by w żadnym wypadku nie pozwolić sobie na choćby najlżejszą obmowę mych towarzyszy, mych bliźnich. Codziennie mam niezliczone okazje, by się w tym ćwiczyć. Będę z nich korzystał, by wznosić myśl do Boga i wzbudzać akty głębokiej pokory. Zresztą muszę być głęboko przekonany, że mój bliźni jest ode mnie lepszy i stąd godny największego szacunku. „O dobry Jezu, postaw straż ustom moim i drzwi osadzone wargom moim” [por. Ps 140, 3].
19 kwietnia, niedziela „in Albis”
Dziś zakończenie oktawy Zmartwychwstania Pańskiego. Podczas uroczystej mszy prymicyjnej w naszym kościele San Apollinare miałem zaszczyt pełnić funkcje subdiakona. Lecz dla mnie Wielkanoc trwa i zawsze musi trwać w prawdziwym zmartwychwstaniu ducha i ciągłym postępie w doskonałości. O mój Jezu, nie chcę oddalić się od Ciebie. „Zostań z nami [Panie], bo się ma ku wieczorowi” [Łk 24, 29], W ciągu dnia, podczas wykonywania zwykłych moich czynności, będę się starał o dwie rzeczy: po pierwsze – będę się upokarzał zawsze i we wszystkim, starając się o wzgardę samego siebie w obliczu Boga i wobec moich towarzyszy, co mi jest bardzo potrzebne; przekonuję się o tym co chwila.
Po drugie – upokorzywszy się, będę usiłował trwać w obecności Jezusa, jaśniejącego w blaskach Najświętszego swego Serca, pod postaciami eucharystycznymi. O dobra Matko, „mistrzyni pokory, spraw, bym stał się podobny do Ciebie”.
22 kwietnia
Grzechy i melancholia – oto dwie rzeczy, dla których nie może być miejsca w mojej duszy. Muszę znosić z wielkim spokojem to, co drażni moją wrażliwość, a także kolegów, którzy mi nie odpowiadają, bo inaczej – gdzie zasługa i gdzie zadowolenie Boga? Będę się starał wynajdywać cnoty tam, gdzie ich – sądząc po pozorach – nie widać. Będę miał to na uwadze, że z pewnością inni, z powodu licznych moich wad, muszą czynić wielką ofiarę, by znosić moją nędzną osobę. Pokory więc, ale pokory połączonej z radością ducha i stałym szczęściem. „O Jezu, spraw, bym był pokorny”.
26 kwietnia
Dzisiaj, w drugą niedzielę po Wielkanocy, seminarium czciło pamięć trzech świętych młodzieńców protektorow, których relikwie są przechowywane z wielkim pietyzmem pod ołtarzem naszej kaplicy. Była to jedna z tych uroczystości rodzinnych, które tyle dobrego przynoszą duszy. Wspominanie męczenników, ich wiary i miłości ku Bogu, jest na porządku dziennym tu, w błogosławionym Rzymie, gdzie ziemia przesiąknięta jest krwią chrześcijan, lecz im bliższe są więzy, które nas z tymi świętymi duszami łączą, tym droższe staje się dla nas to wspominanie. Byli to trzej biedni chłopcy, niewinni jak trzy białe lilie [Mowa tu o świętych męczennikach: Florentynie, Socjuszu i Wiktorynie, trzech chłopcach, których cenne relikwie zostały darowane Seminarium Rzymskiemu przez kardynała Gaspare de Carpineo w 1693 r.] W wiośnie życia miecz prześladowcy ściął ich. Mieli szczęście! „Zdało się oczom głupich, że umarli, lecz oni są w pokoju” [Mdr 3, 2–3]. Wiemy o nich tylko tyle, że żyli i umarli dla Chrystusa, nic więcej. Lecz Bóg zna ich aż nadto dobrze: ich imiona, ich cnoty są zapisane w księdze żywota; ich czoła są uwieńczone chwałą, ich radość jest bezmierna, a pamięć o nich nieśmiertelna. O drodzy święci, Florentynie, Socjuszu i Wiktorynie, uproście i dla mnie tę łaskę, bym mógł życie spędzić w ukryciu, wzgardzie u ludzi, bym nieznany światu, mógł krew przelać z miłości ku Jezusowi, bym kiedyś, odziany chwałą, mógł dzielić waszą radość i towarzyszyć wam w pochodzie za Barankiem, „dokądkolwiek pójdzie” [por. Ap 14, 4].
28 kwietnia
Po męczennikach Kościoły czci dziś wyznawcę, który miał duszę przepojoną męczeństwem Kalwarii, co przejawia się w jego imieniu: św. Paweł od Krzyża. Odwiedziłem dzisiaj jego chwalebne ciało, prawie nienaruszone, spoczywające w zacisznym kościele, niegdyś domu dwóch męczenników, świętych Jana i Pawła, na Monte Celio w pobliżu Koloseum, gdzie piasek jest jeszcze zabarwiony krwią chrześcijan. Prosiłem go o prawdziwą miłość ku Chrystusowi i Jego Męce i wielki zapał do życia ofiarnego. Tylu potrafiło przelać krew a Chrystusa, inni, nie mając ku temu okazji, znaleźli sposób, by poświęcić życie dla Jego miłości, a ja nie umiałbym nakazać sobie najmniejszego umartwienia za moje grzechy, dla postępu duchowego, dla zbawienia dusz? Byłby to wielki wstyd dla mnie, tak wielkiego grzesznika, wobec tych świetlanych przykładów umiłowania cierpienia i bezustannej pracy dla chwały Bożej. Muszę zrozumieć, że bez przyzwyczajenia siebie do radosnego znoszenia prześladowań, bólu fizycznego i moralnego nie dojdę nigdy do świętości ani nie przydam się do niczego nawet w winnicy Pańskiej. O Panie, przez wstawiennictwo Twego znakomitego naśladowcy, niech otrzymam wielką i radosną cierpliwość w przeciwnościach oraz gorące pragnienie cierpienia z Tobą i z miłości ku Tobie. „Jeśli razem z Nim cierpimy, abyśmy z Nim razem i uwielbieni byli” [Rz 8, 17].
(…)
30 kwietnia
Od marności tej ziemi myśl biegnie szybko do wielkości nieba, od błyskotek światowych do pogodnego blasku cnoty. Jak pocieszająca jest myśl o dzisiejszej świętej, zapomnianej i wzgardzonej, która jednak stała się godna, by przeprowadzić z całą energią wiele spraw, bardzo korzystnych dla Kościoła. Na tej wielkiej dziewicy, świętej Katarzynie ze Sieny, sprawdzają się słowa: „Bóg wybrał to, co głupie u świata, aby zawstydził potężnych” [por. 1 Kor 2, 27–28]. Ona, która pragnęła tylko życia pokornego i ukrytego i nie chciała niczego prócz miłości Boskiego Oblubieńca, została wybrana do przywrócenia pokoju Kościołowi przez sprowadzenie papieża do Rzymu. Czym są w porównaniu z nią mędrcy, zdobywcy, wielcy tego świata żyjący w jej epoce? Jaka to subtelna lekcja dla mej miłości własnej i jaki powód do ufności w Bogu, który wszystko może, uzupełnia nasze braki i czyni nas wielkimi w swoich oczach i w obliczu całej ziemi!
1 maja. Cześć Maryi!
Dzisiaj ludzie pracy, lecz nieuznający religii i Boga, biedacy, których wyzyskują demagodzy, tłum nieuświadomiony – radują się i propagują swoje idee, najczęściej utopijne, czasem bardzo słuszne, lecz prawie zawsze wypaczone i sponiewierane. Lud wierny natomiast rozpoczyna maj od uczczenia Tej, która jest Matką Słowa, uosobieniem wielkiej myśli Jezusa Chrystusa, Księcia Pokoju; ten lud skupia się pobożnie wokół ołtarzy Maryi. Ile uroku i słodyczy kryje w sobie to nabożeństwo do Dziewicy! Rozczula ono nawet tych, którzy dalecy są od wiary i pobożności. I ja także, w porywie miłości ku Maryi, padam do Jej stop, Jej oddaję, zwłaszcza w tym miesiącu, samego siebie, wszystkie moje czyny, aby mi wyprosiła coraz gorętszą miłość do Jezusa.
Będę się starał pielęgnować w duszy myśli i uczucia miłości ku Maryi przez częste wzbudzanie aktów strzelistych. Z całą radością będę Jej ofiarowywał moje dary duchowe, akty cnót uświęcone wzywaniem Jej imienia i Jej opieki. Najlepszym sposobem okazania w tym miesiącu wdzięczności mojej najdroższej Matce będzie usilne i ciągłe staranie o doskonałe wypełnianie rzeczy małych, codziennych, o wierność przepisom; a wszystko to bez dąsów i zniechęceń, lecz z radością i pogodnie.
4 maja
Będę pilnie zważał, by nie dać się wciągnąć w sprawy, które nie sprzyjają pracy wewnętrznej. Woda, która powoduje zatonięcie łodzi, przenika powoli przez niedostrzegalne szpary. Każde rozproszenie myśli powoduje ubytek w moim życiu wewnętrznym. Trzeba więc zwracać uwagę na wszystko, zwłaszcza na rzeczy małe. „O Maryjo, Panno najpobożniejsza, daj umysłowi memu skupienie”.
8 maja
Ponowne uroczystości, tym razem na cześć cesarza Wilhelma, chcąc nie chcąc, stały się dla mnie powodem roztargnienia. Widok świetnego orszaku i najwyższego przepychu światowego tak mnie olśnił, że to mi przeszkodziło w skupieniu wewnętrznym. Ta wizyta jest wydarzeniem niezwykłym i o doniosłym znaczeniu, gdyż jest dowodem Bożej Opatrzności, prawdziwym triumfem papiestwa. Oto cesarz protestancki, po tylu walkach, udaje się do pałacu watykańskiego w całym splendorze i okazałości – rzecz rzadko albo nigdy niewidziana – i korzy się przed wielkością tronu papieskiego. Widok ten budzi, zwłaszcza w nas, młodych, najlepsze nadzieje i czystą radość, a zamiast rozpraszać, winien uwznioślić nasze pojęcie o Bogu, o Jezusie Chrystusie, prawdziwym Królu Kościoła i wszystkich wieków, a w sercach rozpalić szczerą i gorącą miłość ku Niemu i ku Jego dziełu.
Obecnie cesarz, tak tu podziwiany i oklaskiwany, on, który – gdy by nie był heretykiem – mógłby zostać Karolem Wielkim nowożytnych czasów, powrócił już do Berlina, do swojego domu, a u nas wszystko wróciło do normy.
Powracam i ja do Maryi, do miłującego Serca Jezusa, tym bardziej że odczuwam wielką tego potrzebę z powodu pustki, jaką pozostawiły w mym sercu światowe uroczystości, i gorącego pragnienia, by uczynić znowu choć parę kroków naprzód.
15 maja
W tych pięknych dniach miesiąca maryjnego praca wewnętrzna idzie mi nie najgorzej. Powracająca raz po raz myśl o Jezusie i Maryi wlewa w duszę słodycz i cichą radość. Dziś przeżyłem kwadrans cichego szczęścia w uroczym kościele San Gioacchino w Castel Gandolfo, wzniesionym przez świat katolicki jako hołd miłości dla Leona XIII.
W czasie gdy bojownicy Akcji Katolickiej i pełne werwy zastępy gorliwej młodzieży uroczyście obchodzili w miastach Włoch i w całej Europie wydanie encykliki Rerum novarum wielkiego papieża robotników i z radością manifestowali na cześć demokracji chrześcijańskiej, ja, nieprzygotowany jeszcze do pracy apostolskiej, sądziłem, że najlepiej uczczę to wielkie wydarzenie oraz dołożę swój skromny przyczynek do chwały i gorącego entuzjazmu dla wielkiej idei, gdy przylgnę jeszcze mocniej do Jezusa uczuciem i modlitwą. Modliłem się gorąco przed Najświętszym Sakramentem, prawdziwym Chlebem niebieskim, który da życie światu; modliłem się u stop białej Dziewicy Niepokalanej w kaplicy wśród wdzięcznych kwiatów młodej Ameryki Północnej, a zwłaszcza przed piękną kopią obrazu Serca Jezusowego z Montmartre’u, która jest darem pokutującej i pobożnej Francji. O, jak piękny jest Jezus, królujący na cennym ołtarzu, objawiający swą miłość, w otoczeniu świętych i adorujących Go aniołów! O, jakże kwestia społeczna, która dotyczy nie tylko spraw materialnych, ale i duchowych, wszystkie dyskusje niepokojące umysły, skargi wydziedziczonych, gorączkowa praca dusz apostolskich, walki, rozczarowania i zwycięstwa, jakże to wszystko wydaje mi się godne uwagi i zainteresowania, żarliwych postanowień i czynów, kiedy z tła wielkiego obrazu widzę wyłaniającą się postać Chrystusa, niby słońce wiosenne wschodzące nad niezmierzonym morzem: oblicze pogodne i słodkie, ramiona otwarte, Serce w blaskach jasności, która otacza i przenika wszystko. O Boskie Serce, Ty jesteś naprawdę rozwiązaniem wszystkich problemów: „Chrystus jest rozwiązaniem wszystkich trudności”. W Tobie nasza nadzieja, od Ciebie oczekujemy zbawienia.
Powróć, o Jezu, do społeczeństw, do rodziny, do dusz i króluj jako władca pokoju. Wlej skarby wiary i miłości w dusze tych, którym leży na sercu dobro ludu i Twoich biednych; daj, by przeniknął ich Twój duch, duch karności, porządku i łagodności, podtrzymuj w ich duszach płomień zapału.
O Jezu, jeśli będę mógł kiedyś z Twoją pomocą uczynić coś dobrego – i ja staję w szeregach Twoich bojowników. Oby w Twojej szkole moje przygotowanie było naprawdę poważne, głębokie i zapewniające dobre rezultaty, gdyż niebezpieczeństwo zagubienia busoli zagraża zawsze. Niech prędko już nadejdzie dzień, kiedy ujrzymy Cię przychodzącego do społeczeństw wśród powszechnej radości, niesionego na ramionach ludu!
TESTAMENT DUCHOWY I MOJA OSTATNIA WOLA
Wenecja, 29 czerwca 1954 r.
W chwili kiedy mam stawić się przed Bogiem, w Trójcy Świętej Jedynym, który mnie stworzył i odkupił, chciał mnie mieć swym kapłanem i biskupem, obsypał mnie niezliczonymi łaskami, powierzam moją biedną duszę Jego miłosierdziu. Proszę Go pokornie o przebaczenie moich grzechów i ułomności. Ofiaruję Mu tę odrobinę dobra, choć niedoskonałego i lichego, które z Jego pomocą udało mi się spełnić dla Jego chwały, na pożytek Kościoła świętego, dla zbudowania mych braci, błagając Go, by zechciał mnie przyjąć, jak dobry i kochający Ojciec, do grona swych świętych w błogosławionej wieczności.
Pragnę wyznać raz jeszcze całą moją wiarę chrześcijańską i katolicką, moją przynależność i uległość względem świętego Kościoła, apostolskiego i rzymskiego, moje całkowite oddanie i posłuszeństwo jego Dostojnej Głowie Najwyższemu Pasterzowi, którego przedstawicielem miałem zaszczyt być przez długie lata w rożnych krajach Wschodu i Zachodu, który w końcu zechciał mnie mieć w Wenecji jako kardynała i patriarchę i którego zawsze darzyłem szczerym uczuciem, niezależnie od wszelkich godności, jakimi mnie obdarzał. Poczucie mej małości i mej nicości towarzyszyło mi przez całe życie, utrzymując mnie w pokorze i pokoju ducha, darząc mnie radością wypływającą z ustawicznego ćwiczenia się, w miarę mych możliwości, w posłuszeństwie, miłości dusz i spraw Królestwa Chrystusa, mojego Pana, który jest dla mnie wszystkim. Jemu cała chwała, bo moja zasługa tylko z Jego miłosierdzia. „Zasługą moją miłosierdzie Pańskie. Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię miłuję”. To jedno wystarczy.
Proszę o przebaczenie tych wszystkich, których mogłem nieświadomie obrazić, i tych także, dla których nie byłem budującym przykładem. Ze swej strony nie mam nikomu nic do przebaczenia, ponieważ we wszystkich, którzy mnie znali i mieli ze mną do czynienia – choćby mnie obrazili, mną gardzili, odnosili się do mnie, zresztą całkiem słusznie, z lekceważeniem lub też stali się powodem mego zmartwienia – widzę jedynie braci i dobroczyńców, jestem im wdzięczny, modlę się i zawsze za nich modlić się będę.
Urodziłem się biedny, lecz z godnej i skromnej rodziny, i jestem szczególnie szczęśliwy, że umieram biedny, rozdawszy, wedle potrzeb i okoliczności mego prostego i skromnego życia, na rzecz ubogich i Kościoła św., który mnie żywił, wszystko, co mi wchodziło w ręce – zresztą w bardzo ograniczonej mierze – podczas lat mego kapłaństwa i biskupstwa. Pozory dostatku często zasłaniały ukryte ciernie dotkliwego ubóstwa i uniemożliwiały mi dawanie zawsze z taką hojnością, jakiej byłbym pragnął. Dziękuję Bogu za tę łaskę ubóstwa, które ślubowałem w młodości, ubóstwa ducha, jako kapłan Serca Bożego, i ubóstwa rzeczywistego, co mi dopomogło, by nigdy o nic nie prosić, ani o stanowiska, ani o pieniądze, ani o względy, nigdy, ani dla siebie, ani dla mojej rodziny czy przyjaciół.
Mojej ukochanej rodzinie „wedle ciała”– od której zresztą nie otrzymałem żadnego dobra materialnego – mogę zostawić jedynie wielkie i specjalne błogosławieństwo wraz z zachętą do trwania w tej bojaźni Bożej, dzięki której moja rodzina, prosta i skromna, była mi zawsze tak droga i ukochana i nigdy nie musiałem jej się wstydzić: to bowiem stanowi prawdziwy tytuł jej szlachectwa. Czasem wspomagałem ją w najpilniejszych potrzebach, tak jak biedny wspomaga biednych, lecz nie odbierając jej zaszczytnego i dającego zadowolenie ubóstwa. Modlę się i zawsze modlić się będę o pomyślność dla niej, stwierdzając z radością u jej nowych i silnych latorośli stanowczość i wierność religijnej tradycji ojców co stanowić będzie zawsze jej bogactwo. Moim najgorętszym życzeniem jest, aby nikogo z moich krewnych i powinowatych nie zabrakło w radości ostatecznego wiecznego zjednoczenia.
Odchodząc, jak ufam, w stronę nieba, pozdrawiam, dziękuję i błogosławię tych wszystkich, którzy stanowili kolejno moją duchową rodzinę w Bergamo, w Rzymie, na Wschodzie, we Francji, w Wenecji, a którzy byli mi współobywatelami, dobroczyńcami, kolegami, uczniami, współpracownikami, przyjaciółmi i znajomymi, księży i świeckich, zakonników i siostry zakonne, dla których z woli Opatrzności byłem, mimo mej niegodności, bratem, ojcem lub pasterzem.
Dobroć, z jaką odnosili się do mojej biednej osoby ci wszyscy, których napotkałem na mojej drodze, uczyniła me życie pogodnym. W obliczu śmierci wspominam wszystkich i każdego z osobna spośród tych, którzy mnie wyprzedzili w tym ostatnim przejściu, oraz tych, którzy mnie przeżyją i pójdą za mną. Niech oni się za mnie modlą. Odwdzięczę im się z czyśćca lub z nieba, gdzie, mam nadzieję, będę przyjęty, powtarzam raz jeszcze – nie dla moich zasług, lecz dzięki miłosierdziu mego Pana.
