Nasze projekty

Wymodlił zdrowie i postanowił wybudować świątynię. Nie żyje twórca „katedry ze śmieci”

Kiedy zachorował na gruźlicę, obiecał Bogu, że jeśli wyzdrowieje, to wybuduje kościół. W wieku 96 lat zmarł „Don Justo” Gallego Martínez, budowniczy "katedry ze śmieci", ponieważ materiały, które wykorzystywał pochodziły z odzysku.

fot. Wikipedia Commons

Twórca nietypowej katedry zmarł w rodzinnej miejscowości Mejorada del Campo nieopodal Madrytu – poinformowała hiszpańska stacja Telemadrid.

Justo Gallego Martínez urodził się 20 września 1925 w Mejorada del Campo, ok. 20 km od centrum Madrytu w rodzinie rolniczej. W wieku 27 lat wstąpił do zakonu trapistów w Santa María de Huerta w prowincji Soria (na północ od Madrytu), ale nie złożył w nim ślubów wieczystych. W 1961 roku zapadł na gruźlicę i musiał opuścić klasztor, aby nie zarazić braci. W czasie choroby przysiągł Bogu i Matce Najświętszej, że jeśli wyzdrowieje, to sam wybuduje świątynię ku Jej czci.

I rzeczywiście, gdy „wymodlił” zdrowie, nie wrócił do klasztoru, a na odziedziczonej po rodzicach działce zaczął budować dom Boży, ponieważ wyznawał zasadę: „służyć najpierw Bogu, potem bliźniemu, a na końcu sobie”.

Reklama

Martínez czynił to niemal wyłącznie własnymi rękami, nie miał żadnego wykształcenia w tej dziedzinie ani doświadczenia budowlanego czy ciesielskiego. Nie miał planów czy szkiców budowlanych, dźwigu i innego sprzętu. Z powodu wybuchu wojny domowej w 1936 roku, musiał przerwać nawet naukę w szkole podstawowej. Nie miał też wsparcia ze strony Kościoła katolickiego, a materiałem budowlanym były tylko surowce wtórne i odpady.

Wszystkie materiały budowlane pochodziły z odzysku. Były to stare cegły, butelki czy części samochodowe

Po jego śmierci nie znaleziono żadnych planów ani projektów dotyczących pracy, ponieważ Justo Gallego twierdził, że ma „wszystko w głowie”. On sam mówił odwiedzającym go, że niezbędną wiedzę zdobył dzięki starym księgom o katedrach i zamkach, przy czym niektóre z nich były nawet pisane po łacinie.

Większość użytych materiałów budowlanych pochodziła z odzysku. Wykorzystywał zarówno przedmioty codziennego użytku, jak i materiały odrzucane przez firmy budowlane i pobliską cegielnię. Były to np. stare, podniszczone cegły, odzyskana blacha falista, butelki plastykowe czy części samochodowe. Wypełnione rynny deszczowe przerabiał na stopnie do wejścia do świątyni, beczki po oleju i stare pojemniki po benzynie – na formy do kolumn lub betonowych krawężników. Jako materiał budowlany lub pomocniczy wykorzystał m.in. stare reklamy z obrzeży stadionu Realu Madryt. Sam też projektował wszystkie elementy, mozaiki okienne z kolorowego stopionego granulatu, różne wymyślne konstrukcje.

Reklama

Własnoręcznie malował witraże. Nowojorskie muzeum poświęciło mu specjalną wystawę

W 2005 wystąpił w telewizyjnej reklamie firmy napojów Aquarius, za co otrzymał 30 tys. euro, ale przez trzy dni nie mógł pracować przy swoim dziele.

Ponieważ budowa szybko pochłonęła cały odziedziczony spadek, a także pieniądze uzyskane za sprzedaży części majątku rodowego, Gallego był zdany prawie wyłącznie na samego siebie i na darowizny. Od czasu do czasu pomagali mu jego bratankowie, których miał sześciu i równie sporadycznie różni wolontariusze. W czasie wakacji pojawiali się studenci i uczniowie, a także miejscowi mieszkańcy. W skrajnych przypadkach wynajmował specjalistów, których sam opłacał. Poza tym entuzjaści z kraju i zagranicy zbierali dla niego datki. Specjalną wystawę poświęciło mu nowojorskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej (Museum of Modern Art).

Przez wszystkie lata swej pracy był skupiony tylko na niej i nie lubił rozmawiać. „Wrzuć coś do pudełka”, mruczał do zwiedzających, gdy ci podchodzili do niego i mogli mu przeszkadzać w pracy. Narzekał, że ludzie zawsze chcą rozmawiać. Powtarzał ciągle, że tym, co ma do powiedzenia, jest to, co projektuje, maluje i buduje. Natchnieniem dla niego były rzymska bazyliką św. Piotra oraz europejskie zamki i kościoły, głównie średniowieczne. Wybrał styl romański, ponieważ wiedział, że jego życie jest za krótkie na wyszukany barok czy gotyckie zdobienia. Własnoręcznie malował proste witraże, nadające dziś wnętrzu apokaliptycznej budowli niezwykłego, ciepłego uroku.

Reklama

Mieszkańcy nazywali go „szalonym”. Całe dnie spędzał w swojej katedrze

Powtarzał sobie nieustannie, że „drogę wytycza się idąc”. Przez ponad 50 lat wstawał o 4.30 i do szóstej wieczorem był w swoim kościele. Miejscowi mieszkańcy nazywali Gallego Martíneza „El Loco”, czyli „Szalony” lub nieco bardziej pieszczotliwie: Don Justo. W kwietniu br. otrzymał Medal Umiłowanego Syna (Hijo Predilecto) swej rodzinnej miejscowości.

Jego dzieło ma 50 m długości, 20 m szerokości, a żelazna kopuła wznosi się na wysokość prawie 40 m. I chociaż ściany świątyni są zamknięte, a nad nawą główną góruje już 12 wież, Don Justo od pewnego czasu zdawał sobie sprawę, że nie będzie już w stanie sam dokończyć swojego dzieła.

Na krótko przed śmiercią ogromną budowlę, popularnie zwaną „katedrą Justo”, przekazał organizacji pomocowej Mensajeros de la Paz, która podjęła się dokończenia dzieła jego życia.

Mimo przekazania własności organizacji pomocowej, nie wiadomo, jaka będzie przyszłość niedokończonego kościoła. Nigdy nie miał pozwolenia na swą budowę, a po dziesięcioleciach kompletnej improwizacji nie będzie prawdopodobnie możliwa regularna inspekcja budowlana. Samo wchodzenie po schodach wymaga ostrożności i wprawy, nawet dla osób zdrowych.

Czy zatem przyjdą tu w przyszłości pielgrzymi czy koparki? – zastanawia się w swojej korespondencji niemiecka agencja katolicka KNA, zwracając jednocześnie uwagę, że Don Justo chciał być pochowany w swoim kościele.

kh/KAI/Stacja7

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Reklama

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę