Nasze projekty

Gdzie mieszka Bóg?

Dusza nasza jest zamkiem, jego murem – nasze ciała, poza murami rozciąga się świat zewnętrzny, zaś w ich obrębie nasz wewnętrzny świat; tu mieszkają wszystkie władze duszy, w centrum zaś, pośrodku wszystkich mieszkań, zamieszkuje sam Bóg

Reklama

Fragment książki Doroty Krawczyk, Gdzie mieszka Bóg? Wędrówka po zamku duszy ze św. Teresą od Jezusa


Teresa od Jezusa urodziła się w Kastylii – krainie zamków – i tu spędziła większość swojego życia. Miasto Ávila, z którego pochodzi i w którym przebywała najdłużej, samo zbudowane jest na kształt zamku, zresztą Toledo, w którym powstaje Zamek wewnętrzny – też. W dzieciństwie więc mieszkała w obrębie murów zamku, jakim było jej rodzinne miasto, potem zaś, jako zakonnica, patrzyła na ów zamek z zewnątrz, bowiem klasztor Wcielenia – pierwsze miejsce pobytu siostry Teresy – znajdował się za jego murami.

Teresa pochodzi z rodziny szlacheckiej, majątkowo wprawdzie niezbyt dobrze sytuowanej, lecz za to dobrze ułożonej i – jak sama podkreśla – bardzo cnotliwej. (…) Ojciec był człowiekiem wrażliwym na ludzkie ubóstwo i cierpienie. Podobnie i matka, choć wytworna i wyjątkowej urody, zawsze zachowywała skromność i powściągliwość. Sama zaś Teresa była miła w obyciu, bardzo pogodna i otwarta, a przez to lubiana w towarzystwie. Czasem więc, już jako zakonnica, przebywała na zamkach, pełniąc funkcję duchowej damy do towarzystwa (takie to dziwne zwyczaje panowały w ówczesnym świecie). A że wieść o nadzwyczajnych łaskach, których doświadczała, rozchodziła się po kraju lotem błyskawicy, tym chętniej bogate damy chciały ją mieć pod swoim dachem. Łask było wiele. Od mów wewnętrznych poprzez różnego rodzaju widzenia i odczucia Bożej obecności aż do snu władz, zachwyceń i lewitacji. O tym, jak wiele i jak często ich doświadczyła, wiemy od niej samej, nie dlatego, iżby chciała ogłaszać światu swoją wyjątkowość; powód był zgoła odmienny – opowiadała o nich swoim spowiednikom i osobom zaufanym, aby zweryfikować ich pochodzenie, bowiem w czasach reformacji zbyt wiele spraw dziejących się w duszach ludzkich pachniało diabelskimi sztuczkami.

Reklama

Teresa bała się, że to, czego doświadcza, może być zwykłą ułudą, która prędzej czy później sprowadzi ją na manowce, wolała więc zawczasu obnażyć wszystkie ewentualne nieczyste diabelskie sprawki. Niestety, jej szczerość i otwartość w mówieniu o sprawach nadprzyrodzonych, nie dość że była dla niej powodem wielkiego zażenowania, to ściągnęła na jej głowę więcej utrapień niż spokoju. Powiernicy okazali się nie tylko niedouczeni i podejrzliwi w sprawach doświadczeń mistycznych, ale również niedyskretni i małostkowi. Pomimo tego Teresa opowiadała podczas spowiedzi o swoich intymnych przeżyciach, w nadziei, że każdy, najbardziej zawzięty diabeł wystraszy się tak głębokiej szczerości, powodowanej troską wyłącznie o to, żeby w najmniejszym stopniu nie obrazić miłości Boga. I miała rację, ostatecznie bowiem ci, którzy zrazu obawiali się jej doświadczeń i odradzali wszelkie kontakty ze światem nadprzyrodzonym, po latach przekonywali się co do boskiego pochodzenia jej przeżyć i sami niejednokrotnie zaczęli wyjawiać przed Teresą tajniki swoich dusz, w nadziei na pomoc w sprawach, z którymi sami sobie nie potrafili poradzić.

Trzeba przyznać, że doświadczenia mistyczne Teresy mogły budzić odczucia ambiwalentne i ona sama początkowo podchodziła do nich z dużą dozą nieufności, dopóki sam Bóg nie przekonał jej w głębi serca, że nie należy się ich lękać. Pierwszych widzeń i mów wewnętrznych zaczęła doświadczać w wieku około 40 lat, czyli po 20 latach pobytu w klasztorze. Zaczęło się od doświadczeń Bożej obecności, tak silnych, że niemal wizualnych. Na pytania spowiedników: jak wyglądał Jezus, który nawiedził ją swoją obecnością, Teresa nie mogła jednak odpowiedzieć nic konkretnego, bowiem nie widziała nikogo, a jedynie odczuwała, za to tak bardzo wyraźnie, że – jak zapewniała – żaden wewnętrzny czy zewnętrzny obraz nie mógłby być wyraźniejszy. Z czasem pojawiły się również i obrazy Chrystusa, Jego przebitych rąk czy pokrwawionej twarzy. (…) Często potem wspominała, jak bardzo była udręczona, czując z jednej strony wewnętrzną radość na widok swojego umiłowanego Pana i za nic w świecie nie chcąc się pozbawiać Jego obecności, z drugiej zaś zmuszając się do tej praktyki, którą nakazywało jej posłuszeństwo. Wolała po stokroć nie doświadczać niczego nadzwyczajnego, niż dręczyć swoją duszę tym, że znalazła się w rękach diabła. I potrzeba było długiego czasu, żeby zrozumiała, że Bóg nie pozwoli zrobić krzywdy tym, którzy szczerym sercem Go szukają, i że bardziej obawiać się należy tych, którzy na każdym kroku widzą diabła niż jego samego. Mimo to później wielokrotnie przestrzega swoje siostry, żeby – na ile to możliwe – unikały wszelkich nadzwyczajności. Ona sama jednak uniknąć ich nie potrafiła, przeciwnie – z upływem lat intensyfikowały się, przybierając coraz bardziej spektakularne i widoczne dla otoczenia formy. Zdarzało się na przykład, że po przyjęciu komunii świętej unosiła się parę centymetrów nad ziemię, czasem w czasie rozmów z innymi siostrami zamierała, jakby pozbawiona na chwilę życia; jednak dla samej Teresy te zewnętrzne oznaki kontaktu z Bogiem nie miały większego znaczenia. Ważne było to, co podczas owych zachwyceń dokonywało się w jej wnętrzu.

Pewnego razu, a było to w wigilię Zesłania Ducha Świętego, gdy czytała przeznaczone na ten dzień rozważania, poczuła przy sobie ogromną bliskość Boga, jakiej wcześniej nie doświadczała. Zachwyciło ją to bardzo i gdy tak trwała w porywie miłości, ujrzała nad swoją głową gołębicę, „całkiem odmienną – jak wspomina – od tych tu na ziemi, gdyż nie miała zwykłych piór, ale skrzydła miała z perłowych łusek, które emanowały wielkim blaskiem.

Reklama

Była dużo większa od zwykłej gołębicy, a Teresie wydawało się, że słyszy furkot jej skrzydeł. (…) Innym znów razem zobaczyła, jak Najświętsza Panna wkłada na pewnego zakonnika nieskazitelnie biały płaszcz, mówiąc przy tym, że daje mu go na znak, że kapłan ten, za pomoc, jakiej udzielił Teresie przy zakładaniu pierwszego klasztoru karmelitanek bosych, otrzyma łaskę nieskazitelnej czystości duszy. Po paru latach od tamtego widzenia zakonnik ów zmarł, a jego współbracia nie mieli wątpliwości, że umiera w aurze świętości, z duszą całkowicie oddaną Bogu. Takich i tym podobnych widzeń, mów wewnętrznych i porywów ducha Teresa miała mnóstwo; jedne dotyczyły jej samej, inne osób, z którymi w jakiś sposób była związana.