O wszystkich pamiętam i za wszystkich będę się modlił. Lecz moje dzieci z Wenecji, ostatnie, którymi Pan mnie otoczył, na wielką pociechę i radość mego życia kapłańskiego, chcę specjalnie tu wymienić, na znak podziwu, wdzięczności i szczególnej czułości.
Wszystkich ściskam w duchu, wszystkich, duchownych i świeckich, bez żadnej różnicy, tak jak bez różnicy ich kochałem, jako członków tej samej rodziny, przedmiot tej samej troski i miłości ojcowskiej i kapłańskiej. „Ojcze Święty, zachowaj w imię Twoje tych, których Mi dałeś, aby byli jedno jako i my” [J 17, 11].
W godzinie rozstania albo raczej żegnając słowami: „do widzenia” – raz jeszcze przypominam wszystkim to, co ma największą w życiu wartość: Jezus Chrystus, Jego święty Kościół, Jego Ewangelia, a w Ewangelii przede wszystkim Ojcze nasz w duchu i w sercu Jezusa, a z Ewangelii – prawda, dobroć, dobroć łagodna i życzliwa, czynna i cierpliwa, niepokonana i zwycięska.
Dzieci moje, Bracia moi, do widzenia. W Imię Ojca, Syna i Ducha Świętego. W Imię Jezusa, naszej miłości; Maryi, naszej i Jego najsłodszej Matki; św. Józefa, mojego pierwszego i najdroższego patrona; w imię św. Piotra, św. Jana Chrzciciela i św. Marka, św. Wawrzyńca Justiniana i św. Piusa X. Amen.
Kardynał Angelo Giuseppe Roncalli patriarcha
Te stronice napisane przeze mnie są zatwierdzeniem mojej bezwzględnej woli na wypadek mojej nagłej śmierci.
† Angelo Giuseppe kardynał Roncalli
Wenecja, 17 września 1957 r.
I zachowują swą moc, jako testament duchowy, który należy dołączyć do rozporządzeń testamentowych tu zebranych, z 30 kwietnia 1959 roku.
Jan XXIII papież
Rzym, 4 grudnia 1959 r.
MÓJ TESTAMENT
Castel Gandolfo, 12 września 1961 r.
Oddając się z miłością i ufnością pod opiekę Maryi, mojej Niebieskiej Matki, której imieniu poświęcona jest liturgia dnia dzisiejszego, w osiemdziesiątym roku mego życia, składam tu i odnawiam mój testament, unieważniając wszelkie poprzednie oświadczenia dotyczące mojej woli, kilkakrotnie spisywane.
Oczekuję i przyjmę z radością i prostotą nadejście mojej siostry śmierci, we wszystkich okolicznościach, w jakich Panu będzie się podobało mi ją przysłać.
Przede wszystkim błagam Ojca Miłosierdzia o przebaczenie za „niezliczone grzechy, zniewagi i niedbalstwa moje”, jak tyle i tyle razy mówiłem i powtarzałem w ofertorium mojej codziennej mszy św.
Ażebym mógł uzyskać tę pierwszą łaskę przebaczenia Jezusowego wszystkich moich win i wprowadzenia mojej duszy do błogosławionego i wiekuistego raju, polecam się wspierającym modlitwom tych wszystkich, którzy mi towarzyszyli, znali mnie w ciągu mego życia kapłańskiego, biskupiego i jako najniższego, niegodnego sługę sług Bożych.
Z sercem przepełnionym najwyższą radością odnawiam pełne i gorące wyznanie wiary katolickiej, apostolskiej i rzymskiej. Wśród rozmaitych sformułowań, jakimi wiara zwykła się posługiwać, najbardziej mi odpowiada Credo mszy kapłańskiej i pontyfikalnej, dźwięczące wzniośle, obejmujące wszystko, łączące nas z Kościołem powszechnym wszelkiego obrządku, wszelkiego wieku i wszelkiego kraju: od „Wierzę w jednego Boga, Ojca Wszechmogącego” do „życia wiecznego w przyszłym świecie”.