Często też wspomina o mowach prorockich, których treści nie wyjawiała wprawdzie nikomu, lecz zawsze – ku swojej wielkiej radości i pociesze ducha – doczekiwała się ich spełnienia. Nic przeto dziwnego, że Teresa była zjawiskiem i każdy, kto o niej słyszał, chciał ją przynajmniej raz zobaczyć, choć każdy zapewne z nieco innych pobudek. A że możne panie Kastylii hojnie łożyły na utrzymanie klasztorów, przeto gdy ta lub inna chciała umilić sobie życie obecnością Teresy w swoim domu, karmelitańscy przełożeni zawsze takim pragnieniom czynili zadość. Zdarzyło się pewnego razu, że jej pobyt w wielkopańskim zamku trwał aż sześć miesięcy, kiedy to po śmierci marszałka Kastylii, bratanka arcybiskupa Toledo, Teresa opuściła klasztor w Ávila, by pocieszać doñę Luisę de la Cerda po stracie męża. Pobyt okazał się korzystny dla obu stron. Między zakonnicą a młodą wdową nawiązała się nić przyjaźni, która – jako że osnuta na wątku głębokiej miłości do Boga – zaowocowała licznymi dobrymi dziełami, które reformę karmelitańską realizowały mimo

kłód, jakie jej pod nogi nieustannie rzucano. Był to jeden z tych pobytów na zamku, który Teresa chętnie i mile wspomina. Poznała wtedy dobrze zamkowe życie, na tyle w każdym razie, żeby mieć o nim wiele do powiedzenia. I oto teraz znów jest w Toledo, by móc swoją wiedzę o życiu w zamkowych murach przełożyć na sprawy duszy. Z pewnością więc, gdy w jej wyobraźni pojawił się obraz duszy ludzkiej będącej bogatym i pięknym zamkiem,

Reklama

o niebo piękniejszym niż te, które znała ze swoich podróży po Kastylii, musiała odczuwać niewymowną radość z odkrycia tego porównania, i polecenie spowiednika, zrazu trudne, a nawet wręcz niemożliwe do wykonania, zarówno z racji licznych codziennych klasztornych obowiązków, jak i złego stanu zdrowia, rozszerzyło jej serce i rozgrzało ducha tak bardzo, że więcej niż połowę swojego obszernego dzieła napisze w półtora tygodnia.

Zamek duszy nie jest jednolitą budowlą, lecz raczej zespołem zamkowym, takim jak kastylijskie miasta. Jest otoczony solidnym murem, wokół którego rozciąga się obszerne przedmurze. Jego wnętrze zaś, do którego – zapewne ze względów bezpieczeństwa – prowadzi tylko jedna brama, zbudowane jest – jak to już wiemy – z wielu mieszkań. Mieszkania, których nie jest kilka czy kilkanaście, lecz – jak mówi Teresa – setki i tysiące, pogrupowane są w kompleksy mieszkaniowe, rozmieszczone koncentrycznie wokół centralnej komnaty zamku na wzór owocu palmito, „w którym dla dotarcia do tego, co jadalne, trzeba odsłonić wiele warstw otaczających całą tę smakowitą część” (1M 2,8)3. Owych kompleksów jest siedem, z których każdy również ma swoje wewnętrzne mury i bramy, zaś najbardziej smakowitą częścią owocu, centralnym pomieszczeniem zamku jest pałac Króla.

Dusza nasza jest zamkiem, jego murem – nasze ciała, poza murami rozciąga się świat zewnętrzny, zaś w ich obrębie nasz wewnętrzny świat; tu mieszkają wszystkie władze duszy, w centrum zaś, pośrodku wszystkich mieszkań, znajduje się to najważniejsze i najbogatsze mieszkanie, które zamieszkuje sam Bóg i „w którym dzieją się sekretne rzeczy pomiędzy Bogiem a duszą” (1M 1,1).


Książka pod patronatem portalu Stacja7.pl

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę